Zmierzyłem wzrokiem rzucony mi pod łapy fragment ścierwa. Nieokreślone soki sączyły się z niego i nie potrafiłem powstrzymać się przed stwierdzeniem, że przeplatające miąższ żyły dalej pulsowały. Z trudem zbliżyłem pysk do tkanek. Mój żołądek rzucał się w spazmach.
- Ostatnio serwowano mi jedzenie. - zauważyłem delikatnie i wyprostowałem się, byleby znalazła się przestrzeń, pomiędzy moimi nozdrzami a tym trupem.
- To nie restauracja. - zauważył antypatycznym tonem czarny cone carso.
- Oczywiście, że nie. Miałaby gwiazdki na minusie... Nawet jeżeli widzę dwie czarowne w waszych oczach, oceny i tak one nie przeważą. - pies zatrzymał się raptem, a jedynie barwiąca murawę czerwień z kłów, sprawiała, że nie byłem świadkiem zatrzymania się czasu. Oczywiście wycinając wszelkie inne okoliczne czworonogi, jakie znalazły się w kadrze.
- Bill, nie bądź pierwszym, który popełni morderstwo w sforze. - doszedł nas głos pana alfy. - Merlaux, nie drażnij innych i myśl o tym jak o tatarze.
- Nigdy nie przypadał mi do gustu. - odetchnąłem nieszczęśliwie. - Mogę poprosić o to, czym raczono mnie wcześniejszym razem?
- Prosić możesz, ale z marnym skutkiem. - w tym momencie głos zabrała samica owczarka niemieckiego. - Trudno ci ogarnąć, w jakich warunkach tu jesteśmy? Z resztą to nawet nie jest bezpośrednio wyrwane z dzika.
- Czyli słyszę, że robicie postępy. Dałoby się wykonać jeden dokładnie teraz?
Towarzystwo jednomyślnie westchnęło, milczało kilka sekund, zanim zaproponowało mi w delikatnych słowach, abym wybrał się na poszukiwanie "jagód czy czegoś". Uznałem, że przedstawiony pomysł nie był taki lichy i przystałem na sugestię. Podniosłem się i skierowałem swe kroki w bliżej niekonkretnym kierunku, uwzględniając jedynie, aby nie wejść łapą w kolejne padło.
Naturalnie nie było to tak, że po raz pierwszy zetknąłem się z sytuacją, gdzie moja strawa okazywała się nie być gotowa do spożycia. Podczas podróży moi gospodarze mieli czelność czasem mi serwować takie skrawki, jednak sam nie miałem poczucia, aby je przyjmować. Zazwyczaj i tak znalazła się dobra dusza, jaka była w stanie ugotować mięso albo przynajmniej dostatecznie je przyprawić, zanim miałem okazję na degustację. Jeżeli nie - dotychczas było już więcej pewności, że wskażą mi, gdzie się udać, abym mógł się nasycić. Obecnie odniosłem wrażenie, że wokół innych stad czworonogów nie ma, a ich niewykształcony zmysł kulinarny tej gromady pozwalał na zadowalanie się każdymi zwierzęcymi wnętrznościami. Wiedziałem, że w tym tempie w mej książce nieprędko zyskają pochlebne opinie o ich poczuciu smaku, o ile istnieje.
Wyszedłem już poza posilający się krąg. Kilka czworonogów zajmowało się innymi interesami. Stanie na warcie, opatrywanie pacjenta, bycie pacjentem. Kiedy już zadecydowałem udać się na zebranie jedzenia, świadomość, że nie jestem pewien, co mam uczynić, aby wypełnić swój cel, wydała się nie być nazbyt komfortowa. Wypadało znaleźć sobie pobratymca, jaki wspomógłby mnie. Sunąłem wzrokiem wokół, abym już umieścił go na okolicznej sylwetce. Samica sznaucera, jaka nie wydała mi się być zajęta na tyle, aby nie mogła oddać mi odrobiny swojego życia. Zwróciłem się ku niej, zwalniając krok i z lekka pochylając głowę. Przywitałem się miło i przyznałem, że przydałaby mi się życzliwa łapa w drobnej sprawie.
- Zanim jeszcze tylko do niej przejdziemy, czy będzie mi dane poznać wasze miano?
- Eau. - odpowiedziała samica, zatrzymana w połowie kroku.
- Eau? Oszczędnie. - pozwoliłem sobie na powolne zbliżenie, okrążając ją lekko. - Zmienna w stanie, dostosowująca się do naczynia Woda? Cicha, a rwąca brzegi? Mam tylko nadzieję, że nie wyparujecie, kiedy będzie zbyt gorąco. - uśmiechnąłem się.
Eau?
3.31.2020
Od Vincenta do Bonnie
Przed nocną zmianą postanowiłem przespacerować się na pobliską polanę. Korzystając z delikatnego, acz zdecydowanego południowego słońca, wygrzewałem się na ogromnym kamieniu. Skała stała przy rzece, więc mój pysk owiewał chłodny wietrzyk, ot, dla kontrastu. W tej pozycji czułem się jak jaszczurka, które coraz częściej można było zaobserwować tu i ówdzie. Było mi bardzo przyjemnie, trzeba też dodać, że czułem się na tyle bezpiecznie, aby posunąć się do, jak dla mnie, bardzo nieodpowiedzialnego kroku, jakim było zmrużenie oczu. Kto również ma problemy ze snem, lub nocne warty, wie, że nie sypiam zbyt dobrze. Dlatego mój organizm stara się odbijać to sobie w mniej, lub bardziej odpowiednich momentach.
Walcząc ze znużeniem, od niechcenia obracałem w prawej łapie złoty kompas, który zazwyczaj nosiłem na szyi. Przedmiot chował się w moim gęstym futrze, dzięki czemu mało kto wiedział o jego istnieniu. Poprawka, w obecnej sforze tej wiedzy nie posiadał absolutnie nikt.
Trzeba zaznaczyć, iż miałem go tylko ze względów sentymentalnych. To była jedyna rzecz, jaka pozostała mi po dawnym życiu. I choć bardzo chciałem nie mieć nic wspólnego z przeszłością, nie mogłem się go pozbyć. Tak samo jak nie mogłem po prostu wymazać ostatnich pięciu lat swojego życia, to było niemożliwe. W zamian, przywiązałem się do nosidełka i całą niechęć do niego zamieniłem w pewien rodzaj sympatii, o ile można nazwać tak uczucie do rzeczy. To maleństwo przypominało mi o tym, że wszystko, nawet najgorsza burza, nawet seria sztormów kiedyś się kończy i zza chmur wychodzi słońce. Nie chciałem się ranić, ani łudzić, ale w głębi ducha miałem nadzieję, że Dog's Republic chociaż chwilowo okaże się być moim bezchmurnym niebem. Choć nie nastawiałem się zbytnio, wszak do tej pory wystarczało mi nawet takie zachmurzone. Cały sekret polegał na tym, aby pamiętać, że to słońce gdzieś tam jest. Toteż trzeba w nie wierzyć, czy się je widzi, czy też nie. Wtedy można żyć nadzieją, że ukaże się, kładąc kres wszelkim niepowodzeniom.
Wracając do samej istoty kompasu, szczerze mówiąc, niezbyt wiedziałem jak go obsługiwać. Z resztą, umiejętność tę uważałem za kompletnie nieprzydatną, w końcu gdyby było inaczej, już dawno bym ją posiadł.
Moje zmęczenie musiało sięgnąć zenitu, szum wody i optymalna temperatura mogły, i były współwinne temu, co za chwilę miało się wydarzyć. Nie wiem kiedy, zupełnie odleciałem.
Słońce zdążyło już schować się za horyzontem. Zmierzchało, świat spowiły purpurowo-pomarańczowe barwy. Podniosłem się na cztery łapy i przejrzałem w odbiciu. Na widok swojego zaspanego pyska pomyślałem: Idiota.
Otrzepałem się pospiesznie i ruszyłem biegiem w stronę zgromadzenia. Sam już nie wiem, czy wydarzyło się to naprawdę, czy to mój nie do końca jeszcze obudzony mózg płatał mi figle, ale kątem oka dostrzegłem ruch w krzakach na skraju polany. Zatrzymałem się na chwilę, z zamiarem uspokojenia samego siebie, ale dosłownie w tym samym momencie z ziemi w tamtej okolicy do lotu poderwał się ptak. Doszedłem do wniosku, że to on poruszył krzewem i nie tracąc więcej czasu, ruszyłem we wcześniej obranym kierunku.
Po kilku minutach dotarłem na miejsce. Idealnie na czas mojej warty. Zmieniłem Billa, który już szukał mnie wzrokiem, wysłuchałem z uwagą jego raportu i w jednej chwili zamarłem. Czułem jak moje serce najpierw staje, aby za chwilę ruszyć z podwójną siłą. W tym samym czasie z głowy i łap odpłynęła mi cała krew, pozostawiając po sobie jedynie wiotkie tkanki. Myślałem, że zemdleję.
Zgubiłem mój kompas.
Jak przez mgłę widziałem odchodzącego Billa. Nie mogłem wrócić do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą smacznie spałem. W końcu byłem już na swoim stanowisku. Przepadło, straciłem swoją jedyną pamiątkę. Najcenniejszą pamiątkę w życiu. Przez co? Przez lekkomyślność i nieuwagę. Zrezygnowany, szurając tylnymi łapami po ziemi, poszedłem zająć swoje miejsce, w którym miałem spędzić najbliższe kilka godzin. Tam runąłem na ziemię niczym kłoda, dziś miałem zamiar polegać jedynie na słuchu. Dawno bowiem nie byłem aż tak zły na siebie.
Pewnie gdybym mógł, zapłakałbym nad sobą. Jednak nawet na to nie miałem teraz siły. Ten kompas to była moja jedyna własność. Jedyna na świecie rzecz, która była wyłącznie moja. A teraz? Przepadła. Przez chwilę nawet żałowałem, że nie poprosiłem Billa o pomoc, ale zaraz pomyślałem, że i tak bym tego nie zrobił. Co gdyby zaczął zadawać zbędne pytania? O nie, nie. Na pewno nie miałem ochoty wdawać się w dyskusje na temat mojego życia. Postanowiłem, że po swojej warcie wrócę w tamto miejsce, a nuż kompas się odnajdzie.
Nie minęło wiele czasu, a do moich uszu dotarły odgłosy czyiś kroków. Musiały należeć do średniej wielkości psa, który zwinnie poruszał się pomiędzy pniami drzew. Podniosłem się do pozycji siedzącej, w tak nieznacznej odległości od sfory mogłem spodziewać się tylko znajomego pyska.
I tym razem się nie pomyliłem, zza gałęzi wyłoniła się suczka w typie border collie. Nie znałem jej imienia, ale z widzenia ją poznałem.
Wstałem, przekrzywiając lekko głowę, w nadziei, że ma mi do przekazania jakieś istotne informacje.
- Cześć - przywitała się ciepło. Odpowiedziałem skinieniem głowy nadal czekając na jakieś konkrety.
- To ty jesteś Vincent? - zmrużyła lekko oczy, jakby chciała wyczytać tę informację z moich myśli.
- Tak - potwierdziłem.
- Zdaje się, że mam coś twojego - najwyraźniej doszukała się w mojej mimice zniecierpliwienia. Wyjęła coś ze swojej torby i ostrożnie podała mi zawiniątko.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, sunia trzymała mój kompas na złotym łańcuszku, ten, który jeszcze kilka sekund temu był zaklasyfikowany jako "zaginiony". Wyciągnąłem łapę po niego i od razu założyłem na szyję.
- Dziękuję ci bardzo, em... - zwróciłem się do niej, uśmiechając się lekko. W duchu miałem ochotę zrobić fikołka, tak bardzo się cieszyłem!
- Bonnie.
- Wygląda na to, że uratowałaś mi wieczór, Bonnie. - skwitowałem, przysiadając na ogonie. - Ale... skąd wiedziałaś, że należy do mnie? - dopiero po chwili dotarło do mnie jak głupie było to pytanie, wszak na odwrocie widniał grawerunek z tym imieniem. Jedyną umiejętnością, jaką sunia musiała posiadać, była umiejętność czytania.
Walcząc ze znużeniem, od niechcenia obracałem w prawej łapie złoty kompas, który zazwyczaj nosiłem na szyi. Przedmiot chował się w moim gęstym futrze, dzięki czemu mało kto wiedział o jego istnieniu. Poprawka, w obecnej sforze tej wiedzy nie posiadał absolutnie nikt.
Trzeba zaznaczyć, iż miałem go tylko ze względów sentymentalnych. To była jedyna rzecz, jaka pozostała mi po dawnym życiu. I choć bardzo chciałem nie mieć nic wspólnego z przeszłością, nie mogłem się go pozbyć. Tak samo jak nie mogłem po prostu wymazać ostatnich pięciu lat swojego życia, to było niemożliwe. W zamian, przywiązałem się do nosidełka i całą niechęć do niego zamieniłem w pewien rodzaj sympatii, o ile można nazwać tak uczucie do rzeczy. To maleństwo przypominało mi o tym, że wszystko, nawet najgorsza burza, nawet seria sztormów kiedyś się kończy i zza chmur wychodzi słońce. Nie chciałem się ranić, ani łudzić, ale w głębi ducha miałem nadzieję, że Dog's Republic chociaż chwilowo okaże się być moim bezchmurnym niebem. Choć nie nastawiałem się zbytnio, wszak do tej pory wystarczało mi nawet takie zachmurzone. Cały sekret polegał na tym, aby pamiętać, że to słońce gdzieś tam jest. Toteż trzeba w nie wierzyć, czy się je widzi, czy też nie. Wtedy można żyć nadzieją, że ukaże się, kładąc kres wszelkim niepowodzeniom.
Wracając do samej istoty kompasu, szczerze mówiąc, niezbyt wiedziałem jak go obsługiwać. Z resztą, umiejętność tę uważałem za kompletnie nieprzydatną, w końcu gdyby było inaczej, już dawno bym ją posiadł.
Moje zmęczenie musiało sięgnąć zenitu, szum wody i optymalna temperatura mogły, i były współwinne temu, co za chwilę miało się wydarzyć. Nie wiem kiedy, zupełnie odleciałem.
***
Obudziły mnie bezwstydne krople wody, które wiatr rozbił o mój nos. Jej chłód skutecznie przegonił resztki snu z moich powiek, a ja jak poparzony poderwałem głowę do góry, rozglądając się dookoła. Przekląłem w myślach siebie i cały świat, co za nieodpowiedzialność! Szczyt głupoty! Kto to widział! Żeby ucinać sobie drzemkę z dala od sfory! I to jeszcze przed zaplanowaną wartą!Słońce zdążyło już schować się za horyzontem. Zmierzchało, świat spowiły purpurowo-pomarańczowe barwy. Podniosłem się na cztery łapy i przejrzałem w odbiciu. Na widok swojego zaspanego pyska pomyślałem: Idiota.
Otrzepałem się pospiesznie i ruszyłem biegiem w stronę zgromadzenia. Sam już nie wiem, czy wydarzyło się to naprawdę, czy to mój nie do końca jeszcze obudzony mózg płatał mi figle, ale kątem oka dostrzegłem ruch w krzakach na skraju polany. Zatrzymałem się na chwilę, z zamiarem uspokojenia samego siebie, ale dosłownie w tym samym momencie z ziemi w tamtej okolicy do lotu poderwał się ptak. Doszedłem do wniosku, że to on poruszył krzewem i nie tracąc więcej czasu, ruszyłem we wcześniej obranym kierunku.
Po kilku minutach dotarłem na miejsce. Idealnie na czas mojej warty. Zmieniłem Billa, który już szukał mnie wzrokiem, wysłuchałem z uwagą jego raportu i w jednej chwili zamarłem. Czułem jak moje serce najpierw staje, aby za chwilę ruszyć z podwójną siłą. W tym samym czasie z głowy i łap odpłynęła mi cała krew, pozostawiając po sobie jedynie wiotkie tkanki. Myślałem, że zemdleję.
Zgubiłem mój kompas.
Jak przez mgłę widziałem odchodzącego Billa. Nie mogłem wrócić do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą smacznie spałem. W końcu byłem już na swoim stanowisku. Przepadło, straciłem swoją jedyną pamiątkę. Najcenniejszą pamiątkę w życiu. Przez co? Przez lekkomyślność i nieuwagę. Zrezygnowany, szurając tylnymi łapami po ziemi, poszedłem zająć swoje miejsce, w którym miałem spędzić najbliższe kilka godzin. Tam runąłem na ziemię niczym kłoda, dziś miałem zamiar polegać jedynie na słuchu. Dawno bowiem nie byłem aż tak zły na siebie.
Pewnie gdybym mógł, zapłakałbym nad sobą. Jednak nawet na to nie miałem teraz siły. Ten kompas to była moja jedyna własność. Jedyna na świecie rzecz, która była wyłącznie moja. A teraz? Przepadła. Przez chwilę nawet żałowałem, że nie poprosiłem Billa o pomoc, ale zaraz pomyślałem, że i tak bym tego nie zrobił. Co gdyby zaczął zadawać zbędne pytania? O nie, nie. Na pewno nie miałem ochoty wdawać się w dyskusje na temat mojego życia. Postanowiłem, że po swojej warcie wrócę w tamto miejsce, a nuż kompas się odnajdzie.
Nie minęło wiele czasu, a do moich uszu dotarły odgłosy czyiś kroków. Musiały należeć do średniej wielkości psa, który zwinnie poruszał się pomiędzy pniami drzew. Podniosłem się do pozycji siedzącej, w tak nieznacznej odległości od sfory mogłem spodziewać się tylko znajomego pyska.
I tym razem się nie pomyliłem, zza gałęzi wyłoniła się suczka w typie border collie. Nie znałem jej imienia, ale z widzenia ją poznałem.
Wstałem, przekrzywiając lekko głowę, w nadziei, że ma mi do przekazania jakieś istotne informacje.
- Cześć - przywitała się ciepło. Odpowiedziałem skinieniem głowy nadal czekając na jakieś konkrety.
- To ty jesteś Vincent? - zmrużyła lekko oczy, jakby chciała wyczytać tę informację z moich myśli.
- Tak - potwierdziłem.
- Zdaje się, że mam coś twojego - najwyraźniej doszukała się w mojej mimice zniecierpliwienia. Wyjęła coś ze swojej torby i ostrożnie podała mi zawiniątko.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, sunia trzymała mój kompas na złotym łańcuszku, ten, który jeszcze kilka sekund temu był zaklasyfikowany jako "zaginiony". Wyciągnąłem łapę po niego i od razu założyłem na szyję.
- Dziękuję ci bardzo, em... - zwróciłem się do niej, uśmiechając się lekko. W duchu miałem ochotę zrobić fikołka, tak bardzo się cieszyłem!
- Bonnie.
- Wygląda na to, że uratowałaś mi wieczór, Bonnie. - skwitowałem, przysiadając na ogonie. - Ale... skąd wiedziałaś, że należy do mnie? - dopiero po chwili dotarło do mnie jak głupie było to pytanie, wszak na odwrocie widniał grawerunek z tym imieniem. Jedyną umiejętnością, jaką sunia musiała posiadać, była umiejętność czytania.
[Bonnie?]
Od Vincenta CD. Paco
Minęło kilka dni od podjęcia przeze mnie decyzji o pozostaniu w sforze. Przez te kilkadziesiąt godzin mogłem obserwować jak wszyscy pracują, aby zebrać jak najlepsze zapasy, by przygotować się do dalszej drogi. Miła odmiana, zważywszy na to, że nie byłem przyzwyczajony do współzawodnictwa - raczej przeciwnie, moje życie układało się w taki sposób, iż od zawsze kierowała mną rywalizacja. W głębi duszy podejrzewałem, że nigdy się to nie zmieni. Pewne rzeczy są tylko po to, abyśmy mogli je zaakceptować, tak też było z moją naturą. Wielu mogło próbować - i robili to - ale to walka z wiatrakami, jeżeli nie chce się mieć zszarganych nerwów, nie zaczyna się.
W sforze objąłem stanowisko strażnika. Po przedstawieniu wszystkich możliwych opcji wybrałem tę, ponieważ pozwalała na tymczasowe oddalenie się od innych psów. Gdybym wrzucił się na głęboką wodę, mogłoby się to dla mnie skończyć nieciekawie. Po dosyć długim odosobnieniu wolałem dawkować sobie wszystko, co z innymi psami związane. Tym sposobem nie zamieniłem z nikim, oprócz Pergilmesa, słowa. Można powiedzieć, że po prostu nie było mi po drodze. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Dumałem w ten sposób, spacerując po zalesionym terenie, niezbyt oddalonym od zgromadzenia. Moje problemy ze snem nie minęły, musiałem więc rozchodzić emocje, to zawsze mi pomagało. Wysiłek fizyczny koił zszargane myśli. Dodatkowo, pozwalał utrzymywać ciało w dobrej kondycji. Przeszedłem do niespiesznego truchtu, noc była lekko chłodna, wręcz idealna na rozruszanie zastałych kości.
Wyuczonymi na pamięć ścieżkami uspokajałem swoje wewnętrzne niepokoje, byłem całkiem bliski osiągnięcia względnego spokoju, gdy do moich nozdrzy dotarł obcy zapach. Byłem pewien, że należał on do psa, a po głębszym zastanowieniu się, wiedziałem, że to nie był nikt ze sfory. Nastroszyłem się na tę wiadomość, niedługo mamy ruszać w dalszą drogę, a ktoś siedzi nam na ogonie? Niedorzeczne.
Jeszcze parę kroków i miałem stanąć pyskiem w pysk z nieznajomym. Wkrótce moim oczom okazał się biały jak śnieg pies w typie owczarka, właściwie to widziałem go tylko dzięki temu, że miał tak jasne futro.
- Mogę w czymś ci pomóc? - zapytałem, tak aby mógł zlokalizować mój głos w ciemności. Nie należałem do psów, które nie dają szansy potencjalnemu przeciwnikowi. Podejście i atak znienacka w samym środku nocy? Nie lubiłem grać nie fair.
Pies odwrócił głowę w moją stronę. Ciężko było mi określić wyraz jego pyska, ale spodziewałem się, że nie ma na nim wymalowanego szczęścia.
- Nie... - zaczął niepewnie. - Właściwie to tak - dodał. - Z resztą, nie wiem.
Tośmy sobie pogadali.
- Daj znać jak już się dowiesz - odparłem chłodno. - Co tu robisz? Jesteś sam? - czułem się zobowiązany do poznania odpowiedzi na te pytania, choć trzeba chyba było być głuchym aby usłyszeć troskę w moim głowie. Jakby nie patrzeć, parę rzeczy w moim życiu się zmieniło, to i takie zagrywki musiałem stosować.
- Już nie, bystrzaku - prychnął. Najwyraźniej nie spodobało mu się moje podejście. Na szczęście nie jestem tu od podobania się mu. - Poza tobą i twoim ego, jestem sam jak palec! A moim skromnym zdaniem, nic ci do tego, co tutaj robię. Spaceruję, ot co.
Zmarszczyłem brwi, coż to za wyszczekany przypadek mi się trafił.
- Nie chcę cię martwić, ale nocą to ty nie za wiele zobaczysz - skwitowałem krótko. Na moje oko, nie stwarzał zagrożenia, więc chciałem już odejść, zostawiając psa w spokoju. Miał rację, to nie była moja sprawa. Dlatego zawróciłem w stronę obozowiska.
- Szarik! Dokąd się wybierasz? - stanąłem jak wryty, nie wierząc własnym uszom. Samiec skorzystał z okazji i doskoczył do mnie.
- Po pierwsze, mam na imię Vincent - wycedziłem. - Po drugie, wracam do domu. Jesteś tak samo groźny jak te dwie wiewiórki nad nami, czyli wcale w gwoli ścisłości.
- Vincent? Nie za poważnie? - przekrzywił głowę jakby sugerował mi ano może troszeczkę, tak tyci tyci. - Wypraszam sobie! Poza tym, słaba metafora. Gdzie mieszkasz? - zawahał się na chwilę, po czym dodał ciszej. - Sam?
Westchnąłem pod nosem. Znalazłem go w środku lasu, samego, może Pergilmes nie wyrzuci mnie za to, że odpowiem nieznajomemu zgodnie z prawdą. Pies był dobrze zbudowany, był młody, może przydałoby mu się towarzystwo?
- Niedaleko. Jesteśmy tu ze sforą, jeśli chcesz, zaprowadzę cię - zaoferowałem. Każdy zasługuje na szansę.
W sforze objąłem stanowisko strażnika. Po przedstawieniu wszystkich możliwych opcji wybrałem tę, ponieważ pozwalała na tymczasowe oddalenie się od innych psów. Gdybym wrzucił się na głęboką wodę, mogłoby się to dla mnie skończyć nieciekawie. Po dosyć długim odosobnieniu wolałem dawkować sobie wszystko, co z innymi psami związane. Tym sposobem nie zamieniłem z nikim, oprócz Pergilmesa, słowa. Można powiedzieć, że po prostu nie było mi po drodze. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Dumałem w ten sposób, spacerując po zalesionym terenie, niezbyt oddalonym od zgromadzenia. Moje problemy ze snem nie minęły, musiałem więc rozchodzić emocje, to zawsze mi pomagało. Wysiłek fizyczny koił zszargane myśli. Dodatkowo, pozwalał utrzymywać ciało w dobrej kondycji. Przeszedłem do niespiesznego truchtu, noc była lekko chłodna, wręcz idealna na rozruszanie zastałych kości.
Wyuczonymi na pamięć ścieżkami uspokajałem swoje wewnętrzne niepokoje, byłem całkiem bliski osiągnięcia względnego spokoju, gdy do moich nozdrzy dotarł obcy zapach. Byłem pewien, że należał on do psa, a po głębszym zastanowieniu się, wiedziałem, że to nie był nikt ze sfory. Nastroszyłem się na tę wiadomość, niedługo mamy ruszać w dalszą drogę, a ktoś siedzi nam na ogonie? Niedorzeczne.
Jeszcze parę kroków i miałem stanąć pyskiem w pysk z nieznajomym. Wkrótce moim oczom okazał się biały jak śnieg pies w typie owczarka, właściwie to widziałem go tylko dzięki temu, że miał tak jasne futro.
- Mogę w czymś ci pomóc? - zapytałem, tak aby mógł zlokalizować mój głos w ciemności. Nie należałem do psów, które nie dają szansy potencjalnemu przeciwnikowi. Podejście i atak znienacka w samym środku nocy? Nie lubiłem grać nie fair.
Pies odwrócił głowę w moją stronę. Ciężko było mi określić wyraz jego pyska, ale spodziewałem się, że nie ma na nim wymalowanego szczęścia.
- Nie... - zaczął niepewnie. - Właściwie to tak - dodał. - Z resztą, nie wiem.
Tośmy sobie pogadali.
- Daj znać jak już się dowiesz - odparłem chłodno. - Co tu robisz? Jesteś sam? - czułem się zobowiązany do poznania odpowiedzi na te pytania, choć trzeba chyba było być głuchym aby usłyszeć troskę w moim głowie. Jakby nie patrzeć, parę rzeczy w moim życiu się zmieniło, to i takie zagrywki musiałem stosować.
- Już nie, bystrzaku - prychnął. Najwyraźniej nie spodobało mu się moje podejście. Na szczęście nie jestem tu od podobania się mu. - Poza tobą i twoim ego, jestem sam jak palec! A moim skromnym zdaniem, nic ci do tego, co tutaj robię. Spaceruję, ot co.
Zmarszczyłem brwi, coż to za wyszczekany przypadek mi się trafił.
- Nie chcę cię martwić, ale nocą to ty nie za wiele zobaczysz - skwitowałem krótko. Na moje oko, nie stwarzał zagrożenia, więc chciałem już odejść, zostawiając psa w spokoju. Miał rację, to nie była moja sprawa. Dlatego zawróciłem w stronę obozowiska.
- Szarik! Dokąd się wybierasz? - stanąłem jak wryty, nie wierząc własnym uszom. Samiec skorzystał z okazji i doskoczył do mnie.
- Po pierwsze, mam na imię Vincent - wycedziłem. - Po drugie, wracam do domu. Jesteś tak samo groźny jak te dwie wiewiórki nad nami, czyli wcale w gwoli ścisłości.
- Vincent? Nie za poważnie? - przekrzywił głowę jakby sugerował mi ano może troszeczkę, tak tyci tyci. - Wypraszam sobie! Poza tym, słaba metafora. Gdzie mieszkasz? - zawahał się na chwilę, po czym dodał ciszej. - Sam?
Westchnąłem pod nosem. Znalazłem go w środku lasu, samego, może Pergilmes nie wyrzuci mnie za to, że odpowiem nieznajomemu zgodnie z prawdą. Pies był dobrze zbudowany, był młody, może przydałoby mu się towarzystwo?
- Niedaleko. Jesteśmy tu ze sforą, jeśli chcesz, zaprowadzę cię - zaoferowałem. Każdy zasługuje na szansę.
[Paco?]
3.30.2020
Od Merlaux do Solangelo
Do łap własnych pana Guindé.
Genève, Parc de l'Ariana (derrière le musée)
Père,
mija już kolejny rok, odkąd postawiłem szlak i przygodę ponad wszelkie wygody, jakich mogłem doznać w ojczyźnie. Dzielnie mierzę się z przeciwnościami losu. Wstaję z pierwszymi promieniami Słońca, zasypiam widząc zupełnie gwieździste niebo. Jeszcze nie wspominałem wam, że czasem sięgam pamięcią do czasu, kiedy dowiedziałem się o istnieniu Drogi Mlecznej. Była dla mnie wtedy tajemniczym odległym konceptem. Unosząc nocą głowę w rodzimym mieście nigdy nie byłem w stanie jej zobaczyć i jestem pewien, że wy do dziś jej nie ujrzycie nigdzie indziej niż na zdjęciu. Po tych wszystkich latach nie wiem, jak można spędzić całe swoje życie w jednym mieście. Sam nie jestem nawet pewien, czy powracając kiedyś do rodzimego kantonu byłbym w stanie wytrzymać w nim dłużej niż tydzień.
Wbrew waszym przekonaniom w ciągu tych trzech lat ani razu nie musiałem polować ani "wyrywać komuś mięsiwa z paszczy". Długie wędrówki nie są wcale tak męczące, kiedy w każdym zakamarku naszego globu można liczyć na pomoc bliźnich. Chociażby dzisiaj pewna przemiła wataha zaoferowała mi jadło, a także tę kartkę, tusz i naostrzoną słomkę, dzięki którym mogę do ciebie napisać. Postanowili nawet użyczyć mi skrzydlatego towarzysza jednego z nich, jaki pewnie już do ciebie zawitał, skoro to czytasz. Jak skończę pisanie tego listu, planujemy w pełni zgody wspólnie śpiewać przy ognisku. Wam pewnie nie będzie dane poznać "O zdradzie psiego rodu", której słowa są mi tymczasem już zupełnie znane, chociaż lokalny wilczy język bywa momentami ciężki do zrozumienia. Słusznie jednak moi gospodarze odpowiadają, że mój obcy akcent im nie przeszkadza i niezmierną przyjemność sprawia im to, że "choć raz jakaś pierdolona sobaka staje na łbie, aby trzepać jęzorem po wilczemu (sic!)". Po naszemu oznacza to tyle, ile "choć raz pies stara się kontaktować w wilczym języku".
Bardzo przyjemnie spędza mi się czas w tym towarzystwie, zostałbym dłużej, jednak udają się w przeciwnym kierunku niż mam zamiar wędrować ja. Dowódca watahy "alfa" opowiedział mi, że zmierzam w stronę, gdzie nie będę mógł liczyć na niczyją pomocną łapę. Z dumą przyznam, że nie odsunęło mnie to od mych zamiarów. Nie boję się samotności i jestem pewien, że będę w stanie poradzić sobie zupełnie sam. Planuję się odłączyć od gospodarzy, kiedy nastanie świt. Dalej kontempluję, jak mogliście kiedyś powiedzieć, że nikt z naszej rodziny nie przeżyłby w dziczy oraz że wszyscy życzą śmierci, takim jak my. Zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że jesteście skończonym ignorantem, który żyje tylko nierealnymi skrótami myślowymi.
- To... - spróbowałem odezwać się, ale suchość gardła mnie zatrzymała, jednak dzięki determinacji tylko na chwilę. - To twój szczęśliwy dzień. Właśnie przeżywasz jakiegoś psa. Czyż to nie wspaniałe uczucie? - palenie było wiele stopni bardziej niż odczuwalne. Opuściłem głowę, chcąc powrócić do swojej wędrówki. Ptak zaczął kwilić i zaczął brnąć w gęstwinę, nie przestając. Margnąłem bezsłownie, będąc pełen przekonania, że się ze mnie naśmiewa. Postanowiłem jeszcze raz oderwać się i zwróciłem swój chód w stronę, z której słyszałem stworzenie. Nie musiałem układać planów, co mu zrobię, kiedy go dostanę w swoje łapy, ponieważ nie spodziewałem się, aby było to możliwe. Odsunąłem krzacze gałęzie i ze zdecydowaniem postąpiłem naprzód... aby spaść metr niżej w mulistą kałużę. Poczułem, jak resztki czystości, jaką miałem zostały stracone. Ptak się uciszył.
- Z całą pewnością się napiję. - syknąłem. - Ostatecznie picie błota i piasku jest takie romantyczne.
Spróbowałem się podnieść, ale przednie łapy wybrały niesamowicie dobrany moment, aby wybrać dwie osobne drogi i rozjechać się z przeciążenia. Można byłoby pomyśleć, że to one miały najlepsze poczucie czasu wokół, jednak zaraz do moich uszu doszedł dźwięk czyjegoś zbliżania się i to bardzo prawdopodobnie czworonożnego. Drgnąłem. W obecnej sytuacji robiłem sobą zbyt mizerne wrażenie, skupiłem ostatnie siły. Szum w mojej głowie brzmiał nazbyt niczym rzeczywisty strumień, aby nie spróbować do niego uciec, zanim mnie złapią.
Okazało się, że następny zbiornik wodny był inną kałużą. Bardziej przejrzystą. Przynajmniej do czasu aż do niej nie wpadłem.
Przytomniejąc zobaczyłem przed sobą więcej pożywienia, a podczas konsumowania zbliżyło się do mnie kilka innych, nierozróżnialnych dla mnie jeszcze członków tego stada.
- Idziesz z nami? - zapytali się.
- Moje serce już jest z wami. Nie chciałbym się od niego oddzielać... - stwierdziłem niegłośno, starając się uśmiechnąć.
Czworonogi spojrzały po sobie.
- Majaczy.
- Przyczołgałeś się ledwie żywy do sfory.
- Ah, rozumiem, chcielibyście, abym uprzednio wypoczął! To miło z waszej strony. Chociaż przyznaję, że moja droga była kręta, nie chciałbym żerować na uprzejmości towarzystwa. Jestem gotów zająć się funkcją. Co prawda początkowo z pobratymcem, dopóki nie wydobrzeję.
- Nie o to mi chodziło, - westchnął. - ale spróbuj, skoro potrzebujesz. - rozejrzał się wokół, a następnie wskazał w stronę jakiegoś znajdującego się trochę dalej od grupy czarno-białego samca. - To Solangelo. Towarzysz mu przy dzisiejszej warcie.
- Decyzja równie słuszna, co wy fascynujący.
- Postaraj się, aby nie była to obelga. - odparł. - Idź już do Sola i nic nie dodawaj.
"Zrozumiano!", przekazałem samymi wargami, a następnie uniosłem się i powłóczyście skierowałem się w stronę nowego druha do poznania. Zwróciłem też na moment głowę w stronę nieba, aby zaraz powstrzymać się z trudem przed wycofaniem się do Pergilmesa. Słońce znajdowało się jak na moje wysokie standardy zbyt nisko na horyzoncie. Postanowiłem jednak zdusić w sobie to odczucie i nie przyznać się tak po prostu do nieprawidłowego ocenienia rzeczywistości. Przynajmniej miałem szansę liczyć na przetrwanie najbliższego czasu z kimś, a już nawet zbliżając się do niego mogłem dostrzec, że nawet nie byle kimś. Siedział tam w cieniu gęstniejących drzew, dalej od psów krzątających się w sercu obozowiska i spoglądał w odległą pustkę. Trzeba było przyznać, jego postawa była taka... romantyczna. Drgnął nieznacznie, kiedy zauważył, że zbliżam się konkretnie do niego.
- Myślę, że nie istnieje gadka na podryw, która byłaby tak oryginalna jak wy. - umieściłem przynętę.
- My? - pies przyjrzał mi się dokładnie. Ułożył nieznacznie jedną część oblicza w uśmiechu, kiedy druga mogła jeszcze służyć za linijkę.
- Czuję się zaszczycony, że już tak przedstawiasz sprawę. - zbliżyłem się jeszcze bardziej, ukazując beztrosko kły.
Solangelo?
To jest dziwne, ale Mer też jest dziwny, więc ok
Genève, Parc de l'Ariana (derrière le musée)
Père,
mija już kolejny rok, odkąd postawiłem szlak i przygodę ponad wszelkie wygody, jakich mogłem doznać w ojczyźnie. Dzielnie mierzę się z przeciwnościami losu. Wstaję z pierwszymi promieniami Słońca, zasypiam widząc zupełnie gwieździste niebo. Jeszcze nie wspominałem wam, że czasem sięgam pamięcią do czasu, kiedy dowiedziałem się o istnieniu Drogi Mlecznej. Była dla mnie wtedy tajemniczym odległym konceptem. Unosząc nocą głowę w rodzimym mieście nigdy nie byłem w stanie jej zobaczyć i jestem pewien, że wy do dziś jej nie ujrzycie nigdzie indziej niż na zdjęciu. Po tych wszystkich latach nie wiem, jak można spędzić całe swoje życie w jednym mieście. Sam nie jestem nawet pewien, czy powracając kiedyś do rodzimego kantonu byłbym w stanie wytrzymać w nim dłużej niż tydzień.
Wbrew waszym przekonaniom w ciągu tych trzech lat ani razu nie musiałem polować ani "wyrywać komuś mięsiwa z paszczy". Długie wędrówki nie są wcale tak męczące, kiedy w każdym zakamarku naszego globu można liczyć na pomoc bliźnich. Chociażby dzisiaj pewna przemiła wataha zaoferowała mi jadło, a także tę kartkę, tusz i naostrzoną słomkę, dzięki którym mogę do ciebie napisać. Postanowili nawet użyczyć mi skrzydlatego towarzysza jednego z nich, jaki pewnie już do ciebie zawitał, skoro to czytasz. Jak skończę pisanie tego listu, planujemy w pełni zgody wspólnie śpiewać przy ognisku. Wam pewnie nie będzie dane poznać "O zdradzie psiego rodu", której słowa są mi tymczasem już zupełnie znane, chociaż lokalny wilczy język bywa momentami ciężki do zrozumienia. Słusznie jednak moi gospodarze odpowiadają, że mój obcy akcent im nie przeszkadza i niezmierną przyjemność sprawia im to, że "choć raz jakaś pierdolona sobaka staje na łbie, aby trzepać jęzorem po wilczemu (sic!)". Po naszemu oznacza to tyle, ile "choć raz pies stara się kontaktować w wilczym języku".
Bardzo przyjemnie spędza mi się czas w tym towarzystwie, zostałbym dłużej, jednak udają się w przeciwnym kierunku niż mam zamiar wędrować ja. Dowódca watahy "alfa" opowiedział mi, że zmierzam w stronę, gdzie nie będę mógł liczyć na niczyją pomocną łapę. Z dumą przyznam, że nie odsunęło mnie to od mych zamiarów. Nie boję się samotności i jestem pewien, że będę w stanie poradzić sobie zupełnie sam. Planuję się odłączyć od gospodarzy, kiedy nastanie świt. Dalej kontempluję, jak mogliście kiedyś powiedzieć, że nikt z naszej rodziny nie przeżyłby w dziczy oraz że wszyscy życzą śmierci, takim jak my. Zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że jesteście skończonym ignorantem, który żyje tylko nierealnymi skrótami myślowymi.
Zatrzymaj całe fondue dla siebie, ja preferuję smak wolności.
Nie wiem, kiedy będę miał następną okazję, aby do was napisać
Bądźcie zdrowi, père.
Ton fils,
Merlaux
***
Wybitnie nie chciałem skamlać. Nie chciałem, ale było to silniejsze ode mnie. W całej swojej niemocy byłem w stanie jęczeć i przemieszczać się w sposób, jaki był odległy wytwornemu kroczeniu. Było to tylko zatrzymywanie przednimi łapami padającego do przodu ciała. Czułem, że niewiele dzieli mnie od tego, aby raz po prostu ich nie przenieść i uderzyć pyskiem o ziemię. Tylne kończyny wlekły się za mną mimowolnie, zahaczając o roślinność. Mięśnie drżały w bólu, a i tak swojej atencji najbardziej poszukiwał żołądek, jaki zawiązał się w supeł z głodu i przypominał o tym dotkliwie. Nie znalazłem żadnej duszy, jaka byłby w stanie mnie ugościć, odkąd opuściłem wilki trzy wschody temu. Wokół była tylko pustka, przerywana czasem ruchem jakiegoś niemego stworzenia. Spoglądałem na nie ze szczerą złością. Złośliwie zjawiały się wokół, przyglądając się, a kiedy widowisko je nużyło, wskakiwały głębiej w roślinność. Pośród nich znaleźć można było również znaczniej zuchwałe, tak jak teraz, kiedy tuż sprzed mego nosa wyskoczył jakiś ptak. Odsunąłem się w odruchu. Zwierzę ruszyło przed siebie, a po kilku długich skokach zwróciło jedno z oczu ku mnie. Pytająco.- To... - spróbowałem odezwać się, ale suchość gardła mnie zatrzymała, jednak dzięki determinacji tylko na chwilę. - To twój szczęśliwy dzień. Właśnie przeżywasz jakiegoś psa. Czyż to nie wspaniałe uczucie? - palenie było wiele stopni bardziej niż odczuwalne. Opuściłem głowę, chcąc powrócić do swojej wędrówki. Ptak zaczął kwilić i zaczął brnąć w gęstwinę, nie przestając. Margnąłem bezsłownie, będąc pełen przekonania, że się ze mnie naśmiewa. Postanowiłem jeszcze raz oderwać się i zwróciłem swój chód w stronę, z której słyszałem stworzenie. Nie musiałem układać planów, co mu zrobię, kiedy go dostanę w swoje łapy, ponieważ nie spodziewałem się, aby było to możliwe. Odsunąłem krzacze gałęzie i ze zdecydowaniem postąpiłem naprzód... aby spaść metr niżej w mulistą kałużę. Poczułem, jak resztki czystości, jaką miałem zostały stracone. Ptak się uciszył.
- Z całą pewnością się napiję. - syknąłem. - Ostatecznie picie błota i piasku jest takie romantyczne.
Spróbowałem się podnieść, ale przednie łapy wybrały niesamowicie dobrany moment, aby wybrać dwie osobne drogi i rozjechać się z przeciążenia. Można byłoby pomyśleć, że to one miały najlepsze poczucie czasu wokół, jednak zaraz do moich uszu doszedł dźwięk czyjegoś zbliżania się i to bardzo prawdopodobnie czworonożnego. Drgnąłem. W obecnej sytuacji robiłem sobą zbyt mizerne wrażenie, skupiłem ostatnie siły. Szum w mojej głowie brzmiał nazbyt niczym rzeczywisty strumień, aby nie spróbować do niego uciec, zanim mnie złapią.
Okazało się, że następny zbiornik wodny był inną kałużą. Bardziej przejrzystą. Przynajmniej do czasu aż do niej nie wpadłem.
***
Wydali się być całkiem wdzięcznymi psami. Znałem ich język. Nakarmili mnie bardziej przystępnym i może nawet przegotowanym jedzeniem, a przynajmniej na to liczyłem, i zaprowadzili do jeziora, gdzie mogłem posilić się mniej zanieczyszczoną wodą oraz obmyć. Pozwolili nawet na znalezienie wsparcia w ich bokach. Pytali, czy nie jestem ranny i powtarzali, że miałem szczęście, że ich znalazłem, ponieważ zamierzali zmienić miejsce pobytu. W swojej gościnności zaprowadzili mnie na miejsce, z którego zamierzali się zabierać. Pozwolili mi spocząć niedaleko nich i dali względny spokój. Chciałem ich obserwować, jednak nieprzespanie ze strachu ostatnich nocy wygrało i zasnąłem, czując się już bezpieczny.Przytomniejąc zobaczyłem przed sobą więcej pożywienia, a podczas konsumowania zbliżyło się do mnie kilka innych, nierozróżnialnych dla mnie jeszcze członków tego stada.
- Idziesz z nami? - zapytali się.
- Moje serce już jest z wami. Nie chciałbym się od niego oddzielać... - stwierdziłem niegłośno, starając się uśmiechnąć.
Czworonogi spojrzały po sobie.
- Majaczy.
***
Byliśmy już daleko od tamtego miejsca. Będąc świadomy obronności gwarantowanej mi przez sforę, dochodziłem do siebie szybciej niż zaprowadziłem się do tego stanu.
- Kiedy już przeszliśmy przez te wszystkie, em, uprzejmości. - czarny sznaucer uniósł brwi, a ja mrugnąłem do niego szelmowsko. - Dokończmy procedurę. Jesteś pewien, że chcesz zostać strażnikiem?
- Sugerujecie, że nie powinienem?- Przyczołgałeś się ledwie żywy do sfory.
- Ah, rozumiem, chcielibyście, abym uprzednio wypoczął! To miło z waszej strony. Chociaż przyznaję, że moja droga była kręta, nie chciałbym żerować na uprzejmości towarzystwa. Jestem gotów zająć się funkcją. Co prawda początkowo z pobratymcem, dopóki nie wydobrzeję.
- Nie o to mi chodziło, - westchnął. - ale spróbuj, skoro potrzebujesz. - rozejrzał się wokół, a następnie wskazał w stronę jakiegoś znajdującego się trochę dalej od grupy czarno-białego samca. - To Solangelo. Towarzysz mu przy dzisiejszej warcie.
- Decyzja równie słuszna, co wy fascynujący.
- Postaraj się, aby nie była to obelga. - odparł. - Idź już do Sola i nic nie dodawaj.
"Zrozumiano!", przekazałem samymi wargami, a następnie uniosłem się i powłóczyście skierowałem się w stronę nowego druha do poznania. Zwróciłem też na moment głowę w stronę nieba, aby zaraz powstrzymać się z trudem przed wycofaniem się do Pergilmesa. Słońce znajdowało się jak na moje wysokie standardy zbyt nisko na horyzoncie. Postanowiłem jednak zdusić w sobie to odczucie i nie przyznać się tak po prostu do nieprawidłowego ocenienia rzeczywistości. Przynajmniej miałem szansę liczyć na przetrwanie najbliższego czasu z kimś, a już nawet zbliżając się do niego mogłem dostrzec, że nawet nie byle kimś. Siedział tam w cieniu gęstniejących drzew, dalej od psów krzątających się w sercu obozowiska i spoglądał w odległą pustkę. Trzeba było przyznać, jego postawa była taka... romantyczna. Drgnął nieznacznie, kiedy zauważył, że zbliżam się konkretnie do niego.
- Myślę, że nie istnieje gadka na podryw, która byłaby tak oryginalna jak wy. - umieściłem przynętę.
- My? - pies przyjrzał mi się dokładnie. Ułożył nieznacznie jedną część oblicza w uśmiechu, kiedy druga mogła jeszcze służyć za linijkę.
- Czuję się zaszczycony, że już tak przedstawiasz sprawę. - zbliżyłem się jeszcze bardziej, ukazując beztrosko kły.
Solangelo?
To jest dziwne, ale Mer też jest dziwny, więc ok
Od Beatrycze CD Lucyfera
Dotychczas było w republice coraz lepiej. Według mnie obecne władze i upadek poprzedniej monarchii sprawowały się lepiej w swojej roli niż za czasów Royal Dogs. Wszystcy patrzyli na potrzeby innych, nie byli egoistyczni i dbali o siebie. Z dnia na dzień mogłam zauważyć też tu i nowe pyski, których jeszcze nie poznałam. I zastanowię się, czy będę chciała. Obecnie cieszyłam się dobrymi stosunkami z władzami i psami ze swojej gwardii zwiadowców. Ze względu na to, że Lucyfer też był zwiadowcą, mogłam z nim chodzić na misje, ze względu na jego kalectwo. Nie, kalectwo to brzydkie słowo. Brak całkowitej sprawności fizycznej brzmi lepiej.
Ostatnio miał miejsce postój. Dzięki niemu odkryliśmy większość terenów, rośliny, a władze wprowadziły nowe funkcje, które przydadzą się w kolejnym eksplorowaniu terenów. Śnieg już dawno stopniał, a trawa zrobiła się zielona. Dzień zrobił się dłuższy, a ja mogłam wylegiwać się na drzewie, na słońcu, oczywiście nie zapominając o obowiązkach.
Tegoż dnia dużo spacerowaliśmy, a ja widziałam po Lucyferze oznaki zmęczenia; odkąd nie ma jednej łapy stara się oszczędzać resztę. Minie jeszcze trochę czasu aż na nowo zyska sprawność i dawne siły.
Znaleźliśmy dla siebie miły kąt, małą norę-jaskinię, a jej wejście było schowane pod opartym, starym drzewem. Niedostrzegalne, dopóki się nie przyjrzysz. Cieszę się, że Lucy mógł teraz odpocząć. Nie chciałam mu narzucać kolejnego wysiłku.
Wyszłam z jaskini i przechodząc natrafiałam na różne psy ze sfory, całkowicie nowe i wcześniej nie widziane. Spacerowały tu i tam, poznałam tam Marsa, Bonnie i Reę. Był tam też inny, biały pies, którego wcześniej nie widziałam. Miał widok cwaniaka, młodego i podstępnego złodzieja albo rozrabiaki. Zatrzymałam się i chwilę stałam wpatrując się w psa zza krzaka, który zasłaniał mnie do połowy. Pies wąchał miejsce wokół i w końcu ocknął się, że jest obserwowany. Czułam od niego dziwną, szczęśliwą aurę, jakoby nigdy się nie smucił. Szanuję takie podejście do świata. Odcięłam od niego wzrok i postanowiłam iść dalej.
Zauważyłam, że słońce zbliża się ku zachodowi, a więc mogłam pójść poobserwować jego zachód na powierzchni jeziora. Zasiadłam znów na tym samym drzewie i patrzyłam jak praktycznie schowało się za horyzontem, a nade mną rozciągnęło się milion gwiazd, a wśród nich królował księżyc. Świat astralny zawsze mnie fascynował i wierzę, że jest we wszechświecie jakaś istota, która stwarza gwiazdy i inne ciała niebieskie. Jeśli takowa istnieje, chciałabym ją poznać. Wpatrując się w wodę widzę tam odbicie ciał niebieskich, które niemalże zlewają się z rzeczywistością. Czasem wydaje mi się, że mogę pomylić niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni tegoż jeziora... to wszystko jest tak piękne.
Zauważyłam, że jest już zbyt późno i zapewne Lucyfer zaczął się o mnie martwić. On jak to on pewnie poszedł mnie szukać, bez mojej zgody. Zeszłam więc z drzewa, a z lasu już mogłam poczuć mieszany zapach psów ze sfory. Zmierzyłam w stronę naszej kryjówki, widziałam też w świetle księżyca strażników, którzy wiernie sprawowali nocną zmianę. Nie chcąc się narażać przemierzałam dalej chaszcze. Już z daleka widziałam spróchniały pień drzewa zasłaniający wejście, ale nagle poczułm uderzenie w bok tak, że upadłam wpadając na krzak. Szybko się podniosłam i otrzepałam rozglądając się. Oczywiście nie widziałam żadnej innej duszy.
- Jak zacząłeś walczyć pierwszy, to chociaż się ujawnij - powiedziałam z wzgardą.
Długo nie musiałam czekać, aż moim oczom ukazał się mi się jasnobrązowy pitbull z ciemnoniebieskimi oczami. Dość postawny i muskularny... i ja wiem kim on jest.
- My się chyba znamy... aczkolwiek możesz mnie nie pamiętać. Ja natomiast twoje oczy wszędzie poznam, Lightsaber.
Otóż nie wiem jakim cudem i prawem miał zjawić się tutaj Exodus. Ten sam Exodus, który niegdyś usiłował się mnie pozbyć i spełniał wszystkie zadania powierzone przez Annabelle. Jakim cudem on jeszcze żyje i, co ciekawe, znalazł mnie tu. Miałam milion myśli... a jeśli myśli nad atakiem ze strony Angelus na sforę? Miałam ochotę rozszarpać go na miejscu, czego nienawidzę robić. Krzywdzić...
- Nie jestem Lightsaber, Exodusie - powiedziałam i usiadłam spokojnie.
- Jeśli nie ona, to kto? - zdziwił się.
- Beatrycze - powiedziałam pewnie.
Zastanowił się chwilę.
- To skąd znasz moje imię?
- Rozgryziesz tą łamigłówkę w najbliższym czasie... a teraz zabieraj się z nieswojego terenu - powiedziałam.
- Czekaj, czekaj, czekaj... - powiedział i podrapał się po łbie. - Czyżbyś była bliźniaczą siostrą Lightsaber? Nie... przecież miała brata. Albo masz inną tożsamość? Oszukujesz mnie!
Chyba ten idiota w końcu się zorientował.
- Tak, po prostu mam inne imię, by nikt inny mnie nie rozpoznał. Tak się składa, że to zrobiłeś więc chyba czas na twój koniec... - powiedziałam wstając i zbliżając się do psa. Nerwowo wstał odsuwając się do tyłu.
- Nie, nie, nie! Czekaj Light... Beatrycze! - pies stuknął tyłkiem w drzewo czując opór i brak ucieczki. Ja stałam centralnie przed nim. - Wszystko ci wytłumaczę...
- Z czego chcesz się tłumaczyć! - krzyknęłam na niego. - Z tego, że nadal służysz Annabelle i pewnie czai się gdzieś tu ze swoją gwardią, a Solisa zabiliście? Daruj sobie - obnażyłam kły.
Exodus zestresował się i nawet nie był w stanie, mimo swej większej siły niż moja, poradzić sobie ze mną. Ogarnał go paraliżujący strach. Nadal jest tym samym lizusem.
- Pojednaliśmy rody, a Annabelle zginęła przez swojego brata...
Zdziwiłam się. Oddaliłam się szybko od Exodusa nie wierząc w swoje słowa.
- Solis zabił Annabelle - powtórzyłam jakby do siebie.
- Tak... z intencji Aarona, twojego brata.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Usiadłam i spojrzałam na niego.
- Solis panuje nad Aureum i Angelus? - spytałam.
- Tak, razem z Aaronem. Poza tym chce oddać właśnie twojemu bratu przywództwo zwłaszcza, że on znalazł sobie już partnerkę. Bardzo ładna labradorka, Carla się nazywa...
Carla... ją też znam. Niegdyś poznałam w mieście na ringu. Nie wierzę, że to taki zbieg okoliczności... Nie wierzę też, że właśnie rozmawiam z dawnym wrogiem, który już teoretycznie nim nie jest.
- Heh, to cudownie... - dodałam szczęśliwa z brata. - A ty? Nie tęsknisz za Annabelle?
- Eh, szkoda gadać... - powiedział i oddalił się kawałek. Spoglądnął na przebijający się księżyc przez drzewa. - Nie była warta. Sama wiesz jaka była... ja byłem jej tylko zabawką, którą manipulowała jak marionetką. Nawet jej prawdziwie nie pokochałem.
Poczułam lekkie współczucie do Exodusa. Annabelle była bezduszna i dążyła tylko do władzy. Nie zwróciła uwagi na uczucia pitbulla.
- Znajdziesz kogoś, jak ja teraz i ten pies odmieni twoje życie.
- Mówisz...? - powiedział.
- Jasne. Wiesz, każda z tych gwiazd została stworzona dla kogoś. Tyle ile ich jest, tyle jest istnień... tak myślę - podeszłam do niego. - Ty też znajdziesz "swoją gwiazdę".
- Dziękuję, Bea.
- Poza tym... jak znalazłeś się na terenie republiki? Przecież... wasze tereny są odległe. Tak mi się zdaje...
Pies zastanowił się.
- Widzisz to jezioro? Za nim dalej są góry, za tymi górami jest las, trochę gęsty i miejscami bagnisty. Dalej przecina go rzeka, z której widać duży step i łąki, na które często przychodzą konie. Tam, na końcu jednej z łąk znajduje się kompleks jezior, nad którymi żyjemy wszyscy razem...
- Czyli jednak kawał drogi. Że ci się chciało... - zastanowiłam się.
- Byłem posłannikiem tej zrzędy, nie takie odległości się pokonywało.
Posłałam mu prześmiewczy uśmiech.
- Co teraz zrobisz? - spytałam.
- Nie wiem, pewnie wrócę i powiem Solisowi, że wszystko okej i wyprawa była przyjemna...
- Kiedy wyruszyłeś?
- Przedwczoraj. Ale jutro z rana będę wracał. Pójdę spać na drugi koniec jeziora i zniknę przechodząc ścieżką przez wzgórze i las.
- Rozumiem... - zastanowiłam się chwilę. - A powiesz, że mnie spotkałeś?
- Nie wiem, czy chcesz...
- Nie mów, niech zostanie to tajemnicą - powiedziałam. - Tak się składa, że nie chcę znów się naprzykrzać Solisowi.
- Znów? Zapewne on o tobie nie zapomniał... nieraz słyszę ich rozmowy o tobie - powiedział Exodus.
- Eh... rozumiem - powiedziałam.
- A ty? Tęsknich za nim?
- Czasem o nim myślę, wiesz... tutaj mam kogoś, kogo kocham.
- Serio? A jak się nazywa? - spytał.
- Lucyfer jestem - usłyszeliśmy niski głos. To był on. Właśnie Lucy.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy trzynogiego malinoisa.
- Kim jesteś i czego od niej chcesz? - spytał i warknął.
- Spokojnie, Lucy to... Exodus. Starszy znajomy...
- Yhym - podszedł, zmierzył go wzrokiem i usiadł obok mnie. - Dołączył do sfory?
- Nie... właściwie to odwiedzam Lig... Beatrycze. I będę się już wynosić także... do zobaczenia Bea. I mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy. I odwiedzisz nas... - błysnął okiem do mnie i zniknął w chaszczach zmierzając w stronę góry.
- Nie chcę ci opowiadać, kim dokładnie był... - powiedziałam mu, gdy zostaliśmy sami.
Lucy?
(+1000)
Ostatnio miał miejsce postój. Dzięki niemu odkryliśmy większość terenów, rośliny, a władze wprowadziły nowe funkcje, które przydadzą się w kolejnym eksplorowaniu terenów. Śnieg już dawno stopniał, a trawa zrobiła się zielona. Dzień zrobił się dłuższy, a ja mogłam wylegiwać się na drzewie, na słońcu, oczywiście nie zapominając o obowiązkach.
Tegoż dnia dużo spacerowaliśmy, a ja widziałam po Lucyferze oznaki zmęczenia; odkąd nie ma jednej łapy stara się oszczędzać resztę. Minie jeszcze trochę czasu aż na nowo zyska sprawność i dawne siły.
Znaleźliśmy dla siebie miły kąt, małą norę-jaskinię, a jej wejście było schowane pod opartym, starym drzewem. Niedostrzegalne, dopóki się nie przyjrzysz. Cieszę się, że Lucy mógł teraz odpocząć. Nie chciałam mu narzucać kolejnego wysiłku.
Wyszłam z jaskini i przechodząc natrafiałam na różne psy ze sfory, całkowicie nowe i wcześniej nie widziane. Spacerowały tu i tam, poznałam tam Marsa, Bonnie i Reę. Był tam też inny, biały pies, którego wcześniej nie widziałam. Miał widok cwaniaka, młodego i podstępnego złodzieja albo rozrabiaki. Zatrzymałam się i chwilę stałam wpatrując się w psa zza krzaka, który zasłaniał mnie do połowy. Pies wąchał miejsce wokół i w końcu ocknął się, że jest obserwowany. Czułam od niego dziwną, szczęśliwą aurę, jakoby nigdy się nie smucił. Szanuję takie podejście do świata. Odcięłam od niego wzrok i postanowiłam iść dalej.
Zauważyłam, że słońce zbliża się ku zachodowi, a więc mogłam pójść poobserwować jego zachód na powierzchni jeziora. Zasiadłam znów na tym samym drzewie i patrzyłam jak praktycznie schowało się za horyzontem, a nade mną rozciągnęło się milion gwiazd, a wśród nich królował księżyc. Świat astralny zawsze mnie fascynował i wierzę, że jest we wszechświecie jakaś istota, która stwarza gwiazdy i inne ciała niebieskie. Jeśli takowa istnieje, chciałabym ją poznać. Wpatrując się w wodę widzę tam odbicie ciał niebieskich, które niemalże zlewają się z rzeczywistością. Czasem wydaje mi się, że mogę pomylić niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni tegoż jeziora... to wszystko jest tak piękne.
Zauważyłam, że jest już zbyt późno i zapewne Lucyfer zaczął się o mnie martwić. On jak to on pewnie poszedł mnie szukać, bez mojej zgody. Zeszłam więc z drzewa, a z lasu już mogłam poczuć mieszany zapach psów ze sfory. Zmierzyłam w stronę naszej kryjówki, widziałam też w świetle księżyca strażników, którzy wiernie sprawowali nocną zmianę. Nie chcąc się narażać przemierzałam dalej chaszcze. Już z daleka widziałam spróchniały pień drzewa zasłaniający wejście, ale nagle poczułm uderzenie w bok tak, że upadłam wpadając na krzak. Szybko się podniosłam i otrzepałam rozglądając się. Oczywiście nie widziałam żadnej innej duszy.
- Jak zacząłeś walczyć pierwszy, to chociaż się ujawnij - powiedziałam z wzgardą.
Długo nie musiałam czekać, aż moim oczom ukazał się mi się jasnobrązowy pitbull z ciemnoniebieskimi oczami. Dość postawny i muskularny... i ja wiem kim on jest.
- My się chyba znamy... aczkolwiek możesz mnie nie pamiętać. Ja natomiast twoje oczy wszędzie poznam, Lightsaber.
Otóż nie wiem jakim cudem i prawem miał zjawić się tutaj Exodus. Ten sam Exodus, który niegdyś usiłował się mnie pozbyć i spełniał wszystkie zadania powierzone przez Annabelle. Jakim cudem on jeszcze żyje i, co ciekawe, znalazł mnie tu. Miałam milion myśli... a jeśli myśli nad atakiem ze strony Angelus na sforę? Miałam ochotę rozszarpać go na miejscu, czego nienawidzę robić. Krzywdzić...
- Nie jestem Lightsaber, Exodusie - powiedziałam i usiadłam spokojnie.
- Jeśli nie ona, to kto? - zdziwił się.
- Beatrycze - powiedziałam pewnie.
Zastanowił się chwilę.
- To skąd znasz moje imię?
- Rozgryziesz tą łamigłówkę w najbliższym czasie... a teraz zabieraj się z nieswojego terenu - powiedziałam.
- Czekaj, czekaj, czekaj... - powiedział i podrapał się po łbie. - Czyżbyś była bliźniaczą siostrą Lightsaber? Nie... przecież miała brata. Albo masz inną tożsamość? Oszukujesz mnie!
Chyba ten idiota w końcu się zorientował.
- Tak, po prostu mam inne imię, by nikt inny mnie nie rozpoznał. Tak się składa, że to zrobiłeś więc chyba czas na twój koniec... - powiedziałam wstając i zbliżając się do psa. Nerwowo wstał odsuwając się do tyłu.
- Nie, nie, nie! Czekaj Light... Beatrycze! - pies stuknął tyłkiem w drzewo czując opór i brak ucieczki. Ja stałam centralnie przed nim. - Wszystko ci wytłumaczę...
- Z czego chcesz się tłumaczyć! - krzyknęłam na niego. - Z tego, że nadal służysz Annabelle i pewnie czai się gdzieś tu ze swoją gwardią, a Solisa zabiliście? Daruj sobie - obnażyłam kły.
Exodus zestresował się i nawet nie był w stanie, mimo swej większej siły niż moja, poradzić sobie ze mną. Ogarnał go paraliżujący strach. Nadal jest tym samym lizusem.
- Pojednaliśmy rody, a Annabelle zginęła przez swojego brata...
Zdziwiłam się. Oddaliłam się szybko od Exodusa nie wierząc w swoje słowa.
- Solis zabił Annabelle - powtórzyłam jakby do siebie.
- Tak... z intencji Aarona, twojego brata.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Usiadłam i spojrzałam na niego.
- Solis panuje nad Aureum i Angelus? - spytałam.
- Tak, razem z Aaronem. Poza tym chce oddać właśnie twojemu bratu przywództwo zwłaszcza, że on znalazł sobie już partnerkę. Bardzo ładna labradorka, Carla się nazywa...
Carla... ją też znam. Niegdyś poznałam w mieście na ringu. Nie wierzę, że to taki zbieg okoliczności... Nie wierzę też, że właśnie rozmawiam z dawnym wrogiem, który już teoretycznie nim nie jest.
- Heh, to cudownie... - dodałam szczęśliwa z brata. - A ty? Nie tęsknisz za Annabelle?
- Eh, szkoda gadać... - powiedział i oddalił się kawałek. Spoglądnął na przebijający się księżyc przez drzewa. - Nie była warta. Sama wiesz jaka była... ja byłem jej tylko zabawką, którą manipulowała jak marionetką. Nawet jej prawdziwie nie pokochałem.
Poczułam lekkie współczucie do Exodusa. Annabelle była bezduszna i dążyła tylko do władzy. Nie zwróciła uwagi na uczucia pitbulla.
- Znajdziesz kogoś, jak ja teraz i ten pies odmieni twoje życie.
- Mówisz...? - powiedział.
- Jasne. Wiesz, każda z tych gwiazd została stworzona dla kogoś. Tyle ile ich jest, tyle jest istnień... tak myślę - podeszłam do niego. - Ty też znajdziesz "swoją gwiazdę".
- Dziękuję, Bea.
- Poza tym... jak znalazłeś się na terenie republiki? Przecież... wasze tereny są odległe. Tak mi się zdaje...
Pies zastanowił się.
- Widzisz to jezioro? Za nim dalej są góry, za tymi górami jest las, trochę gęsty i miejscami bagnisty. Dalej przecina go rzeka, z której widać duży step i łąki, na które często przychodzą konie. Tam, na końcu jednej z łąk znajduje się kompleks jezior, nad którymi żyjemy wszyscy razem...
- Czyli jednak kawał drogi. Że ci się chciało... - zastanowiłam się.
- Byłem posłannikiem tej zrzędy, nie takie odległości się pokonywało.
Posłałam mu prześmiewczy uśmiech.
- Co teraz zrobisz? - spytałam.
- Nie wiem, pewnie wrócę i powiem Solisowi, że wszystko okej i wyprawa była przyjemna...
- Kiedy wyruszyłeś?
- Przedwczoraj. Ale jutro z rana będę wracał. Pójdę spać na drugi koniec jeziora i zniknę przechodząc ścieżką przez wzgórze i las.
- Rozumiem... - zastanowiłam się chwilę. - A powiesz, że mnie spotkałeś?
- Nie wiem, czy chcesz...
- Nie mów, niech zostanie to tajemnicą - powiedziałam. - Tak się składa, że nie chcę znów się naprzykrzać Solisowi.
- Znów? Zapewne on o tobie nie zapomniał... nieraz słyszę ich rozmowy o tobie - powiedział Exodus.
- Eh... rozumiem - powiedziałam.
- A ty? Tęsknich za nim?
- Czasem o nim myślę, wiesz... tutaj mam kogoś, kogo kocham.
- Serio? A jak się nazywa? - spytał.
- Lucyfer jestem - usłyszeliśmy niski głos. To był on. Właśnie Lucy.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy trzynogiego malinoisa.
- Kim jesteś i czego od niej chcesz? - spytał i warknął.
- Spokojnie, Lucy to... Exodus. Starszy znajomy...
- Yhym - podszedł, zmierzył go wzrokiem i usiadł obok mnie. - Dołączył do sfory?
- Nie... właściwie to odwiedzam Lig... Beatrycze. I będę się już wynosić także... do zobaczenia Bea. I mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy. I odwiedzisz nas... - błysnął okiem do mnie i zniknął w chaszczach zmierzając w stronę góry.
- Nie chcę ci opowiadać, kim dokładnie był... - powiedziałam mu, gdy zostaliśmy sami.
Lucy?
(+1000)
3.29.2020
Podsumowanie Postoju
Republikanie!
Oto przed nami podsumowanie pierwszego wydarzenia w naszej budującej się sforze. Przez 3 tygodnie nasze postaci zmagały się z zadaniami wyznaczonymi im przez dowódców ich grup. Odkryto nowe miejsca, nawiązano kontakty, a niezaangażowani odpoczęli podczas zarządzonego postoju. A oto efekty:
• Obowiązuje nowa zasada dotycząca punktów statystyk. Każda postać może mieć ich sumę równą maksymalnie 100 (po osiągnięciu tej liczby przestają być naliczane), dodatkowo każda ze statystyk może mieć maksymalnie 20 punktów.
• Odkryto dwa nowe tereny: Góry i Łąkę.
• Odblokowane zostały nowe stanowiska: zielarz (przygotowuje i zbiera dziko rosnące rośliny), kucharz (przygotowuje posiłki), kartograf (aktualizuje mapy), opiekun (zajmuje się szczeniętami i osobami starszymi)
• Ograniczono ilość miejsc obecnych stanowisk: medyków i zwiadowców do 5, strażników i myśliwych do 10. Pomocnicy nadal mają nieograniczoną liczbę dostępnych miejsc. Jeśli obecnie pracowników danego stanowiska jest więcej niż ustalonego limitu, nie muszą oni zmieniać pracy.
• Jeśli ktoś chciałby zmienić stanowisko, przez tydzień (czyli do 5 kwietnia) będzie to darmowe, natomiast po tym czasie trzeba będzie napisać opowiadanie na uzyskanie danego stanowiska. Pierwszeństwo do zmiany mają postaci, które brały udział w wydarzeniu.
Ogólna zasada punktowania: Za każde 500 słów postać dostaje 5 punktów doświadczenia.
Grupa I: W związku z osiągniętym etapem, odblokowali dwie receptury na eliksiry. Zostaną one ujawnione w momencie osiedlenia się. Postaci, które brały udział w wydarzeniu z tej grupy, będą miały, po odblokowaniu, możliwość kupienia owych eliksirów w promocyjnej cenie.
Pisała ponad połowa grupy. Każdy aktywny członek grupy dostaje 2 punkty do wiedzy. Najaktywniejszy (Prestian) dostaje 2 punkty do wiedzy i 1 do inteligencji.
Prestian: 2 punkty wiedzy + 1 punkt inteligencji + 35 punktów doświadczenia
Peter: 2 punkty wiedzy + 20 punktów doświadczenia
Fobos: 2 punkty wiedzy + 5 punktów doświadczenia
Senshi: 2 punkty wiedzy + 10 punktów doświadczenia
Miss Clarice: 2 punkty wiedzy + 5 punktów doświadczenia
Grupa II: Została znaleziona magiczna mapa oraz kompas. Ich właściwości są nieznane, ale nie można wykluczyć udziału magii.
Pisała ponad połowa grupy. Każdy aktywny członek grupy dostaje 2 punkty do kondycji. Najaktywniejsza postać (Vincent) dostaje 2 punkty do kondycji, 1 do siły, a także wybiera, czy chce mieć kompas czy mapę. Drugi przedmiot dostanie Kilmi. Jeśli Vincent nie podejmie decyzji przez tydzień (do 5 kwietnia), decyzję podejmie Kilmi.
Pergilmes: 2 punkty kondycji + 20 punktów doświadczenia
Vincent: 2 punkty kondycji + 1 punkt siły + 25 punktów doświadczenia
Bill: 2 punkty kondycji + 5 punktów doświadczenia
Kilmi: 2 punkty kondycji + 10 punktów doświadczenia
Solangelo: 2 punkty kondycji + 10 punktów doświadczenia
Grupa III: Pisała połowa grupy. Każdy piszący dostaje 2 punkty do zręczności. Najaktywniejsza postać (Brooklyn) dostaje 2 punkty do zręczności i 1 do kondycji.
Brooklyn: 2 punkty zręczności + 1 punkt kondycji + 20 punktów doświadczenia
Bonnie: 2 punkty zręczności + 15 punktów doświadczenia, dodatkowo amulet dający 2 punkty inteligencji w czasie jego noszenia.
Mars: 2 punkty zręczności + 15 punktów doświadczenia
Eau: 2 punkty zręczności + 5 punktów doświadczenia
Grupa IV: Postarali się, jest co jeść. Na jakiś czas.
Pisała ponad połowa grupy. Każdy aktywny dostaje 2 punkty do siły. Najaktywniejsza (Persefona) dostaje 2 punkty do siły i 1 do kondycji.
Cretcher: 2 punkty siły + 10 punktów doświadczenia
Persefona: 2 punkty siły + 1 punkt kondycji + 15 punktów doświadczenia
Fryderyk Wilhelm: 2 punkty siły + 10 punktów doświadczenia
Gratulujemy i dziękujemy każdemu za aktywność!
Niektórzy za udział w wydarzeniu dostali ilość punktów doświadczenia pozwalającą na dodanie kolejnego punktu do statystyk. Z autorami tych postaci administrator skontaktuje się w wiadomości prywatnej na discordzie i będą oni mieć tydzień (do 5 kwietnia) na wyrażenie swojej woli w kwestii przyznania punktu. W przeciwnym razie punkt przepadnie.
Korzystając z okazji, uzupełnione ostatnio na discordzie posiadane przedmioty posiadane przez postaci zostały wpisane do formularzy postaci.
W przeciągu najbliższych kilku dni pojawi się wpis w Kronice opisujący wydarzenia podczas postoju. Zachęcamy do czytania!
Oto przed nami podsumowanie pierwszego wydarzenia w naszej budującej się sforze. Przez 3 tygodnie nasze postaci zmagały się z zadaniami wyznaczonymi im przez dowódców ich grup. Odkryto nowe miejsca, nawiązano kontakty, a niezaangażowani odpoczęli podczas zarządzonego postoju. A oto efekty:
• Obowiązuje nowa zasada dotycząca punktów statystyk. Każda postać może mieć ich sumę równą maksymalnie 100 (po osiągnięciu tej liczby przestają być naliczane), dodatkowo każda ze statystyk może mieć maksymalnie 20 punktów.
• Odkryto dwa nowe tereny: Góry i Łąkę.
• Odblokowane zostały nowe stanowiska: zielarz (przygotowuje i zbiera dziko rosnące rośliny), kucharz (przygotowuje posiłki), kartograf (aktualizuje mapy), opiekun (zajmuje się szczeniętami i osobami starszymi)
• Ograniczono ilość miejsc obecnych stanowisk: medyków i zwiadowców do 5, strażników i myśliwych do 10. Pomocnicy nadal mają nieograniczoną liczbę dostępnych miejsc. Jeśli obecnie pracowników danego stanowiska jest więcej niż ustalonego limitu, nie muszą oni zmieniać pracy.
• Jeśli ktoś chciałby zmienić stanowisko, przez tydzień (czyli do 5 kwietnia) będzie to darmowe, natomiast po tym czasie trzeba będzie napisać opowiadanie na uzyskanie danego stanowiska. Pierwszeństwo do zmiany mają postaci, które brały udział w wydarzeniu.
WYNIKI:
Ogólna zasada punktowania: Za każde 500 słów postać dostaje 5 punktów doświadczenia.
Grupa I: W związku z osiągniętym etapem, odblokowali dwie receptury na eliksiry. Zostaną one ujawnione w momencie osiedlenia się. Postaci, które brały udział w wydarzeniu z tej grupy, będą miały, po odblokowaniu, możliwość kupienia owych eliksirów w promocyjnej cenie.
Pisała ponad połowa grupy. Każdy aktywny członek grupy dostaje 2 punkty do wiedzy. Najaktywniejszy (Prestian) dostaje 2 punkty do wiedzy i 1 do inteligencji.
Prestian: 2 punkty wiedzy + 1 punkt inteligencji + 35 punktów doświadczenia
Peter: 2 punkty wiedzy + 20 punktów doświadczenia
Fobos: 2 punkty wiedzy + 5 punktów doświadczenia
Senshi: 2 punkty wiedzy + 10 punktów doświadczenia
Miss Clarice: 2 punkty wiedzy + 5 punktów doświadczenia
Grupa II: Została znaleziona magiczna mapa oraz kompas. Ich właściwości są nieznane, ale nie można wykluczyć udziału magii.
Pisała ponad połowa grupy. Każdy aktywny członek grupy dostaje 2 punkty do kondycji. Najaktywniejsza postać (Vincent) dostaje 2 punkty do kondycji, 1 do siły, a także wybiera, czy chce mieć kompas czy mapę. Drugi przedmiot dostanie Kilmi. Jeśli Vincent nie podejmie decyzji przez tydzień (do 5 kwietnia), decyzję podejmie Kilmi.
Pergilmes: 2 punkty kondycji + 20 punktów doświadczenia
Vincent: 2 punkty kondycji + 1 punkt siły + 25 punktów doświadczenia
Bill: 2 punkty kondycji + 5 punktów doświadczenia
Kilmi: 2 punkty kondycji + 10 punktów doświadczenia
Solangelo: 2 punkty kondycji + 10 punktów doświadczenia
Grupa III: Pisała połowa grupy. Każdy piszący dostaje 2 punkty do zręczności. Najaktywniejsza postać (Brooklyn) dostaje 2 punkty do zręczności i 1 do kondycji.
Brooklyn: 2 punkty zręczności + 1 punkt kondycji + 20 punktów doświadczenia
Bonnie: 2 punkty zręczności + 15 punktów doświadczenia, dodatkowo amulet dający 2 punkty inteligencji w czasie jego noszenia.
Mars: 2 punkty zręczności + 15 punktów doświadczenia
Eau: 2 punkty zręczności + 5 punktów doświadczenia
Grupa IV: Postarali się, jest co jeść. Na jakiś czas.
Pisała ponad połowa grupy. Każdy aktywny dostaje 2 punkty do siły. Najaktywniejsza (Persefona) dostaje 2 punkty do siły i 1 do kondycji.
Cretcher: 2 punkty siły + 10 punktów doświadczenia
Persefona: 2 punkty siły + 1 punkt kondycji + 15 punktów doświadczenia
Fryderyk Wilhelm: 2 punkty siły + 10 punktów doświadczenia
Gratulujemy i dziękujemy każdemu za aktywność!
Niektórzy za udział w wydarzeniu dostali ilość punktów doświadczenia pozwalającą na dodanie kolejnego punktu do statystyk. Z autorami tych postaci administrator skontaktuje się w wiadomości prywatnej na discordzie i będą oni mieć tydzień (do 5 kwietnia) na wyrażenie swojej woli w kwestii przyznania punktu. W przeciwnym razie punkt przepadnie.
Korzystając z okazji, uzupełnione ostatnio na discordzie posiadane przedmioty posiadane przez postaci zostały wpisane do formularzy postaci.
W przeciągu najbliższych kilku dni pojawi się wpis w Kronice opisujący wydarzenia podczas postoju. Zachęcamy do czytania!
Merlaux
Photo by @little.riv
IMIĘ: Jego pełna godność pewnie nadawałaby się do tego gagu, gdzie bohater przedstawia się rzucając przez pełną minutę gradem różnych imion. Szczęśliwie dla słuchacza nie korzysta z nich i przedstawia się jako Merlaux (wymowa francuska albo pseudofrancuska według uznania, pominięcie "x" w wymowie zwykle starczy), chociaż to imię nie jest nawet w pierwszych pięciu.
MOTTO: Oficjalnie brak. W praktyce można byłoby uznać za to bardzo często powtarzaną przez niego frazę: "[tu wstaw przedmiot rozmowy] jest takie romantyczne!". Trudno jest odróżnić, kiedy mówi to z pełnią przekonania, a kiedy się z czegoś naśmiewa w ten sposób.
PŁEĆ: Pies.
WIEK: Dobrze spędzone pięć lat.
RANGA: Początkowo ostawał na posadę strażnika, gdyż mógł do tego przypisać romantyczną wizję bohatera... cóż z tego, że bał się ciemności i był niezdolny do jakiejkolwiek fizycznej potyczki. Po pewnym czasie postanowił zmienić stanowisko i obecnie piastuje stanowisko kartografa.
APARYCJA:
- rasa: Wedle praw rzeczywistości rasowo wyglądający kundel, według wysokiego mniemania jego rodziny - unikatowy owczarek genewski, którego przedstawicielami są jedynie członkowie rodu.
- wzrost: 54 centymetry.
- waga: 16 kilogramów.
- wygląd zewnętrzny: Nie jest jakoś specjalnie umięśniony ani nie rozbudował sobie tkanki tłuszczowej, innymi słowy - chudy (chociaż on nazwie to smukłością). Barwy sierści, która na podbrzuszu, przy łapach i uszach układa się w "pióra", opierają się na bieli i czerni. Ogon gęsto przykryty futrem, nadając mu kształt lisiej kity. Na głowie oraz przednich łapach mnogość czarnych plamek. Bardzo jasne niebieskie oczy, uszy niby łamane, ale długość sierści sprawia, że wydają się być w całości opadające. Będzie robił wszystko, aby pozostać w nienagannej czystości [1, 2].
- głos: Jest nieznacznie wyższy niż u przeciętnego samca, ale mimo słów, które może wypowiedzieć, sam w sobie nie jest zbytnio irytujący. Jest w stanie nim manipulować w znacznym stopniu. Ma przyjemny dla ucha śmiech.
- znaki szczególne: Pewnie te wspomniane już wcześniej czarne plamki, które przykrywają jego pysk oraz część przednich łap. Oczy ma ładne.
INFORMACJE DODATKOWE:
- Jego wiedza i umiejętności są rozłożone w dziwny, jak na warunki dzikiej sfory, sposób. Nie zna zasad przetrwania, nie umie polować ani pozwolić sobie na samowystarczalną egzystencję. Zamiast tego wydeklamuje ci ładny wierszyk oraz poprowadzi konwersację w kilku językach, a w ich jeszcze większej ilości umie prosić o jedzenie.
- W związku ze swoimi przygodami u działaniami z przeszłości jest znany czy też kojarzony w niejednej sforze czy watasze. Co prawda nie jest to zawsze pozytywna sława; w jednych miejscach czworonodzy są gotowi mu z góry z podekscytowaniem przywitać go u siebie, kiedy w drugich bez skrupułów życzą mu długiej i bolesnej śmierci.
- Często się zwraca do innych psów, szczególnie nowo poznanych lub mających taką samą albo wyższą pozycję społeczną w liczbie mnogiej.
- Często się zwraca do innych psów, szczególnie nowo poznanych lub mających taką samą albo wyższą pozycję społeczną w liczbie mnogiej.
- Jest stworzony do wygodnego stylu życia. Ma wyczulone kubki smakowe oraz receptory bólowe (albo po prostu ma niższą tolerancję na ból), wręcz niezdrowo dba o swoją czystość, lubi się otaczać wytwarzanymi przez ludzi perfumami i ziemia niemalże zawsze bywa dla niego zbyt twarda. Oprócz tego przeraża go ciemność, dłuższa samotność i duża część dzikich stworzeń.
- Pisze książkę. Jak raz postanowił, tak robi. Nie trzeba zwracać mu uwagi, że nie nosi przy sobie żadnego papieru ani czegokolwiek do pisania.
PIERWSZE WRAŻENIE: Mimo tej całej swojej nieporadności życiowej on nie prezentuje się specjalnie źle na pierwszy rzut oka. Na drugi i trzeci prawdopodobnie również, o ile spotka się go w odpowiednim otoczeniu. W towarzystwie jest pewny siebie, emanuje dziwną aurą arystokraty i nie ma problemów, aby wcisnąć się w sam środek tłumu. Rzuca przyjaznym uśmiechem, lekko mruga okiem i bardzo prawdopodobnie niezależnie od statusu, płci i wieku (z wyjątkiem dla szczeniąt) będzie przechodził do flirtu. Spokojnie, on tak ze wszystkimi. Często tylko dlatego, że nie chce, aby ktoś się poczuł głupio w swoim pominięciu.
MORALNOŚĆ: Kieruje się skomplikowanym systemem moralnym, którego inspiracje sięgają najwybitniejszych ludzkich filozofów... a przynajmniej mówi, że tak jest i te wszystkie nauki nie poszły na darmo. Sam w sobie nie myśli, aby dotyczyły go jakiekolwiek prawa, ale z drugiej strony nie jest pewien, czy łamanie tych dotyczących wszystkich innych byłoby dobrym pomysłem.
CHARAKTER: Całkiem łatwo jest poznać, jakim typem jest ten pies, po samym tylko rzuceniu okiem na część formularza poświęconą "pierwszemu wrażeniu".
Dusza towarzystwa, arystokrata i flirciarz - cechy, jakie przemawiają przez niego każdego dnia o każdej godzinie. Wszystko upakowane w naiwność i pewność, że wszystko będzie dobrze, a happy endu nie będzie, ponieważ sam end nigdy nie nastąpi.
Istotne do zrozumienia tego psa jest to, że bycie takim, jakim jest to dla niego sposób przetrwania. Tak jak inni polują albo zbierają jedzenie, on umie o nie prosić w bardziej lub mniej wyszukany sposób. To zawodowiec, który latami opierał swoją egzystencję o umiejętność, jak sprawić, aby ktoś był chętny udzielić mu schronienia czy dał kęs swojej kanapki. W tym wszystkim on jednak nie bywa sztuczny, może czasem dosyć nachalny, ale szczery. I jego wdzięczność jest szczera.
To on jest tym, którego zwykle się trzyma dla uzyskania "odpowiedniej prezentacji" dla grupy. Merlaux nie boi się zaczynać konwersacji ani zwracać na siebie uwagi. Światło fleszy nie potrafiłoby go w żaden sposób onieśmielić. Wciska się wszędzie i ze wszystkimi, a w każdej z tych sytuacji potrafi przemycić swoje "ja" - nieistotnie czy zabrał się na eleganckie spotkanie, czy pośród nienawidzące psów wilki. Nie czuje potrzeby tłumaczenia się ze swoich decyzji. Łatwo się ekscytuje i zwykle działa bez planu B. W swojej pewności siebie nie gryzie się bez potrzeby w język.
Lubi prawić innym komplementy i przepada za mizdrzeniem się czy nawet kierowaniem ku innym bardziej wyszukanych podrywów. To Merlaux byłby tym gościem, który flirtowałby na weselu z panną młodą tuż u boku pana młodego, a kiedy małżonek okazałby zniecierpliwienie i spojrzałby się krzywo ma zalotnika, zaraz sam stałby się celem komplementów. Dziwnym (czy przerażającym) aspektem dla niektórych jest to, że pies jest w stanie zwracać się do kogoś ze swoimi czułostkami nawet, jeżeli ma świadomość, że nic by nie dały albo mogłyby wprowadzić go w kłopoty.
Ze względu na styl porozumiewania w największym przybliżeniu można określić je jako nawijanie, które niby jest mówione w luźny sposób, ale karykaturalnie często korzystające podniosłego słownictwa.
Nie jest pewien, kiedy odkrył u siebie pewną dziwną zdolność, ale potrafi czasem po prostu się zamknąć i słuchać, co bywa zaskakujące (drobne naprostowanie: rzadko zdarza się, aby kogoś posłuchał. Rady czy nakazy zwykle wylatują mu drugim uchem, dopóki nie jest dla niego za późno).
Lubi myśleć o awanturniczym stylu życia, a jeszcze bardziej lubi mieć przekonanie, że sam takiego się trzyma. Dosyć do kontrastuje z byciem urodzonym bon viviantem, ale na pewno nie przeszkodzi mu to w tym, aby bez cienia wątpliwości wyruszyć w najdalszą i najtrudniejszą przygodę (czego z resztą zwykle żałuje). Jest zainteresowany światem, co bez problemu wprowadza go w sytuacje, kiedy ujawnia się jego nieporadność życiowa i nieprzystosowanie do dzikiego życia. Tym bardziej, kiedy za nic się wcześniej nie przyzna, że survival to dla niego gatunek dzikiego kota.
Nie jest skończonym pasożytem. Bez przyczyny nie życzy komukolwiek źle. Chce, aby inni wokół niego czuli się zadowoleni, nawet jeżeli nie ma nadziei uzyskać od nich korzyści - potrafi odłączyć się od grupy, aby spróbować poprawić humor pozostawionej osobie. Może i nie zawsze robi to z pozytywnym skutkiem, ale nie można mu zarzucić braku starań. Jeżeli bycie nim samy nie pomoże, jest skłonny, aby wykorzystać swoje szare komórki i pomóc znaleźć rozwiązania problemów czy po prostu do towarzyszenia w milczeniu.
Był wychowany w świecie bez bólu i widocznych wad, a nawet po wyjściu z niego długo żył pod kloszem, jaki zapewniali mu jego szemrani towarzysze. Według niego świat musi być piękny i trzyma się swoich wizji z całych sił. Jego pochodzenie wykształciło też wiele innych aspektów jego bycia. Błyskotki nie robią na nim wrażenia, kiedy napatrzył się na nie za młodzika. Okazuje się też, że nie da się wyrwać z niego tej cząstki, która kształtowała się w jego rodzinie od wielu pokoleń. Jest to poczucie należenia do klasy wyższej, arystokracji, burżuazji (zwał jak zwał). Chociaż oficjalnie żartuje z hybris, jakie w tkwi u innych członków jego rodziny, wewnętrznie jest to dumny pies i ma wysokie poczucie własnej godności i wartości. Dopóki sam się podkopuje, jest to dla niego w porządku, ale kiedy ktoś inny spróbuje to zrobić i zabrzmi w tym zbyt wiele przekonania, można poczuć, jak radosna i swawolna atmosfera wokół niego nagle znika. Sam może się dalej uśmiechać i nie wybijać z rytmu. Nie skoczy do gardła, nie będzie skakał wokół we wściekłości, ale przy najbliższej sprzyjającej okazji jest gotów napuścić na kogoś swoich dawnych znajomych czy po prostu w pośredni sposób utrudnić komuś życie. Nie będzie sobie brudził łap.
Nie jest typem lidera, nie lubi autorytetów, a sam by sobie nie poradził.
RODZINA: Daleko sięgają jej znane dzieje, a imiona sławetnych przodków dalej są wychwalane. Skupiając się jednak na członkach rodu, które są bliżej z nim związane niż spoglądające zawiedzionym wzrokiem portrety. Na pewno istotna pozycja przypada rodzicielowi Merlaux, do którego tak często zwraca swoje listy. Chłodny i wyniosły pies, przywiązujący dużą wagę do kwestii urodzenia. Mimo posiadania innego, dłuższego imienia obleczonego tytułami, Merlaux przedstawiłby go komuś pod mianem Guindé. Matka wcześnie zginęła w owianych dyskrecją okolicznościach, stając się cichą przestrogą, do czego może posunąć się chcąca zachować honor rodzina. Pies ma starsze rodzeństwo w liczbie trzech (wliczając jedynie te psy, które dożyły dorosłości), z czego każdy powiela opis charakteru ojca. Miot, w którym na świat przyszedł Merlaux okazał się być trefny. Wyszło kilka deformacji sugerujących, że pula genowa rodu jest niebezpiecznie uboga, co przyniosło w skutkach śmierć (precyzyjniej: zabicie) części. Pozostałe młode były słabe, ale prawdopodobnie pozbawione odciskających się defektów. Ludzie wkroczyli do akcji i starali się uratować szczeniaki. Ostatecznie przetrwał tylko Merlaux.
Wokół było też wiele wujków, ciotek, kuzynów i tych przyjaciół rodziny, do których nie wiadomo, jak się zwracać. Nie odgrywali jednak szczególnej roli.
PARTNER: Było już wspomniane, że ma zdecydowane skłonności do flirtu czy rozbudowanych komplementów. Wbrew przypuszczeniom jednak w zachowaniu tego samca istnieje pewna istotna, wręcz wypalona w umyśle granica. Chętnie skradnie pocałunek, wtuli się w czyjąś sierść, ale nie jest w stanie przejść dalej. Zwykle wymawia się w ostatniej chwili w obliczu możliwości odbycia stosunku.
Istnieje dosyć przemilczany przez Merlaux powód, dla którego woli uniknąć zbliżenia - jest świadomy, jak nienaturalnie powyginane jest jego drzewo genealogiczne i nawet jeżeli na nim samym nie odbijają się skutki incestu jego przodków, ma dosyć nieciekawą pulę genową. Obiecał sobie, że gdyby już miało do czegoś dojść, bardzo dokładnie wniknąłby w historię przodków drugiej połówki. Nie czuje jednak przymusu, aby jej prędko szukać.
HISTORIA: Urodził się na terenie Genewy w psiej rodzinie, jaka chwaliła się tytułem lokalnej arystokracji. Żyli dostatnio i doskonale ustawili się w relacjach z ludźmi, równocześnie mogąc liczyć na ich pomoc w kwestiach żywieniowych oraz medycznych, a mogąc właściwie żyć własnym niepodległym życiem.
W przeciwieństwie do swojego starszego rodzeństwa nie był przymuszany, aby siedzieć wieki nad książkami czy trenować się pod okiem czujnego mentora. Żył dosyć leniwie, wiedząc, że jedyne co musi robić, to zachowywać się przyzwoicie (w standardach rozpieszczanego dziecka).
Trochę przed dorośnięciem samca, grupa parająca się porwaniami, wzięła sobie go za cel, spodziewając się wysokiego okupu. Wdarli się do domu w środku nocy i bez problemu zniewolili podrostka. Byli zawodowcami, a jednak popełnili błąd - w pewnym momencie jeden ze strażników zdjął samcowi kaganiec, a ten wykorzystał okazję i... zaczął prowadzić konwersację. Od słowa do słowa, zdania do zdania, podzielono się z nim jedzeniem, dano poduszkę pod głowę i ranek jeszcze nie nastał, a z więźnia stał się ich kompanem. Po przegadaniu swoich porywaczy uznał, że mają całkiem ciekawe awanturnicze życie i mógłby do nich dołączyć. Napisał pierwszy list do ojca i opuścił ze swoimi nowymi znajomymi miasto. Można powiedzieć, że dobrze się bawił. Nie nadawał się co prawda do pojmowania psów, ale okazał się być całkiem dobrym inwigilatorem na przyjęciach, na jakich znajdowały się przyszłe ofiary.
Po pewnym czasie jego kompania rozeszła się - niektórzy chcieli się ustatkować, kiedy inni stawali się już zbyt rozpoznawalni w fachu i musieli zmienić branżę. Merlaux, który w tamtym czasie zdążył już zwiedzić trochę świata i nabrać pewności, co do swoich zdolności, postanowił udać się teraz już samotnie w podróż. Nie znał podstawowych umiejętności przetrwania i należał do tych słabszych fizycznie psów, jednak zawsze ostatecznie udawało mu się znaleźć kogoś, kto mógłby zapewnić mu byt na trochę czasu albo wskazać, kto mógłby to zrobić. Oprócz tego samiec wkręcał się wszędzie, gdzie tylko się dało i starczyła jedna drobna wzmianka o jakimś intrygującym wydarzeniu, nawet znajdującym się na drugim końcu świata, a pies już z lepszymi czy gorszymi skutkami tam zmierzał.
Przez ten cały czas Merlaux opisywał swojej rodzinie w listach (te warte wspomnienia i omijające zbędne szczegóły o porażkach) przygody, co dało mu też do myślenia. Postanowił zacząć pisać książkę. Nie nosił co prawda stale przy sobie papieru ani żadnego przedmiotu do pisania, jednak jak raz postanowił, tak dalej trwa w przekonaniu, że umieszczenie na kartce kilku słów, a następnie wrzucenie jej do ogniska jest z tym równoznaczne.
Trochę po swoich czwartych urodzinach samiec zawędrował do wędrownej sfory DR. Nie był nią zbytnio zachwycony i pewnie ruszyłby w dalszą drogę niedługo potem. Postanowił jednak zostać. Sam nie był pewien powodu - uznał, że droga do jakiegokolwiek innego ośrodka, gdzie będzie mógł liczyć na jedzenie jest zbyt duża? Postanowił się ustatkować, aby znaleźć czas na pisanie książki, zanim jego wspomnienia skleją się w bezkształtną masę? Albo po prostu taki był kaprys dzieciaka z bogatego domu... W końcu dzikie sfory są takie romantyczne!
WAŻNIEJSZE OPOWIADANIA: -
TOWARZYSZ: Obecnie żadne stworzenie mu nie towarzyszy. W przeszłości miał całkiem wielu - zwykle jednak kończyło się na tym, że dla dobra którejś strony się rozstawali. Najbardziej cenił tych, którzy byli w stanie go nieść.
EKWIPUNEK: -
MONETY: 75
EKWIPUNEK: -
MONETY: 75
DOŚWIADCZENIE: 75
STATYSTYKI: 43
- siła: 4
- zręczność: 4
- kondycja: 4
- inteligencja: 8
- wiedza: 8
- charyzma: 15
DISCORD: Lori#9219
MAIL: kalipsolori@gmail.com
Od Bonnie cd. Sorayi
"Sen jest dla słabych!", spróbowałby ktoś wytłumaczyć moją postawę w tamtym momencie, chociaż nie zgodziłabym się z nim. Po prostu byłam obecnie w nastroju, jaki nie pozwolił mi utrzymać się w zwykłym leżeniu i graniu zasypiania, dopóki to się rzeczywiście nie stanie. Siedzenie i patrzenie się w pustkę również mi nie podchodziło, więc jak to bywa - zaczęłam przemierzać obozowisko bardziej lub mniej spokojnym krokiem.
W pewnym momencie zbliżyła się do mnie jakaś niepoznana mi jeszcze z imienia sunia. Widziałam, że zabierała się z nami jako zwiadowca, ale nie nadarzyła się jeszcze okazja, abyśmy mogły pogadać. Uśmiechnęłam się do niej, chociaż nie byłam pewna, czy dokładnie widzi mój pysk w nocnym półcieniu.
- Cześć. - przywitałam się niegłośno, starając się nie zbudzić nikogo wokół. Reszta kompani na pewno zasługiwała na sen. Kiwnęłam głową, abyśmy przeszły trochę dalej, a w tym czasie samica odbiła prędko piłeczkę dialogu niczym podczas gry pin ponga. Miałam tylko nadzieję, że nie gramy na punkty, a bardziej bawimy się w podbijanie do siebie, dopóki gra się nie znudzi... Chyba tak do działa. Miałam okazję obserwować jedynie, jak ludzie to robią, a oni zawsze byli jacyś dziwni.
- Masz jakieś plany pomiędzy teraz a świtem? - zapytałam się dosyć bezpośrednio. Sunia na chwilę zatrzymała się w połowie kroku i zastrzygła uszami, za chwilę jednak ponownie powracając do ruchu.
- Nie bardzo. - przyznała serdecznym tonem, a ja podskoczyłam lekko, starając się w tym krótkim czasie robić gest bliski zatarciu łap. Nie udało mi się jednak tego pewnie zrobić wystarczająco dobitnie. Samica podążyła za mną wzrokiem od mojego odbicia się po opadnięcie. Lekko jeszcze skołowana, chociaż zaciekawiona. - Nazywam się Soraya. - przedstawiła się tymczasem.
- Bonnie. Umiesz grać w warcaby, szachy, cokolwiek w tym stylu? Widziałam niedaleko trochę gliny, można z niej ulepić pionki! Nietrwałe co prawda, ale do końca nocy powinny starczyć.
Soraya?
W pewnym momencie zbliżyła się do mnie jakaś niepoznana mi jeszcze z imienia sunia. Widziałam, że zabierała się z nami jako zwiadowca, ale nie nadarzyła się jeszcze okazja, abyśmy mogły pogadać. Uśmiechnęłam się do niej, chociaż nie byłam pewna, czy dokładnie widzi mój pysk w nocnym półcieniu.
- Cześć. - przywitałam się niegłośno, starając się nie zbudzić nikogo wokół. Reszta kompani na pewno zasługiwała na sen. Kiwnęłam głową, abyśmy przeszły trochę dalej, a w tym czasie samica odbiła prędko piłeczkę dialogu niczym podczas gry pin ponga. Miałam tylko nadzieję, że nie gramy na punkty, a bardziej bawimy się w podbijanie do siebie, dopóki gra się nie znudzi... Chyba tak do działa. Miałam okazję obserwować jedynie, jak ludzie to robią, a oni zawsze byli jacyś dziwni.
- Masz jakieś plany pomiędzy teraz a świtem? - zapytałam się dosyć bezpośrednio. Sunia na chwilę zatrzymała się w połowie kroku i zastrzygła uszami, za chwilę jednak ponownie powracając do ruchu.
- Nie bardzo. - przyznała serdecznym tonem, a ja podskoczyłam lekko, starając się w tym krótkim czasie robić gest bliski zatarciu łap. Nie udało mi się jednak tego pewnie zrobić wystarczająco dobitnie. Samica podążyła za mną wzrokiem od mojego odbicia się po opadnięcie. Lekko jeszcze skołowana, chociaż zaciekawiona. - Nazywam się Soraya. - przedstawiła się tymczasem.
- Bonnie. Umiesz grać w warcaby, szachy, cokolwiek w tym stylu? Widziałam niedaleko trochę gliny, można z niej ulepić pionki! Nietrwałe co prawda, ale do końca nocy powinny starczyć.
Soraya?
Od Paco cd Senshi
Czy suki zawsze muszą być tak emocjonalne? Chcesz się grzecznie przywitać, wyratować damę z opałów, a ona w podzięce wyrzuca ci od najgorszych, po czym ucieka, jakbyś to ty stanowił zagrożenie. W rzeczywistości to ona - roztrzęsiona, zdenerwowana, zdezorientowana z rozmazanym przez łzy spojrzeniem - jest dla siebie niebezpieczna, o czym w niedługim czasie mieliśmy się oboje przekonać. Oczywiście pobiegłem za nią (uprzednio wywracając oczami "beczkę"-to takie typowe), zachowałbym się co najmniej nieodpowiedzialnie, gdybym pozwolił jej błąkać się o tej porze po lesie. Chwila zwłoki i calutka noc spędzona na poszukiwaniach obcego psa. Nie wiedziałbym nawet,
jakie imię wołać.
Prawie straciłem ją z oczu. W ciemności i zaroślach pościg wcale nie jest łatwy. Zadanie utrudniał dodatkowo fakt, że uciekająca była mniejsza i biegła na oślep, ja z kolei musiałem kurczowo trzymać się tropu. Bacznie śledziłem jej ogon, jak miota się tuż nad ziemią i znika na ułamek sekundy za drzewami. Aż w pewnym momencie, niemalże na czystej drodze, rozpłynął się w ciemności. Widok ten dosłownie wrył mnie w ziemię, zahamowałem stanowczo w grząskim gruncie z otwartymi szeroko oczyma. Chwilę po tajemniczym zniknięciu ogona usłyszałem głośne bulgotanie, mlaskanie. Podszedłem bliżej dziwnych odgłosów.
— Nie wierzę. Nie znalazłeś sobie kogoś innego do dręczenia? Wciąż ci
mało? — usłyszałem oskarżycielski głos suki, z którą przyszło mi się męczyć tej nocy. Okazało się, że była cała oblepiona czarną mazią, ponadto z jakiegoś powodu nie czuła potrzeby, by z niej wyleźć.
— Przyznaję, dobry kamuflaż, ale niewyparzony język cię zdradził — mruknąłem z dezaprobatą. Z bliska dostrzegłem powód jej błotnej taplaniny — cała tylna łapa tkwiła w czeluściach smolistej mazi, uniemożliwiając suce wydostanie się z pułapki. Zauważyła mój wzrok skupiony na zablokowanej kończynie.
— Poradzę sobie — fuknęła z irytacją i subtelną nutą zawstydzenia, którą jednak wyłapałem.
— Nie wątpię... — prychnąłem z rozbawieniem. Ignorując jej zapewnienie, zacząłem obmyślać sposób, który pozwoli wyswobodzić sukę z pułapki, a nie zaskutkuje pogorszeniem jej sytuacji. Tego typu breje potrafią być wyjątkowo zdradliwe, a co za tym idzie — granica między jednym, a drugim jest niezwykle cienka.
— Usztywnij nogę. — Nakazałem.
Co prawda nie mogłem tego zweryfikować, ale wierzyłem, że w tym położeniu suka zdecydowała się ze mną współpracować. Znalazłem dostatecznie długą i masywną gałąź, by dosięgnęła do mojej towarzyszki i równocześnie zachowała dystans między mną, a błotnistą pułapką. Nie potrzebowaliśmy kolejnego problemu. Suka chwyciła jeden koniec, ja drugi, wkładając całą siłę, by za jego pomocą ją wyciągnąć. Po chwili usłyszeliśmy głośniejszy chlupot, a ja poczułem, że opór staje się mniejszy i ciągnięcie nie wymaga ode mnie tak dużego wysiłku, jak parę sekund temu. Siłowałem się jeszcze chwilę, aż w końcu noga uwięzionej suki wyślizgnęła się z pułapki. Szybko pociągnąłem kij w swoją stronę, by odwlec ją od błota.
— Skoro uratowałem ci życie, myślę, że zasłużyłem chociaż na "dziękuję" — odparłem, strzepując z sierści pojedyncze kropelki czarnej mazi, które przylgnęły do niej po zakończeniu akcji ratunkowej.
— Uwierz, prędzej czy później sama znalazłabym wyjście z tej sytuacji — bąknęła, co nie zabrzmiało zbyt przekonująco. Chyba to było moje "dziękuję".
— Więc... tu chyba nasze drogi się rozstają — zacząłem przeciągle, napawając się jej zdezorientowanym spojrzeniem — nie będę ci więcej zawracał głowy.
— Tak, na to wygląda.
— Chyba, że jednak chcesz chociaż poznać imię swego wybawcy? — uniosłem brwi, a na pysk powrócił szelmowski uśmiech.
— Raczej imię psa, na dźwięk którego będę wiedziała, by odwrócić się i odejść jak najdalej — odparła z lekkim poirytowaniem, które jednak nie pasowało do sensu jej wypowiedzi. Skłaniał on do wniosku, że choć może tego nie chcieć, mimo wszystko jest zainteresowana.
— Jeżeli mówiąc "jak najdalej" masz i tym razem na myśli moczary, radziłbym nie — pstryczek w nos za niemiłe zachowanie, kochana — a moje imię to Paco. Widzisz, teraz można uznać nas za znajomych, pod warunkiem, że odpłacisz mi się swoim imieniem.
Senshi?
jakie imię wołać.
Prawie straciłem ją z oczu. W ciemności i zaroślach pościg wcale nie jest łatwy. Zadanie utrudniał dodatkowo fakt, że uciekająca była mniejsza i biegła na oślep, ja z kolei musiałem kurczowo trzymać się tropu. Bacznie śledziłem jej ogon, jak miota się tuż nad ziemią i znika na ułamek sekundy za drzewami. Aż w pewnym momencie, niemalże na czystej drodze, rozpłynął się w ciemności. Widok ten dosłownie wrył mnie w ziemię, zahamowałem stanowczo w grząskim gruncie z otwartymi szeroko oczyma. Chwilę po tajemniczym zniknięciu ogona usłyszałem głośne bulgotanie, mlaskanie. Podszedłem bliżej dziwnych odgłosów.
— Nie wierzę. Nie znalazłeś sobie kogoś innego do dręczenia? Wciąż ci
mało? — usłyszałem oskarżycielski głos suki, z którą przyszło mi się męczyć tej nocy. Okazało się, że była cała oblepiona czarną mazią, ponadto z jakiegoś powodu nie czuła potrzeby, by z niej wyleźć.
— Przyznaję, dobry kamuflaż, ale niewyparzony język cię zdradził — mruknąłem z dezaprobatą. Z bliska dostrzegłem powód jej błotnej taplaniny — cała tylna łapa tkwiła w czeluściach smolistej mazi, uniemożliwiając suce wydostanie się z pułapki. Zauważyła mój wzrok skupiony na zablokowanej kończynie.
— Poradzę sobie — fuknęła z irytacją i subtelną nutą zawstydzenia, którą jednak wyłapałem.
— Nie wątpię... — prychnąłem z rozbawieniem. Ignorując jej zapewnienie, zacząłem obmyślać sposób, który pozwoli wyswobodzić sukę z pułapki, a nie zaskutkuje pogorszeniem jej sytuacji. Tego typu breje potrafią być wyjątkowo zdradliwe, a co za tym idzie — granica między jednym, a drugim jest niezwykle cienka.
— Usztywnij nogę. — Nakazałem.
Co prawda nie mogłem tego zweryfikować, ale wierzyłem, że w tym położeniu suka zdecydowała się ze mną współpracować. Znalazłem dostatecznie długą i masywną gałąź, by dosięgnęła do mojej towarzyszki i równocześnie zachowała dystans między mną, a błotnistą pułapką. Nie potrzebowaliśmy kolejnego problemu. Suka chwyciła jeden koniec, ja drugi, wkładając całą siłę, by za jego pomocą ją wyciągnąć. Po chwili usłyszeliśmy głośniejszy chlupot, a ja poczułem, że opór staje się mniejszy i ciągnięcie nie wymaga ode mnie tak dużego wysiłku, jak parę sekund temu. Siłowałem się jeszcze chwilę, aż w końcu noga uwięzionej suki wyślizgnęła się z pułapki. Szybko pociągnąłem kij w swoją stronę, by odwlec ją od błota.
— Skoro uratowałem ci życie, myślę, że zasłużyłem chociaż na "dziękuję" — odparłem, strzepując z sierści pojedyncze kropelki czarnej mazi, które przylgnęły do niej po zakończeniu akcji ratunkowej.
— Uwierz, prędzej czy później sama znalazłabym wyjście z tej sytuacji — bąknęła, co nie zabrzmiało zbyt przekonująco. Chyba to było moje "dziękuję".
— Więc... tu chyba nasze drogi się rozstają — zacząłem przeciągle, napawając się jej zdezorientowanym spojrzeniem — nie będę ci więcej zawracał głowy.
— Tak, na to wygląda.
— Chyba, że jednak chcesz chociaż poznać imię swego wybawcy? — uniosłem brwi, a na pysk powrócił szelmowski uśmiech.
— Raczej imię psa, na dźwięk którego będę wiedziała, by odwrócić się i odejść jak najdalej — odparła z lekkim poirytowaniem, które jednak nie pasowało do sensu jej wypowiedzi. Skłaniał on do wniosku, że choć może tego nie chcieć, mimo wszystko jest zainteresowana.
— Jeżeli mówiąc "jak najdalej" masz i tym razem na myśli moczary, radziłbym nie — pstryczek w nos za niemiłe zachowanie, kochana — a moje imię to Paco. Widzisz, teraz można uznać nas za znajomych, pod warunkiem, że odpłacisz mi się swoim imieniem.
Senshi?
Od Bonnie cd. Aureona
I tak oto ponownie ruszaliśmy w dalszą drogę, poszukując nowych lądów oraz miejsca na osiedlenie się! Może i nasza duża drużyna nie należała do tych fantastycznych, gdzie przemierzałoby się świat z piosenką na pysku i opowiadając przedwieczne historie o herosach i podkładając im nogę, coraz to wymyślniejszymi przeciwnikami, ale ostatecznie dalej byliśmy unikalni i korzystaliśmy z tego z pełną mocą, aby móc poszukiwać lepszego jutra.
Przebiegałam wokół zmęczonego tłumu, spoglądając, czy wszyscy na pewno się zbierają. Część zwiadowców wyruszyła już wcześniej w drogę, a myśliwi właśnie wracali z polowań. Kilka psów rozciągało się przed wędrówką, ktoś próbował jeszcze złapać nadprogramową minutę snu. To wszystko powoli stawało się już rutyną, jednak ja nie traciłam nadziei, że jeszcze będą momenty, które to wszystko przebiją i przewrócą wszystko do góry nogami. Co prawda wiedziałam, że jesteśmy tak naprawdę bandą zmęczonych uchodźców, a nie turystami z wycieczki krajoznawczej, ale starałam się czasem trochę zmienić nastawienie innych do tego wszystkiego. Bądźmy chociaż w tym wszystkim wielkimi odkrywcami (bez zabijania lokalsów) i doceńmy to, że z każdym dniem byliśmy coraz bliżej niepowtarzalnego odkrycia, jakim był nasz nowy dom. A jak już go znajdziemy, będziemy mieli punkt, do którego zaprowadzimy później naszych bliskich i towarzyszy!
- Naprawdę brakuje mi jakiejś skały, na którą mogłabym się wspiąć i krzyknąć coś motywującego. - przyczepiłam się do Aureona, kiedy ruszyliśmy już w dalszą drogę. Szedł trochę z tyłu, pilnując sfory od tej strony. - Wiesz, wiatr w sierści i kamera chodziłaby tak, że najpierw jest zbliżenie do mnie od frontu, a następnie powoli prześlizguje się bokiem w górę i jednocześnie obraca się tak, aby było ujęcie znad mojego grzbietu. Nade mną fantazyjne chmury, ale nie wiem, czy chciałabym tam słońce. Problem byłby z nim taki, że klasycznie powinnam się w nie wpatrywać, ale jak pewnie doskonale wiesz wpatrywanie się w słońce nigdy nie jest najlepszym pomysłem, jaki można mieć. Dlatego nigdy nie rozumiałam tego motywu z Dzikim Zachodem. Zawsze wyruszali w najgorszym kierunku i o najgorszej porze dnia. Myślę, że scena mogłaby się bez słońca w kadrze jak najbardziej odbyć. Zamiast tego w tle byłaby motywacyjna muzyka. Takie raaaaparapa, a w tle takie bum bum bum bum! Przyciemnienie. Po chwili słychać początek dialogu z następnej sceny.
- O czym... właściwie mówisz? - pies zdjął wzrok spod łap i przekręcił głowę. - Nie rozumiem.
- Nie musisz. Miło, że słuchasz i mnie nie odganiasz. Jeżeli chcesz, mogę ci wytłumaczyć ten słowny bajzel słowo po słowie. Chociaż trzeba przyznać, że problemem bywa to, że tutaj pojawi się więcej słów, a te mogą rzadko zazębiać się z innymi.
- Mam pytanie. - Aureon ostatecznie spojrzał się w moją stronę. - Jak często... - zatrzymał się na chwilę słownie, zamrugał i wykonał kilka głębokich oddechów, skazując na siebie.
- Oddycham?
- Tak. Kiedy mówisz.
- Muszę przyznać, że czasem mi się zdarza. Przedstawiłabym ci to w piosence. Problem jedynie w tym, że tło nie zna słów, aby dorobić chórek. Jakby się zastanowić, to ja również ich nie znam, ale hej! Klucz to improwizacja. - i już miałam zamiar rozpocząć mowy hit, kiedy nagle mój wzrok odleciał w kompletnie inną stronę. - O, spójrz! - wskazałam na refleksję światła, jaka utworzyła się na skrzydłach jakiegoś żuka. Zbliżyłam się do niego powoli i przyjrzałam się dokładnie. Złapałam w pysk kawałek jakiegoś młodego liścia, przystawiając go do stworzonka, jakie się na niego wspięło. Miałam ochotę zacząć skakać wokół, jednak powstrzymałam się. Żuczek nie po to zaufał nowej powierzchni. Odwróciłam się z powrotem do wilczarza i pokazałam mu owada. Pies zbliżył się do niego, a ja delikatnie, lecz dosyć szybko położyłam mu żuka na nosie. - Błyskotka! Dla ciebie. Nie wiedziałam, że są już o tej porze roku! - rzuciłam, widząc jak coś zacina się zarówno z systemie kreaturki jak i czworonoga. W tle usłyszałam serdeczny śmiech Silvera.
- Jesteś pewna, że był to dobry pomysł? - zapytał się, udając, że opiera się o drzewo. Nie zauważył, jak część jego ciała mimowolnie w nie wpadła.
- Na pewno nie był zły. - przyznałam. - Gdybym znalazła ducho-żuka to też byś z jakimś skończył! A ty co o tym myślisz, Aureonie?
Pies zezował jeszcze przez chwilę na stworzonko, a następnie przeniósł je sobie na łapę, a z łapy na ziemię.
- Ładny jest. Kiedy tak idzie, dziwnie się czuję. Nie jest to ból. Chciałbym, aby to równocześnie trwało, ale również i aby się skończyło.
- Myślę, że to może oznaczać, że czujesz łaskotki! - stwierdziłam, a następnie zaczęłam brykać wokół. Podniosłam fragment jakiejś pustej w środku kłody. - A tutaj są chrząszcze! Chodź, zobaczymy czy z nimi też to działa! - spróbowałam przywołać do siebie samca, ale ten kontynuował przemieszczanie się za grupą. Wróciłam do niego. - Wyglądasz na zmęczonego... to przeze mnie? - spowolniłam trochę tempo, a uśmiech mi się odrobinę przyćmił, jednak nie zniknął zupełnie.
- Używasz wielu słów, których nie znam. - zaczął powoli i w tym trybie również skończył.
- Wiesz, jeżeli chcesz chwili przerwy albo nawet przerwy-przerwy-przerwy, starczy, że o tym powiesz. Nie obrażę się przecież.
Pies zwrócił swój pysk w bok. Spodziewałam się już, że dyskutuje w ten sposób coś z Silverem. Postanowiłam się nie odwracać w tamtą stronę, aby nie wbić im się przypadkiem w niewerbalną rozmowę. Zamiast tego pokicałam naprzód, aby zadać parę losowych pytań innym członkom sfory. Niedługo zbliżała się pora, aby druga część zwiadowców, w tym ja, wyruszyła naprzód. Może i był to odpowiedni moment, jeżeli Aurek uznałby, że jednak potrzebuje oddechu. Cofnęłam się do niego, idąc tyłem.
Przebiegałam wokół zmęczonego tłumu, spoglądając, czy wszyscy na pewno się zbierają. Część zwiadowców wyruszyła już wcześniej w drogę, a myśliwi właśnie wracali z polowań. Kilka psów rozciągało się przed wędrówką, ktoś próbował jeszcze złapać nadprogramową minutę snu. To wszystko powoli stawało się już rutyną, jednak ja nie traciłam nadziei, że jeszcze będą momenty, które to wszystko przebiją i przewrócą wszystko do góry nogami. Co prawda wiedziałam, że jesteśmy tak naprawdę bandą zmęczonych uchodźców, a nie turystami z wycieczki krajoznawczej, ale starałam się czasem trochę zmienić nastawienie innych do tego wszystkiego. Bądźmy chociaż w tym wszystkim wielkimi odkrywcami (bez zabijania lokalsów) i doceńmy to, że z każdym dniem byliśmy coraz bliżej niepowtarzalnego odkrycia, jakim był nasz nowy dom. A jak już go znajdziemy, będziemy mieli punkt, do którego zaprowadzimy później naszych bliskich i towarzyszy!
- Naprawdę brakuje mi jakiejś skały, na którą mogłabym się wspiąć i krzyknąć coś motywującego. - przyczepiłam się do Aureona, kiedy ruszyliśmy już w dalszą drogę. Szedł trochę z tyłu, pilnując sfory od tej strony. - Wiesz, wiatr w sierści i kamera chodziłaby tak, że najpierw jest zbliżenie do mnie od frontu, a następnie powoli prześlizguje się bokiem w górę i jednocześnie obraca się tak, aby było ujęcie znad mojego grzbietu. Nade mną fantazyjne chmury, ale nie wiem, czy chciałabym tam słońce. Problem byłby z nim taki, że klasycznie powinnam się w nie wpatrywać, ale jak pewnie doskonale wiesz wpatrywanie się w słońce nigdy nie jest najlepszym pomysłem, jaki można mieć. Dlatego nigdy nie rozumiałam tego motywu z Dzikim Zachodem. Zawsze wyruszali w najgorszym kierunku i o najgorszej porze dnia. Myślę, że scena mogłaby się bez słońca w kadrze jak najbardziej odbyć. Zamiast tego w tle byłaby motywacyjna muzyka. Takie raaaaparapa, a w tle takie bum bum bum bum! Przyciemnienie. Po chwili słychać początek dialogu z następnej sceny.
- O czym... właściwie mówisz? - pies zdjął wzrok spod łap i przekręcił głowę. - Nie rozumiem.
- Nie musisz. Miło, że słuchasz i mnie nie odganiasz. Jeżeli chcesz, mogę ci wytłumaczyć ten słowny bajzel słowo po słowie. Chociaż trzeba przyznać, że problemem bywa to, że tutaj pojawi się więcej słów, a te mogą rzadko zazębiać się z innymi.
- Mam pytanie. - Aureon ostatecznie spojrzał się w moją stronę. - Jak często... - zatrzymał się na chwilę słownie, zamrugał i wykonał kilka głębokich oddechów, skazując na siebie.
- Oddycham?
- Tak. Kiedy mówisz.
- Muszę przyznać, że czasem mi się zdarza. Przedstawiłabym ci to w piosence. Problem jedynie w tym, że tło nie zna słów, aby dorobić chórek. Jakby się zastanowić, to ja również ich nie znam, ale hej! Klucz to improwizacja. - i już miałam zamiar rozpocząć mowy hit, kiedy nagle mój wzrok odleciał w kompletnie inną stronę. - O, spójrz! - wskazałam na refleksję światła, jaka utworzyła się na skrzydłach jakiegoś żuka. Zbliżyłam się do niego powoli i przyjrzałam się dokładnie. Złapałam w pysk kawałek jakiegoś młodego liścia, przystawiając go do stworzonka, jakie się na niego wspięło. Miałam ochotę zacząć skakać wokół, jednak powstrzymałam się. Żuczek nie po to zaufał nowej powierzchni. Odwróciłam się z powrotem do wilczarza i pokazałam mu owada. Pies zbliżył się do niego, a ja delikatnie, lecz dosyć szybko położyłam mu żuka na nosie. - Błyskotka! Dla ciebie. Nie wiedziałam, że są już o tej porze roku! - rzuciłam, widząc jak coś zacina się zarówno z systemie kreaturki jak i czworonoga. W tle usłyszałam serdeczny śmiech Silvera.
- Jesteś pewna, że był to dobry pomysł? - zapytał się, udając, że opiera się o drzewo. Nie zauważył, jak część jego ciała mimowolnie w nie wpadła.
- Na pewno nie był zły. - przyznałam. - Gdybym znalazła ducho-żuka to też byś z jakimś skończył! A ty co o tym myślisz, Aureonie?
Pies zezował jeszcze przez chwilę na stworzonko, a następnie przeniósł je sobie na łapę, a z łapy na ziemię.
- Ładny jest. Kiedy tak idzie, dziwnie się czuję. Nie jest to ból. Chciałbym, aby to równocześnie trwało, ale również i aby się skończyło.
- Myślę, że to może oznaczać, że czujesz łaskotki! - stwierdziłam, a następnie zaczęłam brykać wokół. Podniosłam fragment jakiejś pustej w środku kłody. - A tutaj są chrząszcze! Chodź, zobaczymy czy z nimi też to działa! - spróbowałam przywołać do siebie samca, ale ten kontynuował przemieszczanie się za grupą. Wróciłam do niego. - Wyglądasz na zmęczonego... to przeze mnie? - spowolniłam trochę tempo, a uśmiech mi się odrobinę przyćmił, jednak nie zniknął zupełnie.
- Używasz wielu słów, których nie znam. - zaczął powoli i w tym trybie również skończył.
- Wiesz, jeżeli chcesz chwili przerwy albo nawet przerwy-przerwy-przerwy, starczy, że o tym powiesz. Nie obrażę się przecież.
Pies zwrócił swój pysk w bok. Spodziewałam się już, że dyskutuje w ten sposób coś z Silverem. Postanowiłam się nie odwracać w tamtą stronę, aby nie wbić im się przypadkiem w niewerbalną rozmowę. Zamiast tego pokicałam naprzód, aby zadać parę losowych pytań innym członkom sfory. Niedługo zbliżała się pora, aby druga część zwiadowców, w tym ja, wyruszyła naprzód. Może i był to odpowiedni moment, jeżeli Aurek uznałby, że jednak potrzebuje oddechu. Cofnęłam się do niego, idąc tyłem.
- Co więc uważasz, panie A? - zapytałam się życzliwie, starając się znaleźć krok odpowiedni, aby cały czas móc być tuż u jego boku, a równocześnie uwzględnić to, że z racji wielkości starczyło mu rzadziej kłaść łapę za łapą niż ja. Samiec słysząc moje słowa, rozejrzał się wokół, jakby spodziewał się, że zwracam się do kogoś innego wokół. Dałam mu chwilę na zdezorientowanie, zanim postanowiłam sprostować. - Mam na myśli ciebie, Aureonie. Nikt jeszcze nie zdrabniał twojego imienia? A może sam preferujesz, że może lepiej zostać przy pełnym? Wiesz, jeżeli nie chcesz, zawsze mogę się powstrzymać. Przynajmniej mam taką nadzieję, że mogę. W takim razie pozostają dwa pytania. A: czy cię męczę i B: czy mogę się bawić twoją godnością. - spróbowałam nabrać sztywniejszej postawy i miny, mówiąc równocześnie bardziej z przepony. Zaraz jednak powróciłam do normalnej siebie i puściłam oczko do psa.
Aureon?
Aureon?
Od Swallow cd. Senshi
Przez chwilę nic nie mówiłam, myśląc, z której strony ugryźć temat. Cóż... Odkąd związałam się z moją kochaną Senshi nie myślałam o członkach mojej rodziny. Obchodziła mnie jedynie ona i nasza przyszłość. W ogóle to było dla mnie bardzo dziwne uczucie dowiadywać się o życiu rodzinnym partnerki po tak długim czasie bycia razem. Zresztą... Słysząc burzliwą historię rodziny Senshi zrobiło mi się przykro. Pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie opowiedzenie jej czegoś więcej o mnie. Ale nie w taki codzienny sposób. Chciałam to bardziej uwydatnić... Nie wiem jak to określić. Po prostu przedstawić w taki sposób, żeby zapomniała o swoich troskach,
― Um... ― zaczęłam, układając powoli słowa w swojej głowie. ― Moja matka poznała ojca, gdy robiła obchód wokół swojej sfory. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba była wtedy niedawno po egzaminach na medyka, czy coś w tym guście, i szukała ziół leczniczych… Albo jakichś kamieni do ich rozcierania. Znalazła tatę pobijanego i zmęczonego ucieczką. Nie znam go zbyt dobrze, właściwie to nigdy nie poznałam go osobiście. Zmarł, gdy ja i moje rodzeństwo się rodziło ― spojrzałam na Senshi, która w tym czasie słuchała mnie z uwagą. Nie zamierzałam przerywać historii.
― Zaprowadziła go do swojej sfory i tak go kurowała, jakoś w międzyczasie zostali parą. Sfora na samym początku nie chciała go zaakceptować, bo był kimś obcym ― partnerka w tej chwili mi przerwała.
― A kim był twój ojciec, tak właściwie?
― On był pisarzem w Royal Dogs, nazywał się Horst. Mama nigdy mi nie powiedziała dlaczego odszedł ze sfory. Powiedziała tylko, że wszedł na tereny watahy wilków, przez własną lekkomyślność, jakimś cudem im uciekł i tak trafili na siebie. ― samica pokiwała głową. Dała mi znak, żebym kontynuowała opowieść ― Mój ojciec zmarł, gdy się rodziłam, ogólnie ta ciąża raczej nie była planowana. Miałam dwójkę rodzeństwa, brata Segaull’a i siostrę Sparrow. Sparrow dość szybko doczekała się dzieci, więc w dość młodym wieku zostałam ciocią. Jej dzieci nazywały się Tessa, Calvin i Peggy. Byłam ich nauczycielką od zielarstwa. Wtedy poczułam powołanie do nauczania o medycynie i leczeniu ― zamknęłam na chwilę. Czułam, jakbym zapomniała o czymś wspomnieć Senshi w tej całej historii. Nagle mnie olśniło.
― Prawie bym zapomniała. Jeszcze był Sugar, mój ojczym. Moja matka poznała go, gdy byłam dzieckiem. Też był z Royal Dogs, ale był tam kucharzem. Mama uznała to za znak i między innymi dlatego się z nim związała.
― Rozumiem ― powiedziała samica, jakby przyciszonym głosem. Odetchnęłam cicho, myśląc jeszcze, czy o czymś nie zapomniałam powiedzieć.
Senshi? uwu
Silent
IMIĘ: Silent. Cóż to za ironia losu, wiecznie słysząc głuchą ciszę, gdy ktoś wypowiada twoje imię?
MOTTO: Wiązanie uczuć ze słowami bywa mylące, czasem niebezpieczne lub krzywdzące. Czy opłaca się rzucać trutkę dla szczurów, tam gdzie ich nie ma?
PŁEĆ: Suka.
WIEK: 3 lata – kiedy trzeba mówią jej, że jest dorosła, lecz gdy to wygodniejsze wyzywają od gówniarzy.
RANGA: Myśliwy. Kto jest niebezpieczniejszy od milczącego mordercy?
APARYCJA:
→ nie mówi prawie wcale, milczy. Może zdarzyć się wyjątek, owszem, nie jest niema. Stara się nie nadużywać słów, więc musi jej na kimś/czymś niesamowicie zależeć, lub znajduje się w sytuacji krytycznej, gdzie mowa jest jedynym kluczem do przetrwania.
→ czuje silny lęk przed utratą siły i zasłabnięciem, a zdarza jej się to całkiem często (prawdopodobnie z powodu przepracowania).
PIERWSZE WRAŻENIE: Milcząca w tłumie ożywionych. Krew na białym prześcieradle. Wyróżnia się. Czy to niebezpieczne? Czy cokolwiek, co nie jest poznane może być bezpieczne? Silent. Zabija czynami nie słowami. Uważaj by nie spojrzeć w jej głodne oczy, możesz utopić się w ich głębi i zatracić na zawsze. Cichsza od dusz zmarłych, po których mogile powoli suniesz swoje zmęczone życiem łapy. Zimna suka, intrygująca, delikatna, tajemnicza... a Tobie, która wersja się objawiła przy pierwszym spotkaniu?
MORALNOŚĆ: Moralność brzmi... jakby jej nie było. Jest cicha, stara się nie wychylać. Czy zatem jej imienniczka będzie podążała za kodeksem zarzuconym przez władzę. Czy wolna dusza powinna zakuć się w żelazne łańcuchy? Nie byłaby wtedy chyba taka wolna... Silent. Jaka jest? Robi to, co według niej nie jest złe. Czy dobre? Tego nie wiadomo. Po prostu nie krzywdzi nikogo. Nie zadaje ciosów słowem lecz nie rani także czynem. Robi to, co czuje. Chociaż w tym wypadku ciężko mówić o konkretnych wyznaczeniach etycznych czy moralnych.
CHARAKTER: Jest zamknięta, ale nie tak jak drzwi – na cztery zamki – raczej jak puszka napoju gazowanego, który jest wstrząśnięty. Łatwo ją otworzyć, ale czy to aby na pewno jest bezpieczne? Czy warto zostać oblanym słodką cieczą, która zlepi nam palce? Czy chcemy stracić częściowo – zawartość puszki? Czy nie wahamy się przed jej otworzeniem? To tylko napój. W sklepie mogę kupić jeszcze kilka innych takich puszek, a tą wyrzucić, zdeptać, zgnieść, roztrzaskać, przeciąć... chcesz ją otworzyć, bez względu na skutki? Odważnie. Bo poznawanie jest odważne.
Jaka może być cisza? Ten stan, w którym nie rozlegają się żadne dźwięki. Niczym w próżni, gdzie brak szumu atomów. Czasami można się w niej zgubić – mimo że tą drogą szliśmy już wiele razy. Nagle jest obca, czuć pewien niepokój. Sytuacja trzymająca w napięciu nasze mięśnie, myśli... ale czasem to po prostu moment spoczynku ciała i duszy, uczucie bezpieczeństwa. Trochę abstrakcyjna. Tak, zdecydowanie abstrakcyjna. Zupełnie jak Silent. Niepoważna, trudna, tajemnicza, czasami tragiczna zachowująca pozory komedii. Zmienia się wraz z porą dnia. Delikatnie różowa jak letnie niebo przed wieczorem, spokojna, rozważna. Wiecznie marząca, rozmyślająca o jutrze. Chociaż... trwa tylko do nocy. Cisza – mistyczna jak stworzenia opisywane w książkach. Może ma dwie osobowości? Może czasami nie jest sobą? Albo jest. Zakochana w świetle księżyca, oślepiona blaskiem jego pełnej tarczy, każdego miesiąca wariuje żyjąc wspomnieniami.
Co składa się na jej charakter? Łatwiej byłoby przedstawić w punktach poszczególne cechy, bo przecież to właśnie tak określamy czyjś charakter. Cechami. Wyrazami. Słowami, które powinny oddawać nasze odczucia. Ironia. Zmienna. Jedyne co się nie zmienia to jej miłość do nocy oraz księżyca. Nieprzewidywalna, nieopisana cisza... przed burzą?
Nie ufa nikomu, zwłaszcza sobie, lecz tylko do siebie potrafi coś powiedzieć. Mowa jest skarbem, do którego dobrały się niewłaściwe osoby. Rzucają słowami jak piaskiem na plaży. Sypią góry, które zdmuchuje wiatr, nie zwracają uwagi na ich pochodzenie, znaczenie, definicje... rzucają pustymi wyrazami, licząc że ktoś odpowiednio je złapie i usłyszy tak – jak chciałby tego nadawca. Jak można rozmawiać z kimś, komu się nie ufa. Dzielić się słowem, głosem, umiejętnością komunikacji z kimś, kto tego nie docenia... z kimś, kto nie wpuści do serca tego co mówisz. Czy warto z kimś takim rozmawiać? Silent jest milczącą bombą pełną miłości, zaangażowania oraz empatii. Może wydawać się zimna – niczym góra lodowa, konsekwentna i konkretna, ale wewnątrz jest bardzo niestabilna, a ten brak stabilności przeraża ją. Przeraża ją jej pochodzenie, rodzina, związki i uczucia. Przeraża ją wszystko, co wymaga pewnego zaufania. Dlatego każdej nocy wymyka się z miejsca swojego spoczynku i obserwuje fazy księżyca. One ją uspakajają. One sprawiają, że może poczuć się bezpieczna.
RODZINA: Jej matką była suka border collie, należała kiedyś do Royal Dogs. Można powiedzieć, że zwariowała przez obsesję na punkcie bezpieczeństwa swojej rodziny. Sprzedała duszę demonicznemu, niewidomemu wilkowi, którego przetrzymywała w podziemiach sfory. Matka zabiła ojca, a sama umarła zaraz po porodzie, na który nie była przygotowana. Imię Silent – właściwie Silent znaczy tyle co 'koniec Sil', ponieważ początek życia Silent na ziemi zakończył życie Sil.
PARTNER: Choć w głębi bardzo potrzebuje kogoś, kto będzie potrafił zrozumieć jej potrzeby, stawia temu duży opór. Nigdy nie posiadała partnera pod żadną postacią. Właściwie, raczej nie zapowiada się aby w przyszłości przyszły jakieś drastyczne zmiany z tym związane.
HISTORIA: Nie pamięta nic. Nic co działo się przed ciężkim przebudzeniem. Było ciemno, ale na niebie coś świeciło. Blady księżyc odbijał światło słoneczne, oświetlając rów, w którym leżała. Wszystko ją bolało, była przemęczona i zziębnięta. Nie pamiętała jak ma na imię i dlaczego znajduje się w tym położeniu. Powoli uginała łapy, próbując wstać. Było ciężko. Bolało. Zimno. Wiał silny wiatr, który uniemożliwiał jej skupienie się na zbliżających się odgłosach. Możliwe, że ktoś mówił. Silent wydała z siebie cichy jęk niezadowolenia, spięła wszystkie mięśnie i w końcu wstała. Trzęsła się próbując wykonać pierwszy krok. Czuła, jakby dopiero uczyła się chodzić. Powoli. Drugi krok. Musiała analizować wszystkie swoje ruchy. Robiła to podświadomie, a jednak musiała wkładać w to tyle pracy. Kiedy to całe poruszanie się stało się prostsze i bardziej mechaniczne, podniosła głowę. Zobaczyła go. Zobaczyła psa. Nie był sam. Chwilę po tym jak wyszedł na światło, pojawiło się obok niego kilka innych stworzeń. To prawdopodobnie też były psy. Czy to możliwe, aby udało jej się znaleźć dom? Czym jest dom w momencie, w którym nie pamięta się własnego imienia. Nie wiem. Ona po prosu poczuła, że to powinna zrobić. Żeby nie iść znowu sama. Żeby nie skończyć nieprzytomna w rowie. Bez przeszłości. Bez historii.
WAŻNIEJSZE OPOWIADANIA: Brak
TOWARZYSZ: Brak.
EKWIPUNEK: -
MONETY: 0
DOŚWIADCZENIE: 55
STATYSTYKI: 40
MAIL: katy.orange.j@gmail.com
MOTTO: Wiązanie uczuć ze słowami bywa mylące, czasem niebezpieczne lub krzywdzące. Czy opłaca się rzucać trutkę dla szczurów, tam gdzie ich nie ma?
PŁEĆ: Suka.
WIEK: 3 lata – kiedy trzeba mówią jej, że jest dorosła, lecz gdy to wygodniejsze wyzywają od gówniarzy.
RANGA: Myśliwy. Kto jest niebezpieczniejszy od milczącego mordercy?
APARYCJA:
- rasa: Mieszanka czarnego wilka i border collie → choć wyglądem znacznie bardziej przypomina wilka.
- wzrost: 58 cm
- waga: 16 kg
- wygląd zewnętrzny: Delikatna budowa – bardziej drobna niż masywna, smukła sylwetka, silne łapy. Szarawa sierść, krótka, miękka i przyjemna w dotyku. Postawione czujne uszy, głębokie spojrzenie, brązowe oczy. Długi ogon jak u wilków.
- głos: Genavieve Linkowski
- znaki szczególne: Brak znaków szczególnych.
→ nie mówi prawie wcale, milczy. Może zdarzyć się wyjątek, owszem, nie jest niema. Stara się nie nadużywać słów, więc musi jej na kimś/czymś niesamowicie zależeć, lub znajduje się w sytuacji krytycznej, gdzie mowa jest jedynym kluczem do przetrwania.
→ czuje silny lęk przed utratą siły i zasłabnięciem, a zdarza jej się to całkiem często (prawdopodobnie z powodu przepracowania).
PIERWSZE WRAŻENIE: Milcząca w tłumie ożywionych. Krew na białym prześcieradle. Wyróżnia się. Czy to niebezpieczne? Czy cokolwiek, co nie jest poznane może być bezpieczne? Silent. Zabija czynami nie słowami. Uważaj by nie spojrzeć w jej głodne oczy, możesz utopić się w ich głębi i zatracić na zawsze. Cichsza od dusz zmarłych, po których mogile powoli suniesz swoje zmęczone życiem łapy. Zimna suka, intrygująca, delikatna, tajemnicza... a Tobie, która wersja się objawiła przy pierwszym spotkaniu?
MORALNOŚĆ: Moralność brzmi... jakby jej nie było. Jest cicha, stara się nie wychylać. Czy zatem jej imienniczka będzie podążała za kodeksem zarzuconym przez władzę. Czy wolna dusza powinna zakuć się w żelazne łańcuchy? Nie byłaby wtedy chyba taka wolna... Silent. Jaka jest? Robi to, co według niej nie jest złe. Czy dobre? Tego nie wiadomo. Po prostu nie krzywdzi nikogo. Nie zadaje ciosów słowem lecz nie rani także czynem. Robi to, co czuje. Chociaż w tym wypadku ciężko mówić o konkretnych wyznaczeniach etycznych czy moralnych.
CHARAKTER: Jest zamknięta, ale nie tak jak drzwi – na cztery zamki – raczej jak puszka napoju gazowanego, który jest wstrząśnięty. Łatwo ją otworzyć, ale czy to aby na pewno jest bezpieczne? Czy warto zostać oblanym słodką cieczą, która zlepi nam palce? Czy chcemy stracić częściowo – zawartość puszki? Czy nie wahamy się przed jej otworzeniem? To tylko napój. W sklepie mogę kupić jeszcze kilka innych takich puszek, a tą wyrzucić, zdeptać, zgnieść, roztrzaskać, przeciąć... chcesz ją otworzyć, bez względu na skutki? Odważnie. Bo poznawanie jest odważne.
Jaka może być cisza? Ten stan, w którym nie rozlegają się żadne dźwięki. Niczym w próżni, gdzie brak szumu atomów. Czasami można się w niej zgubić – mimo że tą drogą szliśmy już wiele razy. Nagle jest obca, czuć pewien niepokój. Sytuacja trzymająca w napięciu nasze mięśnie, myśli... ale czasem to po prostu moment spoczynku ciała i duszy, uczucie bezpieczeństwa. Trochę abstrakcyjna. Tak, zdecydowanie abstrakcyjna. Zupełnie jak Silent. Niepoważna, trudna, tajemnicza, czasami tragiczna zachowująca pozory komedii. Zmienia się wraz z porą dnia. Delikatnie różowa jak letnie niebo przed wieczorem, spokojna, rozważna. Wiecznie marząca, rozmyślająca o jutrze. Chociaż... trwa tylko do nocy. Cisza – mistyczna jak stworzenia opisywane w książkach. Może ma dwie osobowości? Może czasami nie jest sobą? Albo jest. Zakochana w świetle księżyca, oślepiona blaskiem jego pełnej tarczy, każdego miesiąca wariuje żyjąc wspomnieniami.
Co składa się na jej charakter? Łatwiej byłoby przedstawić w punktach poszczególne cechy, bo przecież to właśnie tak określamy czyjś charakter. Cechami. Wyrazami. Słowami, które powinny oddawać nasze odczucia. Ironia. Zmienna. Jedyne co się nie zmienia to jej miłość do nocy oraz księżyca. Nieprzewidywalna, nieopisana cisza... przed burzą?
Nie ufa nikomu, zwłaszcza sobie, lecz tylko do siebie potrafi coś powiedzieć. Mowa jest skarbem, do którego dobrały się niewłaściwe osoby. Rzucają słowami jak piaskiem na plaży. Sypią góry, które zdmuchuje wiatr, nie zwracają uwagi na ich pochodzenie, znaczenie, definicje... rzucają pustymi wyrazami, licząc że ktoś odpowiednio je złapie i usłyszy tak – jak chciałby tego nadawca. Jak można rozmawiać z kimś, komu się nie ufa. Dzielić się słowem, głosem, umiejętnością komunikacji z kimś, kto tego nie docenia... z kimś, kto nie wpuści do serca tego co mówisz. Czy warto z kimś takim rozmawiać? Silent jest milczącą bombą pełną miłości, zaangażowania oraz empatii. Może wydawać się zimna – niczym góra lodowa, konsekwentna i konkretna, ale wewnątrz jest bardzo niestabilna, a ten brak stabilności przeraża ją. Przeraża ją jej pochodzenie, rodzina, związki i uczucia. Przeraża ją wszystko, co wymaga pewnego zaufania. Dlatego każdej nocy wymyka się z miejsca swojego spoczynku i obserwuje fazy księżyca. One ją uspakajają. One sprawiają, że może poczuć się bezpieczna.
RODZINA: Jej matką była suka border collie, należała kiedyś do Royal Dogs. Można powiedzieć, że zwariowała przez obsesję na punkcie bezpieczeństwa swojej rodziny. Sprzedała duszę demonicznemu, niewidomemu wilkowi, którego przetrzymywała w podziemiach sfory. Matka zabiła ojca, a sama umarła zaraz po porodzie, na który nie była przygotowana. Imię Silent – właściwie Silent znaczy tyle co 'koniec Sil', ponieważ początek życia Silent na ziemi zakończył życie Sil.
PARTNER: Choć w głębi bardzo potrzebuje kogoś, kto będzie potrafił zrozumieć jej potrzeby, stawia temu duży opór. Nigdy nie posiadała partnera pod żadną postacią. Właściwie, raczej nie zapowiada się aby w przyszłości przyszły jakieś drastyczne zmiany z tym związane.
HISTORIA: Nie pamięta nic. Nic co działo się przed ciężkim przebudzeniem. Było ciemno, ale na niebie coś świeciło. Blady księżyc odbijał światło słoneczne, oświetlając rów, w którym leżała. Wszystko ją bolało, była przemęczona i zziębnięta. Nie pamiętała jak ma na imię i dlaczego znajduje się w tym położeniu. Powoli uginała łapy, próbując wstać. Było ciężko. Bolało. Zimno. Wiał silny wiatr, który uniemożliwiał jej skupienie się na zbliżających się odgłosach. Możliwe, że ktoś mówił. Silent wydała z siebie cichy jęk niezadowolenia, spięła wszystkie mięśnie i w końcu wstała. Trzęsła się próbując wykonać pierwszy krok. Czuła, jakby dopiero uczyła się chodzić. Powoli. Drugi krok. Musiała analizować wszystkie swoje ruchy. Robiła to podświadomie, a jednak musiała wkładać w to tyle pracy. Kiedy to całe poruszanie się stało się prostsze i bardziej mechaniczne, podniosła głowę. Zobaczyła go. Zobaczyła psa. Nie był sam. Chwilę po tym jak wyszedł na światło, pojawiło się obok niego kilka innych stworzeń. To prawdopodobnie też były psy. Czy to możliwe, aby udało jej się znaleźć dom? Czym jest dom w momencie, w którym nie pamięta się własnego imienia. Nie wiem. Ona po prosu poczuła, że to powinna zrobić. Żeby nie iść znowu sama. Żeby nie skończyć nieprzytomna w rowie. Bez przeszłości. Bez historii.
WAŻNIEJSZE OPOWIADANIA: Brak
TOWARZYSZ: Brak.
EKWIPUNEK: -
MONETY: 0
DOŚWIADCZENIE: 55
STATYSTYKI: 40
- siła: 5
- zręczność: 8
- kondycja: 7
- inteligencja: 8
- wiedza: 7
- charyzma: 5
MAIL: katy.orange.j@gmail.com
Subskrybuj:
Posty (Atom)





