3.25.2020

Od Cretchera cd. Persefony - Grupa IV

Nie byłem typem szefa grupy, który wygłosi płomienną mowę gotującą do działania, a następnie zaszyje się gdzieś udając, że jego część zadania została wykonana. Moi myśliwi polowali, polowałem i ja. Nie zważałem na odległości od naszego punktu startowego, musiałem znaleźć coś dużego, co posili jak najwięcej psów.
Brnąłem przez niezbyt gęsty las, nos mając blisko ziemi, szukając najmniejszych śladów jakiejkolwiek zwierzyny. Większość czasu bezskutecznie.
Na pochwałę zasługiwali Persefona i Fryderyk. Przykładali się do swojego zadania i dołożyli pożywienia do zapasów sfory. Czułem, jak ciężka jest odpowiedzialność spoczywająca na nas – myśliwych. Społeczeństwo powinno być podzielone, każdy ma swoje określone zadania. Nie wszyscy byli na tyle silni lub zręczni, żeby samemu zdobyć jedzenie. Dlatego właśnie każdy polegał na nas, że wywiążemy się ze swojej roboty i przyniesiemy mu pod nos kawał mięsa. Nie przyznałbym głośno, jak niezbędni do życia jesteśmy. Nie należy popadać w samozachwyt. Ktoś pilnuje granic, by kto inny mógł go wyręczyć w uzupełnieniu zapasów. Jeszcze inny przygotowuje lekarstwa, żeby nie martwić się aktywnością terytorium dookoła naszej enklawy, które to znajduje się pod czyjąś inną jurysdykcją.
W pewnym momencie poczułem w powietrzu znajomą woń – dzik. Zawahałem się chwilę, zanim podjąłem decyzję o podążaniu za zapachem. Nie wyczuwałem delikatniejszej nuty młodych warchlaków, więc uznałem, że być może mój poziom siły jednak wystarczy do powalenia dorosłego osobnika nie będącego samicą napędzaną dodatkową motywacją w postaci obrony młodych. Skręciłem w prawo.
Zapach stawał się silniejszy co kilkadziesiąt kroków. Po mniej więcej kilkuset metrach usłyszałem szelest. Zatrzymałem się i wytężyłem wzrok. Między krzakami w niewielkiej odległości ode mnie poruszał się średniej wielkości knur. Był dość chudy, dopiero co odpuszczająca zima musiała dać mu się we znaki. To stwarzało dogodne warunki dla mnie i mojego zamiaru. Zniżyłem się i obserwowałem ofiarę. Knur utykał lekko na tylną lewą nogę – to zwiększało moje szanse. Poczekałem aż odwróci się do mnie zadem i wtedy wyskoczyłem z krzaków. W dwóch susach byłem na dziku.
Gdyby ktoś kiedyś chciał poznac trochę teorii na temat polowania na dziki. Nie jest dobrym pomysłem wskakiwanie na nie od góry, wczepianie się w zad lub kark. Dzik bardzo łatwo cię zrzuci. Atakować należy brzuch unikając racic, ewentualnie – co polecam – gardło. Wybrałem drugą opcję i wczepiłem się swoimi ostrymi zębami w delikatną skórę chroniącą naczynia krwionośne. Knur się rzucał, ale trzymałem mocno. Dusiłem go całą dostępną mocą nacisku moich szczęk, mając nadzieję, że nie przebiję tętnicy. Po kilkudziesięciu sekundach gasnących podrygów dzik osunął się ciężko na trawę, a ja straciłem równowagę lecąc za nim. Nie przebiłem tętnicy. Oddychałem ciężko, patrząc na swoją ofiarę. Knur był martwy i – sądząc na oko – był w stanie nakarmić od czterech do pięciu psów.
Byłem w dobrej formie i gdyby tylko ciemne cielsko było poręczniejsze, niósłbym go na grzbiecie z jedynie umiarkowanym wysiłkiem. Trzymałam dzikiego prosia za gardło i ciągnąłem, idąc na wstecznym w kierunku miejsca postoju sfory. Zajęło mi to kilka godzin i gdy dotarłem na miejsce, od dawna panował mrok. Mimo to, byłem zadowolony. Opadłem na ziemię obok martwego dzika i patrzyłem na niego. Czułem głód ściskający mi żołądek, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby coś zjeść. Wszystko idzie dla społeczności.
(514)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz