3.30.2020

Od Merlaux do Solangelo

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/04/od-solangelo-cd-merlaux.html
Do łap własnych pana Guindé.
Genève, Parc de l'Ariana (derrière le musée)

Père,
mija już kolejny rok, odkąd postawiłem szlak i przygodę ponad wszelkie wygody, jakich mogłem doznać w ojczyźnie. Dzielnie mierzę się z przeciwnościami losu. Wstaję z pierwszymi promieniami Słońca, zasypiam widząc zupełnie gwieździste niebo. Jeszcze nie wspominałem wam, że czasem sięgam pamięcią do czasu, kiedy dowiedziałem się o istnieniu Drogi Mlecznej. Była dla mnie wtedy tajemniczym odległym konceptem. Unosząc nocą głowę w rodzimym mieście nigdy nie byłem w stanie jej zobaczyć i jestem pewien, że wy do dziś jej nie ujrzycie nigdzie indziej niż na zdjęciu. Po tych wszystkich latach nie wiem, jak można spędzić całe swoje życie w jednym mieście. Sam nie jestem nawet pewien, czy powracając kiedyś do rodzimego kantonu byłbym w stanie wytrzymać w nim dłużej niż tydzień.
  Wbrew waszym przekonaniom w ciągu tych trzech lat ani razu nie musiałem polować ani "wyrywać komuś mięsiwa z paszczy". Długie wędrówki nie są wcale tak męczące, kiedy w każdym zakamarku naszego globu można liczyć na pomoc bliźnich. Chociażby dzisiaj pewna przemiła wataha zaoferowała mi jadło, a także tę kartkę, tusz i naostrzoną słomkę, dzięki którym mogę do ciebie napisać. Postanowili nawet użyczyć mi skrzydlatego towarzysza jednego z nich, jaki pewnie już do ciebie zawitał, skoro to czytasz. Jak skończę pisanie tego listu, planujemy w pełni zgody wspólnie śpiewać przy ognisku. Wam pewnie nie będzie dane poznać "O zdradzie psiego rodu", której słowa są mi tymczasem już zupełnie znane, chociaż lokalny wilczy język bywa momentami ciężki do zrozumienia. Słusznie jednak moi gospodarze odpowiadają, że mój obcy akcent im nie przeszkadza i niezmierną przyjemność sprawia im to, że "choć raz jakaś pierdolona sobaka staje na łbie, aby trzepać jęzorem po wilczemu (sic!)". Po naszemu oznacza to tyle, ile "choć raz pies stara się kontaktować w wilczym języku".
  Bardzo przyjemnie spędza mi się czas w tym towarzystwie, zostałbym dłużej, jednak udają się w przeciwnym kierunku niż mam zamiar wędrować ja. Dowódca watahy "alfa" opowiedział mi, że zmierzam w stronę, gdzie nie będę mógł liczyć na niczyją pomocną łapę. Z dumą przyznam, że nie odsunęło mnie to od mych zamiarów. Nie boję się samotności i jestem pewien, że będę w stanie poradzić sobie zupełnie sam. Planuję się odłączyć od gospodarzy, kiedy nastanie świt. Dalej kontempluję, jak mogliście  kiedyś powiedzieć, że nikt z naszej rodziny nie przeżyłby w dziczy oraz że wszyscy życzą śmierci, takim jak my. Zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że jesteście skończonym ignorantem, który żyje tylko nierealnymi skrótami myślowymi.


Zatrzymaj całe fondue dla siebie, ja preferuję smak wolności.
Nie wiem, kiedy będę miał następną okazję, aby do was napisać
Bądźcie zdrowi, père.

Ton fils,
Merlaux
***
  Wybitnie nie chciałem skamlać. Nie chciałem, ale było to silniejsze ode mnie. W całej swojej niemocy byłem w stanie jęczeć i przemieszczać się w sposób, jaki był odległy wytwornemu kroczeniu. Było to tylko zatrzymywanie przednimi łapami padającego do przodu ciała. Czułem, że niewiele dzieli mnie od tego, aby raz po prostu ich nie przenieść i uderzyć pyskiem o ziemię. Tylne kończyny wlekły się za mną mimowolnie, zahaczając o roślinność. Mięśnie drżały w bólu, a i tak swojej atencji najbardziej poszukiwał żołądek, jaki zawiązał się w supeł z głodu i przypominał o tym dotkliwie. Nie znalazłem żadnej duszy, jaka byłby w stanie mnie ugościć, odkąd opuściłem wilki trzy wschody temu. Wokół była tylko pustka, przerywana czasem ruchem jakiegoś niemego stworzenia. Spoglądałem na nie ze szczerą złością. Złośliwie zjawiały się wokół, przyglądając się, a kiedy widowisko je nużyło, wskakiwały głębiej w roślinność. Pośród nich znaleźć można było również znaczniej zuchwałe, tak jak teraz, kiedy tuż sprzed mego nosa wyskoczył jakiś ptak. Odsunąłem się w odruchu. Zwierzę ruszyło przed siebie, a po kilku długich skokach zwróciło jedno z oczu ku mnie. Pytająco.
 - To... - spróbowałem odezwać się, ale suchość gardła mnie zatrzymała, jednak dzięki determinacji tylko na chwilę. - To twój szczęśliwy dzień. Właśnie przeżywasz jakiegoś psa. Czyż to nie wspaniałe uczucie? - palenie było wiele stopni bardziej niż odczuwalne. Opuściłem głowę, chcąc powrócić do swojej wędrówki. Ptak zaczął kwilić i zaczął brnąć w gęstwinę, nie przestając. Margnąłem bezsłownie, będąc pełen przekonania, że się ze mnie naśmiewa. Postanowiłem jeszcze raz oderwać się i zwróciłem swój chód w stronę, z której słyszałem stworzenie. Nie musiałem układać planów, co mu zrobię, kiedy go dostanę w swoje łapy, ponieważ nie spodziewałem się, aby było to możliwe. Odsunąłem krzacze gałęzie i ze zdecydowaniem postąpiłem naprzód... aby spaść metr niżej w mulistą kałużę. Poczułem, jak resztki czystości, jaką miałem zostały stracone. Ptak się uciszył.
 - Z całą pewnością się napiję. - syknąłem. - Ostatecznie picie błota i piasku jest takie romantyczne.
  Spróbowałem się podnieść, ale przednie łapy wybrały niesamowicie dobrany moment, aby wybrać dwie osobne drogi i rozjechać się z przeciążenia. Można byłoby pomyśleć, że to one miały najlepsze poczucie czasu wokół, jednak zaraz do moich uszu doszedł dźwięk czyjegoś zbliżania się i to bardzo prawdopodobnie czworonożnego. Drgnąłem. W obecnej sytuacji robiłem sobą zbyt mizerne wrażenie, skupiłem ostatnie siły. Szum w mojej głowie brzmiał nazbyt niczym rzeczywisty strumień, aby nie spróbować do niego uciec, zanim mnie złapią.
  Okazało się, że następny zbiornik wodny był inną kałużą. Bardziej przejrzystą. Przynajmniej do czasu aż do niej nie wpadłem.
***
  Wydali się być całkiem wdzięcznymi psami. Znałem ich język. Nakarmili mnie bardziej przystępnym i może nawet przegotowanym jedzeniem, a przynajmniej na to liczyłem, i zaprowadzili do jeziora, gdzie mogłem posilić się mniej zanieczyszczoną wodą oraz obmyć. Pozwolili nawet na znalezienie wsparcia w ich bokach. Pytali, czy nie jestem ranny i powtarzali, że miałem szczęście, że ich znalazłem, ponieważ zamierzali zmienić miejsce pobytu. W swojej gościnności zaprowadzili mnie na miejsce, z którego zamierzali się zabierać. Pozwolili mi spocząć niedaleko nich i dali względny spokój. Chciałem ich obserwować, jednak nieprzespanie ze strachu ostatnich nocy wygrało i zasnąłem, czując się już bezpieczny.
  Przytomniejąc zobaczyłem przed sobą więcej pożywienia, a podczas konsumowania zbliżyło się do mnie kilka innych, nierozróżnialnych dla mnie jeszcze członków tego stada.
 - Idziesz z nami? - zapytali się.
 - Moje serce już jest z wami. Nie chciałbym się od niego oddzielać... - stwierdziłem niegłośno, starając się uśmiechnąć.
  Czworonogi spojrzały po sobie.
 - Majaczy.
***
 Byliśmy już daleko od tamtego miejsca. Będąc świadomy obronności gwarantowanej mi przez sforę, dochodziłem do siebie szybciej niż zaprowadziłem się do tego stanu.
 - Kiedy już przeszliśmy przez te wszystkie, em, uprzejmości. - czarny sznaucer uniósł brwi, a ja mrugnąłem do niego szelmowsko. - Dokończmy procedurę. Jesteś pewien, że chcesz zostać strażnikiem? 
 - Sugerujecie, że nie powinienem?
 - Przyczołgałeś się ledwie żywy do sfory.
 - Ah, rozumiem, chcielibyście, abym uprzednio wypoczął! To miło z waszej strony. Chociaż przyznaję, że moja droga była kręta, nie chciałbym żerować na uprzejmości towarzystwa. Jestem gotów zająć się funkcją. Co prawda początkowo z pobratymcem, dopóki nie wydobrzeję.
 - Nie o to mi chodziło, - westchnął. - ale spróbuj, skoro potrzebujesz. - rozejrzał się wokół, a następnie wskazał w stronę jakiegoś znajdującego się trochę dalej od grupy czarno-białego samca. - To Solangelo. Towarzysz mu przy dzisiejszej warcie.
 - Decyzja równie słuszna, co wy fascynujący.
 - Postaraj się, aby nie była to obelga. - odparł. - Idź już do Sola i nic nie dodawaj.
  "Zrozumiano!", przekazałem samymi wargami, a następnie uniosłem się i powłóczyście skierowałem się w stronę nowego druha do poznania. Zwróciłem też na moment głowę w stronę nieba, aby zaraz powstrzymać się z trudem przed wycofaniem się do Pergilmesa. Słońce znajdowało się jak na moje wysokie standardy zbyt nisko na horyzoncie. Postanowiłem jednak zdusić w sobie to odczucie i nie przyznać się tak po prostu do nieprawidłowego ocenienia rzeczywistości. Przynajmniej miałem szansę liczyć na przetrwanie najbliższego czasu z kimś, a już nawet zbliżając się do niego mogłem dostrzec, że nawet nie byle kimś. Siedział tam w cieniu gęstniejących drzew, dalej od psów krzątających się w sercu obozowiska i spoglądał w odległą pustkę. Trzeba było przyznać, jego postawa była taka... romantyczna. Drgnął nieznacznie, kiedy zauważył, że zbliżam się konkretnie do niego.
 - Myślę, że nie istnieje gadka na podryw, która byłaby tak oryginalna jak wy. - umieściłem przynętę.
 - My? - pies przyjrzał mi się dokładnie. Ułożył nieznacznie jedną część oblicza w uśmiechu, kiedy druga mogła jeszcze służyć za linijkę.
 - Czuję się zaszczycony, że już tak przedstawiasz sprawę. - zbliżyłem się jeszcze bardziej, ukazując beztrosko kły.


Solangelo?
To jest dziwne, ale Mer też jest dziwny, więc ok 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz