Zaprowadziłem ich do miejsca, gdzie znalazłem krew, tam sznaucer z całą pewnością stwierdził, że żaden z psów należących do sfory, nie zostawił tego śladu. W tamtym momencie poczułem lekki niepokój, choć sprawa nie dotyczyła mnie bezpośrednio, nie dało się ukryć, że moi towarzysze byli zmęczeni i z całą pewnością nie potrzebowali dodatkowych kłopotów. W związku z tym ciekawiło mnie jedno, czemu nie mieli jakiejś osady? Pobliskie lasy to istny raj dla takich zgromadzeń. Nie trzeba być nawet dobrym tropicielem, prędzej czy później jakaś zwierzyna sama wpada w łapy. A skoro było ich więcej, mogliby poradzić sobie z ewentualnym zagrożeniem? Z drugiej strony, to zupełnie nie było w moim interesie. Chciałem się tylko dowiedzieć, kim był, a może kim byli nieproszeni goście. To wszystko.
Przystałem na propozycję sznaucera, a Bill, w międzyczasie dowiedziałem się jak ma na imię drugi pies, zdecydował się iść z nami. I dobrze, był bardzo dobrze zbudowany, wyglądał na naprawdę silnego i myślę, że nie tylko ja odetchnąłem z ulgą, gdy samiec postanowił nam towarzyszyć. Nie znałem Pergilmesa, ale wydawało mi się, że raczej nie chciałby tropić potencjalnego zagrożenia z zupełnie obcym psem.
Droga przez las była nieco nudna. Sznaucer prowadził, zmierzchało, temperatura spadła o dobre kilka stopni w dół. Gdy wydychałem powietrze kłębek par znikał tak samo szybko, jak się pojawiał. Było naprawdę chłodno. Było też naprawdę cicho, Bill i Pergilmes wymieniali między sobą uwagi, ja odpowiadałem tylko, gdy musiałem. Jakoś nie byłem w nastroju do rozmów. W pewnym momencie zacząłem wątpić w to, że cokolwiek jeszcze dzisiaj znajdziemy, że ten trop nas do czegoś doprowadzi. Droga dłużyła się niemiłosiernie, a my wciąż nie widzieliśmy jej końca.
Kiedy moi towarzysze zamilkli, a w powietrzu można było wyczuć rosnącą niechęć, dotarliśmy do skraju lasu.
- Miejskie kundle? - Bill jako pierwszy przerwał ciszę. Położyłem uszy po sobie, miasto nie jest bezpieczne dla żadnych psów. Tam gdzie są ludzie, tam są też problemy.
- Trop ewidentnie prowadzi właśnie tam - odezwał się Pergilmes. Tak samo jak ja, nie był zachwycony.
- Proponuję iść dalej, przynajmniej się rozejrzeć skoro już tu jesteśmy - zadecydował. Bill skinął lekko głową, wtedy oboje spojrzeli na mnie, czekając na moją odpowiedź.
Ja nie byłem przekonany... Miasto jest pełne niebezpieczeństw, o których psy być może nawet nie wiedzą. Miałem pewne wątpliwości, nie chciałem, żeby coś nam się stało, ale z drugiej strony mieliśmy przewagę, ponieważ byliśmy w grupie. Mogliśmy nawzajem się osłaniać, mieliśmy większe szanse na odnalezienie tajemniczego szpiega.
- Jasne, chodźmy - odparłem po chwili namysłu. - Tylko musimy na siebie uważać, z ludźmi nigdy nic nie wiadomo - dodałem szybko. Psy zgodziły się ze mną.
Pergilmes znowu ruszył przodem, korzystając z większej ilości miejsca szliśmy po jego bokach, ja po prawej, czarny samiec po lewej, trzymając się bardziej z tyłu. Dzięki temu sznaucer mógł skupić się niemalże całkowicie na tropieniu, my byliśmy jego uszami i oczami. Wraz z Billem kroczyliśmy rozglądając się uważnie dookoła, oboje wiedzieliśmy, że niczego nie możemy przeoczyć. Każdy, nawet najmniejszy ruch, nawet niepozorny odgłos, musiał być przez nas zauważony. Nie było miejsca na żadną pomyłkę, bo mogło nas to kosztować bardzo wiele.
Na nasze szczęście trop prowadził przez boczne uliczki, gdzie latarnie stały od siebie w raczej sporych odstępach, światła w domach były pozapalane, a na zewnątrz nikogo nie było. Panował względny spokój, przynajmniej pozornie.
Jednak z każdym kolejnym krokiem rósł mój niepokój, całe moje ciało było w gotowości do ewentualnego ataku, do odskoku lub nagłej ucieczki. Czułem każdy, nawet najmniejszy mięsień. Cała moja sierść na karku się zjeżyła, ale pracowałem jak idealnie zaprojektowana do tego celu maszyna. W tamtej chwili nie myślałem już zupełnie o niczym, tak jakby ktoś odłączył mi mózg, włączając ustawienia "przetrwanie", zero możliwości rozkojarzenia się. Byłem skoncentrowany na swoim zadaniu, czego nie czułem już dawno, a bardzo mi się to podobało.
Wtem ciszę przerwał dziwny odgłos, nasze głowy skierowały się w jego kierunku, Bill stanął bliżej Pergilmesa, ja osłaniałem tyły, przygotowując się do skoku na napastnika. Z zaciemnionego zaułka przyturlała się do nas plastikowa butelka, która zatrzymała się idealnie przy łapach samca.
Poza tym, nic się nie stało. Nikt na nas nie wybiegł, nikogo nie słyszeliśmy. Czy to wiatr? Być może, pogoda nie była dziś najprzyjemniejsza.
- Dziwne - mruknął sznaucer. Czułem się nieswojo. Nikogo nie słyszeliśmy, ale miałem dziwne wrażenie, że ktoś na nas patrzy i co gorsza, świetnie się przy tym bawi.
- Dokąd prowadzi trop? - spytałem, w końcu nie mogliśmy stać tak w nieskończoność.
- Właśnie o tym mówię, urywa się w tym miejscu - odpowiedział mi zirytowany, posyłając krótkie spojrzenie. To jakaś pułapka? Może nieśmieszny żart?
- To niemożliwe - pokręciłem głową, co on wygadywał. Może mu się tylko wydawało. Tropy w środku miasta nie urywają się od tak.
- Sam zobacz - warknął. Niestety miał rację. Zapach był świeży, ale nie prowadził już nigdzie. - Jest chyba tylko jedna możliwość...
Pies spojrzał w stronę, z której przed chwilą przyturlała się do nas butelka. Przełknąłem głośno ślinę, na końcu języka miałem stosowny komentarz do całej tej sytuacji. Chciałem zapytać się go, czy zwariował, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. Nie było czasu na kłótnie. Skoro się w to wpakowałem, musiałem dokończyć "dzieła".
Pergilmes ruszył przed siebie, zrobił to bez żadnego zawahania, co też uczyniliśmy wraz z Billem. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, aby przyzwyczaić oczy do ciemności. Cała alejka była pozbawiona jakichkolwiek latarni. Panował tu absolutny mrok, a gdyby tego było mało z nieba zaczął padać deszcz. Krople rozbijały się o ziemistą dróżkę, o ściany budynków, o nasze ciała, powodując dodatkowe zamieszanie. Wystarczająco ciężko było bez niesprzyjających warunków pogodowych, teraz mogło być już tylko gorzej.
Coś poruszyło się za przedmiotem, który ciężko mi było zidentyfikować. Jego oczy błysnęły, a postać zerwała się do biegu.
- Stój! - ryknął Bill. Niewiele myśląc, ruszyłem za nieznajomym.
+1000
[Grupo?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz