— Dobrze, że jesteś — odparłam, zanim zdążył zabrać głos pierwszy. — Kilka dni temu natrafiłeś na zwiadzie na dziwną dziurę. Pamiętasz, gdzie dokładnie to było? — spytałam z powagą. Liczyłam na jasną, konkretną odpowiedź. Musieliśmy działać szybko, las wcale nie był bezpiecznym miejscem.
Zmarszczył brwi.
— Południowy zachód, powinienem móc trafić. — Oznajmił po chwili namysłu.
— Ruszajmy. Wyjaśnię po drodze. — Rzekłam, a on skinął łbem.
Wyglądał bardziej na podekscytowanego, aniżeli zaskoczonego. W końcu zaczynało się coś dziać w sforze, poza wędrówką i postojem po miesiącach tułaczki. Nie wiedziałam, czy powinnam była już ruszać się z miejsca, zważywszy na wciąż niezagojoną ranę, ale dosyć szybko przestałam się nad tym zastanawiać. Zawsze byłam osobą impulsywną, nie myślałam długo nad większością podejmowanych decyzji.
— Więc po co nam ta dziura? — spytał w pewnym momencie, po dłuższej ciszy.
Celowo nie zabierałam głosu na początku, kiedy potrzebował większego skupienia, aby przypomnieć sobie drogę, którą wtedy podążał. Czekałam, aż sam się odezwie. Oznaczało to dla mnie, że wie dokąd iść i może sobie pozwolić na drugą czynność jednocześnie.
— Parę chwil temu do sfory przyleciała spanikowana Swallow. Należała kiedyś do Royal Dogs. Powiedziała, że szła razem z Senshi, która wleciała właśnie w ten dół.
— Senshi? — ożywił się.
— Podobno zwichnęła łapę i trzeba ją stamtąd wyciągać. — Dodałam.
Nie byłam najlepsza w pamiętaniu powiązań w sforze, nie zwracałam na nie zbytnio uwagi. Nie byłam także zbytnio rozmowną osobą, aczkolwiek od momentu zatrzymania się, udzielił mi się trochę lepszy nastrój.
— Znasz ją, rozumiem? — pociągnęłam rozmowę.
Pokiwał głową.
— Przyszywana siostra, od drugiej mamy. — Odparł.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
— Czyli dobre wieści, żywy członek rodziny.
Westchnęłam. Ile bym dała, żeby Alicja pojawiła się nagle znikąd, razem z Genesis, która po nią poszła. Wbrew coraz większej ilości mijającego czasu, który oznaczał coraz mniejsze szanse na to, że obie były żywe, nie traciłam nadziei. Zerkałam kątem oka na samca. Zawsze wypełniał swoje zadania dokładnie i zdawał szczegółowe raporty, ani razu jeszcze nie zawiodłam się na jego pracy. Aczkolwiek tym razem wystąpiła u niego determinacja tak silna, jakiej dotąd nie dostrzegłam chyba jeszcze u nikogo.
W pewnym momencie pojawiła się słaba, psia woń.
— Idziemy w dobrą stronę, to ona — stwierdził. — Senshi! — krzyknął głośniej.
— Senshi! — dołączyłam do nawoływania.
Ruszyliśmy nieco żwawiej.
— Tu jestem! — dotarło do nas w pewnej chwili.
Mars? || 366 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz