3.25.2020

Od Solangelo - Retrospekcja#2 - "Projekt: Winchester cz.2"

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/03/od-solangelo-retrospekcja1.htmlhttps://dogs-republic.blogspot.com/2020/03/od-solangelo-retrospekcja3-projekt.html
Wróciłem do komnaty i miałem ochotę zacząć się pakować, ale musiałem się przecież wyspać, czekała mnie daleka droga. Nevermore usiadła na parapecie i patrzyła przez okno, kiedy ja zrzucałem rzeczy z mojego łóżka. Wbrew temu co się spodziewałem, udało mi się szybko zasnąć, ale też wcześnie obudzić, gdy tylko słońce wzeszło nad horyzontem i jego promienie wpadły przez okno. Zastanawiałem się, czy wziąć największą z moich toreb, ale nie potrzebowałem wielu rzeczy.
Sięgnąłem po mapę, mało dokładną, ukradłem ją kiedyś turystom. Mieli oznaczone lotniska. To na północy wydawało się większe, a Stany daleko, więc lepiej było je wybrać. Większa szansa, że duże samoloty transatlantyckie tam będą. Przyjrzałem się drogom. Północny wschód, a punktami charakterystycznymi będzie najpierw jezioro po lewej, potem drugie po prawej, powinienem w dwa dni dojść spokojnie do największej drogi. Nie wiedziałem, jak wejdę na pokład, ale to mogę przemyśleć później.
Gdzieś między wszystkimi innymi powinienem mieć też mapę Ameryki. Lubiłem je zbierać, może nie tak zażarcie jak Fryderyk Wilhelm książki, ale zamiast tkwić w bibliotece, mogły tkwić u mnie. Zajęło mi trochę czasu dokopanie się do odpowiedniej, może nie bardzo dokładna, ale miała opisane co większe miasta. Położyłem ją na stole, by dać Nevermore przyjrzeć się nazwom, miała lepszą pamięć ode mnie.
Nie chciałem brać mapy, na wycieczkach mi się za bardzo i tak mi się nie przydawała. Polować mogłem po drodze, byłem w tym całkiem dobry i potrafiłem najadać się wszystkim, co nie trujące. Jeżeli miałbym zabrać jedzenia na parę dni, spowolniłoby mnie to znacznie, a nie chciałem, żeby ktoś mnie przypadkiem dogonił. Ktoś to zapewne Fryderyk Wilhelm lub Yowzah, inni raczej nie posunęliby się tak daleko.
Potrzebowałem notatnika, to pewne, ale poza tym nie chciałem brać dużego bagażu, ewentualnie taki, który Nevermore mogłaby pomóc mi nieść. Lustro wolałem zabrać, kałamarz dobrze zabezpieczony, notatnik, krzesiwa, jakoś na wszelki wypadek, bogowie, ale miałem bałagan. Prawie dopadł mnie sentyment i sięgnąłem po list, który kiedyś napisał do mnie Fryderyk Wilhelm w ramach pracy domowej w szkole. Jeszcze zepsuje się po drodze, lepiej nie ryzykować. A trudno, schowałem między strony. Maź na gardło? Przejechałem językiem po podniszczonej powierzchni? I tak miałem niedługo się całkowicie od niej odciąć, mogę też teraz.
Przeciwbólowki. Bez mazi potrzebowałem przeciwbólowek, problemem było to, że nie miałem żadnych w komnacie, co oznaczało podróż do mojego brata. Prestian nie zadawał nigdy zbędnych pytań, ale dał mi początkowo za małą dawkę. Musiałem wytłumaczyć, że przez dłuższy czas nie będę miał jak ich pobrać. Pokiwał tylko łbem i się ze mną zgodził. Wziąłem duże śniadanie i wyniosłem je na zewnątrz. Jakoś nie chciałem jeść z innymi. Nie pamiętałem, czy zamknąłem komnatę, ale niewiele wartościowych rzeczy tam jeszcze zostało. Chociaż kłóciłem się o to, większość rzeczy zabranych przeze mnie od ludzi, było śmieciami.
Nevermore leciała nade mną póki nie wszedłem w gęsty las poza terenami sfory, gdzie trudniej jej było mnie wypatrzyć.
Powinienem zapewne pożegnać się z synem, może zostawić list dla siostry lub porozmawiać z ojcem, ale to wymagałoby tłumaczeń, a ja nie chciałem się tłumaczyć.
Na śniadaniu mogłem przejść co najmniej jeden dzień, to nie stanowiło problemu, ciągle byłem w formie, wystarczyło utrzymać odpowiednie tempo.
Znałem bardziej lub mniej wszelkie tereny oddalone o dwa dni drogi od sfory. Musiałem wiedzieć, gdzie zdobyć przedmioty alternatywną drogą, jeśli nie chciałem chodzić do dużego miasta i marnować co najmniej tygodnia z życia. Na północy nie było zbyt wiele ciekawych miejsc. Ludzie za bardzo się tam nie osiedlali, lekko na zachodzie znajdowała się opuszczona chata, którą znalazłem kiedyś przypadkiem, jakieś ślady ludzkich śmieci rozrzucone po lesie i dalej jeszcze spore zbiorowiska zwierzyny, na którą nie miał kto polować, ale teraz miało się mi to przydać.
Drugiego dnia upolowałem zająca, bo kręcił się na granicy ludzkich siedzib. Miał dobre życie, bo był wyraźnie najedzony. Podzieliłem się nim z Nevermore i zostawiliśmy resztki kości dla innych zwierząt.
Kiedy dotarliśmy do jeziora po prawej musiałem zwolnić. Tych miejsc nie znałem, trzeba było być uważniejszy, nie wiadomo kto czaił się w krzakach, a nas była tu tylko dwójka. Nevermore z pewnością walczyłaby zaciekle, ale żadne z nas nie miałoby specjalnie szans przeciwko bandzie wilków. Za dużo ludzi kręciło się na drogach. Bywali naprawdę przyjemni, ale ja wzbudziłem uwagę, której nie chciałem, z małą torbą i krukiem na grzbiecie. Gorzej będzie w prawdziwym mieście, ale o tym starałem się nie myśleć, jeszcze miałem trochę czasu.
Ciekawiło mnie, co dzieje się w sforze. Basayar mógł wściec się na moje odejście, ale miałem nadzieje, że nie będzie wyżywał się na mojej rodzinie. Z jednej strony pasowało to do niego, ale z drugiej… nie powinien. Wszyscy raczej trzymali się z daleka od jego bagien, mógł nawet nie zorientować się, że zniknąłem na dłużej niż zwykle. Poczucie czasu działało u niego inaczej niż u nas.
Łuna miasta była wyraźna na nocnym horyzoncie na długo przed tym, jak same budynki stały się wyraźne. Ich główna droga była cholernie głośna. Ciężko mi było o czymkolwiek myśleć, gdy co chwila obok mnie coś hałasowało i było głośniejsze niż jakikolwiek dźwięk w sforze. Jak ludzie mogli tak funkcjonować, nie potrafiłem zrozumieć. Pewnie byli częściowo głusi przez to wszystko.
Nie udało mi się zasnąć po czwartym dniu, bo jak tylko zamykałem oczy, to zaraz obok mnie przejeżdżała jakaś maszyna i dostawałem małego zawału. Nevermore siedziała na drzewie koło mnie i ani razu nie podskoczyła, ale widziałem, że była tym wszystkim lekko zaniepokojona. Dlatego wolałem cichsze miasta, tam mogłem chociaż słyszeć własne myśli.
Z rana weszliśmy między budynki. Lotnisko miało być gdzieś na północy, my znajdowaliśmy się gdzieś na południu, co oznaczało podróż między budynkami przez calutkie miasto. Musiałem przyznać, było dosyć ładne. O poranku ludzie albo śpieszyli się do pracy, albo byli zbyt zajęci spaniem, by nawet wyjrzeć przez okno. I tak musiałem przemykać szybko i sprawnie, ale do tego byłem przyzwyczajony. Mieli tutaj znacznie więcej budynków niż w tych koło nas. Widziałem niezbyt wiele psów, ale za to sporo bezpańskich kotów. Gorzej zrobiło się, gdy słońce już wzeszło, wtedy pies z torbą i krukiem zaczął zwracać uwagę. Ludzie pokazywali na mnie palcami.
Kiedy przysiadłem na odpoczynek pod jakąś klatką schodową, Nevermore wzięła ode mnie pakunek w szpony. Nikt nigdy nie patrzy w górę, mogła robić ze sobą, co chciała. Nie było tutaj raczej żadnych jastrzębi, a nawet jeśli jakiś by się znalazł, poradziłaby sobie. Miała ostre szpony i była sprytniejsza od tych cholerstw.
Chodzenie samemu nieco mniej mi się podobało, ale rzeczywiście było bezpieczniejsze. Przyleciała do mnie raz i przyniosła coś, co wyglądało prawie jak mięso. Nie miałem pojęcia skąd je wzięła, musiała przegrzebać jakieś porządne śmietniki. Podziękowałem jej, a potem nie widzieliśmy się aż do wieczora. Lotnisko gdzieś tam było. Nie miałem pojęcia gdzie, ale było.
Skończyłem idąc przy rzece, bo rzeki jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Nevermore powiedziałaby mi, gdyby to był zły pomysł, dlatego z pewnością nie był. Budynki się skończyły, więc moja towarzyszka mogła wrócić na swoje standardowe miejsce. Przy rzece znajdowała się ładna trasa, jeździły tam nawet czasami rowery, póki nie zrobiło się ciemno. Musieliśmy z niej zejść, by skręcić ponownie na głośną w cholerę drogę.
Bieganie wraz z samochodami nie było najmądrzejsze, ale nie widziałem innego wejścia. Nie wchodziłem do środka, tylko usnąłem między śmietnikami. Lepiej było poczekać na godziny zaraz przed wschodem słońca, wtedy wszyscy zachowują się najgłupiej.
- Musimy znaleźć samolot - powiedziałem o poranku, gdy wygrzebywałem dla nas śniadanie. Dziwnie dużo jedzenia się pozbywali, zastanawiałem się ile osób przewija się przez to miejsce, by trzeba było gotować tyle jajek. Oddałem Nevermore jedną parówkę, którą znalazłem i wyglądała na nietkniętą. Kruczyca po zjedzeniu zostawiła mnie i odleciała bez słowa. Uznałem to za znak, że powinienem zostać na miejscu.
Nie zostałem na miejscu, przeszedłem się w stronę miejsca, gdzie widziałem samoloty. Nie miałem pojęcia, jak te bestie miały zamiar wzbić się w powietrze.
Nie było jej długo, ale mogłem zaobserwować, jak rzeczy dostają się na pokład. Ludzie mieli jedno wejście, ich bagaże drugie, a my raczej nie mogliśmy liczyć na przyjemną podróż wraz z dwunogami.
Kiedy Nevermore w końcu wróciła, pacnęła mnie w głowę, ale nie wylądowała. Czyli coś znalazła. Skierowałem się za nią. Posadziła mnie przy innym rogu budynku i na nowo zniknęła. Patrzyłem na maszyny i zastanawiałem się, która jest nasza.
Inny kontynent. Nie miałem zamiaru robić wycieczki do innej wsi, tylko przedostać się przez cholerny kontynent, by dostać się do ducha, który równie dobrze mógł być oszustem i nie nauczyć niczego. Albo Basayar mógł się zirytować i spalić wszystko, wtedy wszelkie starania i tak nie będą miały sensu. To był głupi pomysł, naprawdę głupi, ale jak moja towarzyszka wróciła i wskazała, że powinniśmy iść, zrobiłem to bez zastanowienia.
Przebiegłem pod wózkiem, kiedy ludzie byli zajęci rozmawianiem ze sobą. Poczekałem jak aż wrzucą pierwsze bagaże i wtedy wskoczyłem na taśmę, gdy Nevermore odwróciła ich uwagę małym atakiem. Leżałem skulony, a potem przygniotła mnie czyjaś walizka, ale byłem w środku. Czekałem z niepokojem, czy Nevermore wleci do środka. Zrobiła to dopiero, gdy klapa zaczęła się już zamykać. Nawet ona chce doprowadzić mnie do zawału.
Ułożyłem się bezpiecznie w rogu i czekałem.
Dźwięk startu był straszny. Hałasujące obok mnie walizki były straszne. Coś uderzyło mnie o udo, kiedy jeszcze oczy nie przyzwyczaiły się do ciemności. Miałem wrażenie, że zwymiotuje. Ale potem byliśmy w powietrzu.
Skuliłem się w kłębek, a Nevermore ułożyła się przy mnie. Długa droga, a tu było zimno i ciemno. Byliśmy za to oboje w środku, byle tylko dolecieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz