Jeśli miałbym nazwać to miasto jednym słowem, pewnie określiłbym je jako dziwne. Nie było ono typowe, jeszcze nigdy nie znalazłem się w takim mieście. Szczerze mówiąc, nawet nie dało się tego nazwać miastem, prędzej jakąś wioską. Nigdzie nie czuć było zapachu asfaltu, ani spalin, które tworzyły samochody, których także nie było widać, ani słychać. Hałas stworzony był jedynie z gwaru ludzi, od czasu do czasu słychać też było odgłosy kopyt, kół od powozów i rżenia oraz parsknięcia koni. Dwunożni byli śmiesznie ubrani, a ich domy były zrobione jedynie z desek drewna, które wydawały się słabą konstrukcją. Nigdzie nie było widać wysokich budynków, które pięły się ku górze. Czułem się, jakbyśmy cofnęli się do średniowiecza, a przecież nic takiego nie miało miejsca.
Nie przepadałem za miastami, ponieważ nie kojarzyły mi się one najlepiej. Na myśl o nich przypominały mi się wspomnienia związane z Loganem i popełnionym przeze mnie błędem, którego nie potrafiłem sobie wybacz, ze względu na późniejsze konsekwencje. Omijałem je szerokim łukiem, bo nawet na ich myśl, poczucie winy przychodziło niemal natychmiast. Tym razem było inaczej. Byłem naprawdę zaciekawiony i jednocześnie podekscytowany tym miejscem, jego nietypowym wyglądem i tradycją oraz obyczajami ludzi, które znacznie różniły się od tych, co znałem wcześniej.
Wkrótce zapach stał się bardzo wyraźny, kiedy znaleźliśmy się przed budynkiem. To właśnie z niego wydobywał się intensywny zapach. Wychodzili z niego pijani ludzie. Tuż przy drzwiach wystawała belka, na której za pomocą łańcucha przywieszona była szersza belka z napisem ,,Karczma''. Potrafiłem odczytać napis, ponieważ kiedyś nauczyłem się ludzkiego pisma. Rozumiałem także ich mowę. Czasami się przydawało.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmiłem, nie do końca wiedząc, czy Brooklyn także umie odczytać znak.
— Ludzie raczej nie pozwolą nam wejść — zauważyła — a teraz nie ma co zachodzić im za skórę.
— Zatem co zrobimy?
— Sprawdzimy tyły karczmy. Może tam znajdziemy coś ciekawego.
Byłem jak najbardziej za, dlatego ruszyliśmy na tyły karczmy. Ludzie nie zwracali na nas uwagi, dlatego bez problemu udało nam się znaleźć od drugiej strony karczmy.
Nie znaleźliśmy niczego, co mogło nam się przydać, bądź przykuło naszą uwagę. Przy ścianach stały jakieś beczki. Zauważyłem niewielki otwór przypominający okno. Nikt z nas nie był w stanie się przez nie przecisnąć, ale mogliśmy przez nie zajrzeć do środka.
— Zajrzymy? — zapytałem Brooklyn, wskazując łbem okno podobne coś.
— Możemy.
Brooklyn pierwsza wskoczyła na beczki, ja zrobiłem to po niej. Oboje zajrzeliśmy do środka.
Wewnątrz karczmy znajdowało się pełno ludzi. Większość z nich siedziała przy stolach, z kuflami, wypełnionymi po brzegi piwem, z których wylewała się piana. Większa część z nich była pijana, co nikogo nie dziwiło, ze względu na miejsce – w końcu od tego była Karczma, prawda?
Moją uwagę przykuła pewna kobieta, siedząca na przeciwko okno, dzięki czemu doskonale słyszałem jej rozmowę z pewnym mężczyzną. Wyróżniała się z tłumu, była inaczej ubrana. Siedziała wyprostowana, słuchając problemów mężczyzny. Słuchała go uważnie, przyglądając mu się z wyższością.
— Mam eliksir na twoje problemy. Będziesz musiał pójść że mną do mojego chaty. Tam go dostaniesz, oczywiście, za odpowiednią kwotę.
— Dam ci wszystko co mam!
Kobieta wstała od stołu, zadowolona z jego odpowiedzi. Jest wiedźmą? – zmarszczyłem pysk, zdziwiony. Inaczej je sobie wyobrażałem.
— Zatem ruszajmy.
Eliksiry były nam potrzebne. Po minie Brooklyn odgadłem, że też o tym pomyślała.
— Powinniśmy za nią podążyć. Może uda nam się zakraść i podwędzić kilka eliksirów. Na pewno ma ich sporo, nie zauważy, że kilka jej brakuje.
Zwiadowco?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz