5.20.2020

Od Bonnie cd. Rei

 
Zbliżyłam się do śladu na tyle, że jeszcze może dwa centymetry, a mój nos bardzo kategorycznie poinformowałby mnie, że nie powinnam wtykać go w śnieg, bo spełnia bardzo dobrą robotę nawet, jeżeli da mu się trochę odstępu.
 - Domyślę się tyle, że psowaty. - stwierdziłam. Mimo pogody, jaka najchętniej ukryłaby wszystkie poszlaki jak najdalej od Zwiadowców w Akcji, te były zachowane w miarę wyraźnie. Świeże.
 - Mniejszy od nas. - dodała Rea zaraz potem, odbijając obok na śniegu swoją łapę. - I nie kluczy, czyli prawdopodobnie nie wilk. Zamiast tego jakoś dziwnie to wszystko się układa. Niby szedł normalnie, ale czegoś mi tu brakuje...
 - Łapy. Patrz, tu byłoby na jedną, tu na drugą, trzecia jest przestawiona na środek, a czwartej nie ma. Trójnóg jakiś. Podetektywisz z zapachem?
 - Niezbyt. - przyznała samica. - Nic mi nie mówi. - przytaknęłam w ramach powiedzenia, że mi również. Oznaczało to, że rozwiązywanie zagadki tożsamości jegomościa nie miało prawa zatrzymać się w tym momencie. Czas wykorzystać to, że psowate z zasady skrzydeł nie mają i trop się nie powinien urwać. Wykluczyłyśmy możliwość, że poszukiwany szedł tyłem i wspólnie ruszyłyśmy za śladem. W międzyczasie kilkukrotnie zaliczyłam przeskoczenie nad i przez zaspę oraz poszczebiotałam radośnie o wizji na agencję do sprawdzania śladów. Tym bardziej, że kilkukrotnie trzeba było powtórzyć akcję z oglądaniem tropu, bo przecinały się z innymi. O dziwo rozsypany na krawędziach odcisk kopyta bywa niezwykle podobny do łapy. Warte do zanotowania na przyszłość.
 - Czujesz? - Rea poniuchała w powietrzu. Nie najprzyjemniejszy zapach wił się w powietrzu, ale to nie szkodzi przecież.
   W końcu zwolniłyśmy krok. Chociaż śnieg tak jasno przystrajał się księżycową łuną, nie pozwolił, aby od razu rozwiązać całą zagadkę. Tam, pomiędzy jedną a drugą zaspą przysiadł sobie kształt. Wytężyłam wzrok.
  Ot lis, lisio. Pewnie rudy, chyba wystraszony, bo dziwnie coś się pozginał. Drżał znacznie i nawet nie patrzył się w naszą stronę.
 - Hej! Nie zrobimy ci krzywdy. - przywitałam się delikatnie i śmiechnęłam się bez błyszczenia zębami. - Mówisz może po naszemu?
  Niegłośne powarkiwania i urywane szczekania w odmowie słyszalnie świadczyły, że nie. Nie było to takie niezwykłe, chociaż fakt, że lokals chciał się dalej z nami porozumieć już taki był! Chociaż... jakoś na żadne słowa to nie brzmiało. Na coś podobnego do struktury zdania również nie. Ciekawe, może po prostu chciał porozumieć się jakimś prostymi uniwersalnymi przekazami?
  Lis wyprężył się i zamachnął głową w górę. Kilka sekund oświetlenia starczyło, abyśmy się zatrzymały, a cała sytuacja nabrała zupełnie innego wymiaru. Wywieszony na bezwładnej części pyska język. Ślina, dużo pieniącej śliny i wzrok sugerujący, że zdrowy rozsądek został już dawno temu zostawiony po drodze. Stworzenie prychnęło jeszcze, potrząsnęło grzbietem, a przechodząca przez sierść fala ukazała, że wcale nie był istnym zimowym puchaczem, a pewnie marznącym właścicielem znacznie porwanego futra. Zwrócił ku nas pysk. Odniosłam wrażenie, że lepiej już cofnąć się biegiem, jednak ten jeszcze zatrząsł się przy jednoczesnym wbiciu kłów w kikut po łapie.
 - Wścieklizna. - szepnęła mi do ucha Rea. Przytaknęłam bezsłownie, co było bardziej wyrazem niemożliwości znalezienia słów niż zwykłej zgody. Ta nagła zmiana klimatu sprawiła, że moje wnętrzności postanowiły zamienić się między sobą miejscami. Przykładowo serce poczuło silną potrzebę, aby znaleźć się tam, gdzie gardło i teraz nieprzyjemnie w nim biło. Ze szufladek pamięci mogłam wyraźnie wyciągnąć broszurkę, jaką niegdyś wciskali do głowy każdemu szczeniakowi. Hasła były odbite wyraźnym jaskrawym kolorem: zakaźna, nieuleczalna, śmiertelna.
 - Nie jesteśmy w stanie mu pomóc. - w końcu skleciłam zdanie. Niezbyt byłam z niego zadowolona, nie podobała mi się jego treść oraz posępny ton. - W okolicy może być całe stado chorych lisów.
  Psowaty odczepił się od resztki po swojej kończynie. Dawał mi na myśl zombie z ludzkich filmów, a świadomość, że w umyśle tego stworzenia niegdyś wszystkie elementy rozumności były na swoim miejscu była mocniej niż nieprzyjemna. Niedawno musiały rozsypać się i na siłę powtykać w niewłaściwe miejsca, aż obrazek szczęśliwego lisa nie zmienił się we wściekłego szwędacza. Rozdrażnionego śniegiem w wodowstęcie i zdezorientowanym w swoim osamotnieniu.
 - Co robimy? - zapytałam się.

Rea?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz