Nie liczyłem na powrót kogokolwiek z rodzeństwa, dlatego starałem się o nich często nie myśleć. Wydawało mi się niemożliwe, że spotkam kogoś z braci bądź sióstr. Zero odszedł, zabierając ze sobą Robina i Jadwigę. Mae została brutalnie zamordowana, a ja nie znalazłem żadnych śladów, które doprowadziłyby mnie bliżej do jej mordercy, którego z wielką przyjemnością potraktowałbym tak samo, jak on potraktował moją biedną siostrę – rozszarpał na strzępy, aby nic z niego nie zostało. Effy nie żyła, a Ivy na dobre zniknęła z naszego życia i z pewnością nie zamierzała do niego wrócić. Nawet nie wiedziałem, czy żyła. Nie życzyłem jej źle, ale nie mogę też powiedzieć z łapą na sercu, że życzyłem jej dobrze – jej osoba stała się dla mnie obojętna. Nadal nie jestem w stanie zrozumieć jej odejścia i nadal po części sądzę, że ona najbardziej przyczyniła odpowiedzialna za szaleństwo Effy, które doprowadziło do jej śmierci.
— To ty ją zabiłeś, zapomniałeś? — Usłyszałem głos w mojej głowie.
Poczułem nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
— Nie zostawia się osoby, którą się naprawdę kocha — próbowałem się usprawiedliwić, choć wiem, że nie ma żadnego usprawiedliwienia na moje czyny.
— Zostawiłeś Sponge samą w zamku — wytknął mi głos.
— Walczyłem z wilkami — ponownie próbowałem się bronić. — Chciałem ją chronić.
— A jednak nie uchroniłeś ją od jednego z nich — Czułem jego zimny oddech z tyłu mojej głowy. — Nie uchroniłeś ją od śmierci, a mogłeś, prawda?
Przyspieszyłem kroku, kiedy uderzyła mnie fala poczucia winy. Tak głupio było rozmawiać z własnymi myślami, demonami przyszłości, które nie chciały się ode mnie odczepić.
Wracając do rodzeństwa – nie wiedziałem, co się stało lub co w dalszym ciągu dzieje się z resztą. Sądziłem, że już nie spotkam nikogo z rodziny. Niektórzy być może zginęli w wojnie, inni zniknęli i słuch o nich na dobre zaginął. Nie chciałem myśleć o tym, że na dobre straciłem całą rodzinę, która wydawała mi się taka liczna. Ta myśl była nie do zniesienia. To przerażające, jak szybko może ona zniknąć.
Tak było do czasu, aż Brooklyn nie powiadomiła mnie o rannej Senshi. Stało się coś nieoczekiwanego, coś, co niezmiernie mnie ucieszyło i automatycznie podniosło na duchu od bardzo dawna. Już dawno nie czułem się tak pełny nadziei. Miałem zobaczyć własną siostrę!
Z siostrą nie miałem najlepszego kontaktu. Najlepiej rozmawiało nam się, gdy byliśmy małymi szkrabami. Za szczenięcych czasów nie przepadała za zabawą, zazwyczaj siedziała gdzieś z boku, obserwując bawiące się rodzeństwo, które zachęcało ją do zabawy, jednak najczęściej bez skutków. Nie zawsze się rozumieliśmy, ale mimo tego zawsze potrafiliśmy dojść do porozumienia. Czasami ratowałem ją z opresji, jak to na prawdziwego starszego o kilka minut brata przystało! Najbardziej dogadywała się z Zerem, każdy w rodzinie wiedział, że ich więź była wyjątkowa. Nasz kontakt urwał się, gdy dorośliśmy. Czasami zastanawiałem się, dlaczego tak się stało, ale koniec końców nie znalazłem konkretnej odpowiedzi.
Gdy usłyszałem jej głos, przyspieszyłem, ogarnięty determinacją. Tak dawno go nie słyszałem – zdałem sobie sprawę. Ostatnie dni nie były najlepsze. Z przybyciem siostry może się to zmienić. Znów może być dobrze.
— Senshi! — krzyknąłem po raz drugi, gdy byliśmy coraz bliżej niej.
W oddali dostrzegłem kawałek osuniętej ziemi, zbyt idealnej by została zrobiona siłami natury. Zmrużyłem nieznacznie oczu. Ludzie.
— Mars? To ty?
Stanąłem na skraju ziemi. Wpatrywałem się w dół, w którym ujrzałem Senshi. Jej sierść była skołtuniona, kto wie, jak długo podróżowała.
Nieznacznie machnąłem z radości ogonem.
— Ciebie też dobrze widzieć, siostrzyczko. — Wyszczerzyłem się na jedną chwilę. — Ale na przytulaski musisz poczekać, najpierw trzeba cię jakość stąd wyciągnąć.
— Jesteś ranna? — chciała upewnić się Brooklyn.
— Prawdopodobnie zwichnęłam łapę przy upadku.
Przeanalizowałem plan jej wydobycia. Bez większego problemu mógłbym wskoczyć do dołu i pomóc jej się z niego wydostać. Wskoczyłaby na mój grzbiet, a Brooklyn pomogłaby jej się wydostać. Ja też bez problemu wydostałbym się z dziury, nie z takich pułapek się w końcu wydostawało. Mimo tego ten plan prawdopodobnie by nie wypalił z powodu jej zwichniętej łapy. Kto wie, czy to tylko zwichnięcie – myślałem. W torbie nie miałem nic, co mogłoby się przydać, jak zwykle. Trzeba było wymyślić inny plan wydostania Senshi z dziury.
Brooklyn?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz