W przeszłości spędzałam całkiem dużo czasu włócząc się po ludzkich osadach. Zarówno tych niewielkich, dużych, a nawet raz czy dwa zawitałam do tych zwanych metropoliami. Tłok, hałas, szybko przemieszczające się pojazdy, a także ludzie, którzy mimo tego, że ich postawa pozwala im patrzeć na innym poziomie, obniżą wzrok, kiedy się obok przemyka. Mimo tych wszystkich niebezpieczeństw jednak czułam sympatię do takich miejsc. To było intrygujące, aby poobserwować dwunogich w ich naturalnym habitacie; z jaką sprawnością posługują się przyrządami, w jaki sposób obnoszą się sami do siebie oraz jak bardzo się różnią w zależności od ich miejsca w hierarchii. Były też dni, kiedy jeszcze bardziej aktywnie przyglądałam się ich reakcjom. Było to dosyć proste, chociażby starczyło przeturlać za nimi puszkę. Ciekawie było też po prostu wychodzić im na przeciw. Bardzo często schylali się wtedy, aby mnie pogłaskać czy zacząć mówić jakiś powtarzającymi się miękko-agresywnymi dźwiękami nieukładającymi się jednak w żadne konkretne słowa. Niektóre bezpańskie psy mówiły mi później, że mam szczęście w związku ze swoim wyglądem - zadbany i kojarzący się z rasowością miał od razu sprawiać, że ludzie bardziej mi ufali nie bojąc się o to, że ugryzę im kończynę, kiedy tylko ją do mnie zbliżą. Pogłębiałam jeszcze ich przekonanie, niejednokrotnie sama ich zachęcając, aby przejechali mi palcami po grzbiecie. Podobało mi się, jak szczęśliwi wtedy są. Pamiętam, jak wracałam później do Thorna, aby mu to zrelacjonować. Nigdy nie zbliżał się do ludzkich osad bardziej niż było to konieczne, a także bywał podenerwowany samym widokiem sylwetek ludzkich, jednak niejednokrotnie nalegał, abym mu opowiedziała o tym, co mnie spotkało. Gładząc pióra gryfa rozumiałam też, co takiego lubią ludzie w tej czynności.
Ogółem mówiąc, lubiłam miejsca, gdzie żyli dwunodzy. Z tego powodu byłam też naprawdę szczęśliwa, kiedy ogłoszono, że pewien czas drogi od miejsca, gdzie został ustalony postój, znajduje się jedno. Ponoć mniej rozwinięta, jak opisywała to Brooklyn, jednak nie zmieniało to tego, że mogą się tam dziać ciekawe rzeczy. Nowe przedmioty do obejrzenia (a nawet zabrania), kolejne historie do usłyszenia od lokalnych psów, a także okazja do zapytania się, czy wiadomo coś o okolicznych populacjach gryfów.
Tak rozmyślając, przemieszczałam się wraz z grupą zwiadowców. Szliśmy na razie wężykiem, w związku z obraniem ścieżki przez miejsca, gdzie śnieg gęściej zalegał, a ta formacja nie za bardzo pomaga w nawiązywaniu rozmowy. W myślach dodawałam jeszcze do tego fakt, że był jeszcze bardzo wczesny ranek, kiedy słońce ledwie co wynurza się zza horyzontu, a w takiej sytuacji chce się jeszcze złapać chwile spokoju i nie mącić ciszy. Chociaż przyznam, że miałam pewną ochotę. Zawsze chciałam się dowiedzieć o czym myślą inni w takich momentach wykonywania ciągłych czynności. Analizują coś? Wyłączają się do czasu aż nie nastąpi jakaś zmiana w otoczeniu?
Ostatecznie jednak ktoś postanowił przerwać milczenie, a wiązało się to z sytuacją, jaką było pojawienie się w okolicy odoru rozkładającej się większej padliny.
- Nie było go tu ostatnio. - stwierdziła Brooklyn z niezadowoleniem, że coś przeszkadza nam w bezproblemowym dotarciu do celu.
- Chyba nie mamy zwalniać tempa tylko dlatego, że w okolicy jest trup? - Beatrice wysunęła się z linii i zwróciła się w stronę, z której dobiegał nieprzyjemny zapach.
- Padło samo albo w okolicy był lub jest jakiś drapieżnik. - teraz usłyszałam już głos Eau.
- Może dwóch zwiadowców to sprawdzi, a później dogoni resztę? - zaproponowałam tymczasem już ja. - Od razu dodam, że zgłaszam się na ochotnika.
Grupo III?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz