3.03.2020

Od Cretchera – Grupa IV

Niewiele czasu minęło, od kiedy zgodziłem się zostać Betą Brooklyn. Zaledwie kilka dni później w naszej grupie rozeszła się wiadomość, że oto się zatrzymujemy. Alfy zarządziły postój. Naturalnie dowiedziałem się o tym jako jeden z pierwszych, zanim zostało to głośno oznajmione wszystkim. Byłem zadowolony z tej decyzji – nadarzyła się okazja, aby trochę odpocząć, nabrać sił. Niektórzy położyli się na chwilę na ziemi, żeby odebrać ruchowi zmęczone łapy, popatrzeć w niebo. Inni się przegrupowywali, zabierali do jakichś prac. Ja nie mógłbym usiąść, ja poszedłem spacerować.
Później stałem nad brzegiem wody i patrzyłem na taflę, rozmyślając o tym, jak by to dobrze wykorzystać. Jeżeli potrzebowałem odpoczynku, ignorowałem to. Nie mogłem ani na chwilę przestać myśleć o wykorzystywaniu każdej sekundy, podobnie jak faktycznie dokonywać tego w praktyce.
Mieliśmy stały problem z zapasami, ze względu na mobilność ciężko było urządzać zorganizowane, wielogodzinne polowania. Każdy przynosił co mógł, najczęściej w niewielkich ilościach. Dodatkowo wszystko trzeba było od razu zjadać, żeby po pierwsze nie nosić, a po drugie nie naciągać zapachem zgniłego mięsa. Zima zimą, ale konserwacji nie mieliśmy żadnej w takim stanie. Zostawialiśmy po sobie dokładnie obgryzione kości, a i tak większość z nas nosiła widoczne oznaki niedożywienia. Stałem i patrzyłem na taflę bez ruchu, aż usłyszałem za sobą kroki, potem poczułem znajomy zapach. Znałem każdego w swojej grupie zawodowej. Zostałem mianowany jej nieformalnym – a może i formalnym – liderem.
— Wega. — Zatrzymałem ją pojedynczym słowem bez najmniejszego ruchu. Kuzynka się zatrzymała.
— Cretcher?
— Zbierz wszystkich i przyjdźcie tu jak najszybciej. Jeśli sikają, niech sikają po drodze. Jeśli śpią, niech idą przez sen. Jeśli jedzą, niech idą z jedzeniem. Persefonę, Fryderyka, Etera. Jasne?
— Po co?
— Po prostu tu przyjdźcie. Powiem ci, a potem będę musiał powtarzać. Nie marnujmy czasu.
— Jasne — mruknęła i odeszła. Wróciła po kilkunastu minutach, w ciągu których zdążyłem przeanalizować teren dookoła miejsca naszego postoju. Wiedziałem, co chcę im powiedzieć. Trzeba było to przekazać szybko, jasno i zwięźle. Odwróciłem się na dźwięk głosu kuzynki.
— Wszyscy są.
Chrząknąłem. — Dobrze. Powiem od razu, o co chodzi. Jak wiecie, nasza para Alf zarządziła postój. Oznacza to trochę odpoczynku i dłuższego snu, ale jeszcze nie teraz i na pewno nie dla nas. W tych lasach dookoła nas jest pełno zwierzyny, pomimo zimna i grasujących wilków. Robi się cieplej, trochę życia powinno się obudzić. Moje wymaganie jest proste. Nie jesteśmy na wycieczce i nie mamy monet, za które możemy sobie kupić babeczki u Give i Life. Jesteśmy grupą, która zaopatruje to stado w pożywienie, niezbędne do przetrwania. Że wszyscy są niedożywieni, chyba nie muszę wam mówić. Na lewo, na prawo i na wprost przede mnie możecie, i musicie, wyruszyć na poszukiwanie jedzenia. Naturalnie, ja też idę. Jakieś pytania?
— Czy ilość i rozmiar przyniesionych…
— Fryderyk, na litość, po prostu przynieś cokolwiek.
— Czy pomocnicy też nam pomogą?
— Właśnie. Powinni, jedzenie jest chyba najważniejsze.
— To ich decyzja i od tego są pomocnikami, żeby być elastycznymi. Ja odpowiadam za was i angażuję was do waszej pracy. Naszej pracy. Po prostu rozejdźmy się teraz i poszukajmy zwierzyny. Obyśmy zgromadzili jej jak najwięcej. Każda sztuka się liczy.

Myśliwy? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz