Całe przedpołudnie spędziłem na bezceremonialnym wpatrywaniu się w psy krążące w pobliżu jeziora. Nie siląc się na dyskrecję, obserwowałem rozkład dnia poszczególnych sforzan. Nie znałem z imienia jeszcze żadnego z nich, a mimo to, dzięki temu poranku, zdążyłem wyłapać kilka ciekawych przypadków i przypisać im możliwe cechy. Dużo można wyczytać po samym wyglądzie, ile więc informacji o osobie daje jej postawa, zachowania, czy czynności, jakim poświęca czas? Na ich tle, ja, leżący w pozycji podobnej do tej, w której M. Anioł uwiecznił tytułowego bohatera swojego obrazu "Stworzenie Adama", miałem z góry przypiętą łatkę lenia. Jednak (ku mojemu zdziwieniu) mało kogo to obchodziło. Jedynie nieliczne przypadki zorientowały się, że są obiektem mojej obserwacji, co przyjmowały zmieszanym spojrzeniem i ewentualnym, ledwie zauważalnym kręceniem spuszczoną głową, po czym wracały do swych obowiązków. Nie byłem pomocny, a więc nie byłem też dla nich interesujący.
— Dobra, moi drodzy, to ja się będę zbierał — oznajmiłem, dźwigając się na równe łapy.
Komunikat kierowałem w próżnie i zgodnie z moim zamieram, został zbyty przez nowych towarzyszy. Wątpię, by ktokolwiek go usłyszał, a co dopiero przejął się nim. Ostrożnie zeskoczyłem z dosyć wąskiej półki skalnej, na której zmarnowałem pół dnia. Stąpałem w skupieniu na kolejne wystające fragmenty skały, przybliżając się stopniowo do ziemi. W chwili, gdy łapy dotknęły równego gruntu, mimowolnie odetchnąłem cichutko. Wspinaczki nie zaliczały się do czołówki listy ulubionych zajęć w moim przypadku.
Ruszyłem w nieznanym kierunku, oddalając się od jeziora. Im bardziej zagłębiałem się w gąszczu lasu, tym coraz więcej wątpliwości odnośnie dołączenia do sfory pojawiało się w mojej głowie. Logicznie myśląc, grupa równa się wsparcie, mniejsze prawdopodobieństwo ataku, z drugiej zaś strony wiąże się zaangażowaniem i pracą na rzecz ogółu. Można być w grupie, nie będąc jej częścią? Oczywiście, że nie. Rodzi się więc pytanie, czy ochrona tyłka jest warta zachodu. Teoretycznie radziłem sobie sam przez ostatnie dwa lata. Tylko ja i moje własne myśli. Och i jasne okazuje się być, czemu teraz w ogóle rozważałem przyłączenie się do wędrującej kompanii.
Może to znak? Tak, na co dzień nie napotyka się w lesie dobrze zorganizowanej grupy psów. Co ja mówię, ciężko napotkać kilka psów w tym samym miejscu, co dopiero całą grupę z własnymi medykami. To nie może być przypadek. Co, jeśli to los daje mi znać, że przyszedł czas na zmiany? Kompletnie nową przygodę? "Zastanowię się później. Najpierw muszę napełnić brzuch" —stwierdziłem, odkładając wszelkie pytania na bok. Od tej chwili głowę zajmowała mi wyłącznie jedna myśl, ta dotycząca jedzenia. Marsz zmienił się w wolny trucht. Podczas biegu przypatrywałem się mijanym obiektom, by zapamiętać drogę powrotną: powalony dąb (chyba dąb, biorąc pod uwagę jego pokaźne rozmiary), obrośnięty mchem tylko z lewej strony, trzy duże kamienie, położone w niewielkiej odległości od siebie, tworzące wierzchołki niewidzialnego trójkąta i inne charakterystyczne punkty. Taktyka stosowana od zarania dziejów, a mimo to wciąż skuteczna.
Właśnie przy kamieniach wypatrzyłem dużego szaraka. Nieświadomy mojej obecności skubał pojedyncze źdźbła trawy, które wystawały ponad twardą ziemię, pamiętającą jeszcze lodowate noce mijającej zimy. Podkradłem się ostrożnie do niego z nosem przy ziemi. Wiedziałem, że jego ogromne, sterczące uszy będą w stanie wyłapać nieostrożny krok szybciej, niż dotrze do mnie świadomość o jego wykonaniu. Dokładnie tego nie lubię w zającach. Trzeba się z nimi obchodzić jak z suką po kłótni i tak samo zakładać, że nie można się niczego spodziewać. Gdyby nie pusty żołądek, odpuściłbym i poszukał większej zwierzyny. Jednak w sytuacji głębokiego głodu, nawet szarak stanowi wybawienie. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę, nie zamierzam się cackać. W odpowiedniej odległości zaniechałem skradania. Zgiąłem tylne kończyny, szykując się do skoku, po czym wystrzeliłem nad ziemią, jak pocisk z procy. Zając oczywiście pojął, co się święci, ale zbyt późno. Dopadłem uszaka, nim zdążył uskoczyć. Miotał się okropnie, aż zatopiłem w miękkim brzuchu swoje ostre kły. Wszelkie ruchy ustały, a ja zasiadłem do posiłku.
Nie mam pojęcia, kiedy słońce zaczęło chować się za dalekimi górami, oblewając drzewa intensywnym pomarańczem przed całkowitym zniknięciem. Wracać czy nie? Hm, kolejna noc wśród sfory może rozwiać moje wątpliwości. Wracam.
Zauważyłem, że droga powrotna zawsze jest gorsza. Mniej ciekawa, przez co dłuży się i dłuży. W
ciągu zaledwie kilku minut dzień ustąpił miejsca nocy, co urozmaiciło nieco wędrówkę. Każde miejsce owinięte płaszczem mroku wydaje się nieco inne niż w świetle dnia. Co dziwne, wtedy też zapachy wydają się bardziej intensywne. Nie, jednak nie. Ktoś tu był. Ewidentnie miałem towarzystwo. Bacznie obserwowałem najbliższe otoczenie, posuwąjc się ostrożnie w stronę źródła
wychwyconego tropu. Okazało się być bliżej, niż myślałem, na dodatek odwrócone tyłem do mnie.
Czy ten pies ma w ogóle świadomość mojej obecności? Podchodząc bliżej, naszła mnie pewna myśl:
— Hej, ty nie należysz przypadkiem do republiki? — zapytałem bez ogródek. Domniemany członek sfory z szybkością błyskawicy odwrócił się w moją stronę, starając ukryć fakt, że przed chwilą doświadczył mikro zawału. Nie tym razem. Krótka wymiana zdań i czuję, że prześwietliłem go, a właściwie ją na wylot. Tymczasowo to ja trzymam ster.
— Kim ty w ogóle jesteś? — padło pytanie. Czy ona naprawdę myślała, że po nim, napotkany w lesie (w dodatku nocą) pies opowie szczerą historię o sobie jak na spowiedzi?
— Dlaczego miałoby cię to interesować? — to była moja kontra i do dziś czuję poczucie wstydu z tego powodu. Odpowiedź godna przedszkolaka. By nie okazywać swego zakłopotania, przybrałem rozluźnioną postawę i pozwoliłem sobie na nieco sztuczny, ale wciąż nonszalancki uśmiech. Zadziałało?
— Nie mam zamiaru prowadzić z tobą dyskusji. Masz dwa wyjścia: albo mówisz mi, co z ciebie za jeden, albo zabieram cię prosto do sfory, gdzie już nie będziesz miał możliwości wyboru — wycedziła groźnie przez zaciśnięte zęby. Zadziałało. Nie trudno było zauważyć, że suka mimo postawy gotowej do ataku, nie wydawała się skora do walki, przez co groźby wydawały się lepszym rozwiązaniem.
— Daj sobie na wstrzymanie, po co to nerwy? — rzuciłem niedbale, ruszając w dalszą drogę.
Wprawiło to moją towarzyszkę w niemałe osłupienie.
— Hej! Dokąd to?! — zawołała za mną z niekrytą pretensją i dodatkową dawką złości. Usłyszałem szybkie kroki za sobą. Odwróciłem się w momencie, kiedy suka znalazła się zaledwie pół metra za mną, bliska wpadnięcia na moją osobę.
— Posłuchaj, teraz ja dam ci dwa wyjścia. Możesz odejść i zapominamy o całej sytuacji lub próbować dalej ją ciągnąć. Chyba nie muszę cię przekonywać, kto wygra tę potyczkę? — uniosłem brwi, przeskakując spojrzeniem między jej wątłym ciałkiem, a moim torsem. Zrozumiała aluzję, co osłabiło jej determinację.
— Nie mogę cię tak po prostu puścić... — rzekła dyplomatycznie, nie rezygnując z tworzenia pozorów pewnej siebie. Jakby chciała, bym myślał, że chowa asa w rękawie.
— Ach, naturalnie. A więc proszę, zabierz mnie do tej sfory — odparłem, próbując powstrzymać się od kpiącego uśmiechu, co raczej marnie mi wyszło. Zarejestrowałem cień strachu na pyszczku suczki.
— No, widzę, że poszedłeś po rozum do głowy... Ruszajmy — nakazała, rozglądając się na wszystkie cztery strony świata. Nerwowo wydrapała w twardej ziemi płytką dziurę. Ciekawe, czy była tego świadoma. Jedno jest pewna — nie miała bladego pojęcia, gdzie jest. Gdy to odkryłem,
poczułem się na wygranej pozycji.
— Pani się jednak zgubiła — stwierdziłem głosem przepełnionym dumą.
— Och, nonsens... — bąknęła pod głosem, jednak zauważyłem, jak stopniowo wypada z roli. Ciągniemy dalej tę farsę? Jak sobie życzysz.
— No to szkoda, moglibyśmy razem wrócić do sfory, ale w tym przypadku...
— Ty wiesz o sforze. Byłeś tam — moja towarzyszka chyba nie chciała wypowiedzieć tych słów na głos, mimo to wypełzły z jej pyszczka leniwie, jakby z wielką niechęcią łączyła fakty, co nie napawało ją radością, a wręcz przeciwnie.
— Jeden do ośmiu dla mnie. I tak dobrze, że zdobyłaś punkt honorowy — stwierdziłem, serwując suce dodatkowe powody do złości i plucia sobie w brodę — spokojnie, mogę zostać twoim bohaterem i uratować cię z tego kiepskiego położenia, moja księżniczko — zadeklarowałem, kreśląc od niechcenia okręgi na ziemi. Gdy uniosłem wzrok, spiorunowało mnie spojrzenie mojej towarzyszki.
— Nie potrzebuję cię. I nie mów do mnie w ten sposób.
— Ja jednak myślę, że jest inaczej, moja droga — puściłem oczko w jej kierunku, czego nie przyjęła z aprobatą. Raczej pogłębiającą się złością zmieszaną ze szczerym politowaniem — och, już się tak nie dąsaj. Zawrzemy układ. Ja zaprowadzę cię do sfory, a ty w zamian rozjaśnisz mi trochę, kim właściwie jesteście. Umowa stoi? Ostrzegam, nie mam całej nocy.
Senshi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz