Uśmiechnąłem się pogodnie.
- Nie poradziłbym sobie z tym bez ciebie.
- Oj poradziłbyś, tylko zajęłoby ci to więcej czasu. - Machnęła łapą. - Po drodze może jeszcze znajdę jakieś zioła, które przydadzą się medykom.
- Nie mógłbym być medykiem. - Pokręciłem łbem. - Za dużo roślin do zapamiętania.
- Masz dobrą pamięć. Pamiętam, jak cytowałeś mi fragmenty bajek w dzieciństwie.
- Ah, przyjemne czasy.
Kiedy się poznaliśmy, Alegria jeszcze nie umiała czytać, a ja niedawno się nauczyłem. Moje zakochanie w literaturze nigdy mi nie minęło, ale wtedy dopiero zaczynałem swoją przygodę, więc czytałem króciutkie bajki w kółko i w kółko, aż mogłem przez sen powtarzać całą fabułę.
- To nie jest takie trudne - powiedziała. - Na początku trochę się obawiałam, że nie poradzę sobie z zapamiętaniem sobie z tym wszystkim, ale na szczęście miałam szansę na zdobycie doświadczenia.
- Nie sądzę, że mógłbym żyć z taką odpowiedzialnością - przyznałem. - Za bardzo bałbym się, że coś pomyliłbym się i to nie jest błąd, który mógłbym zamazać piórem czy wytrzeć z kartek. To nie tak, że próbuję cię straszyć - dodałem. Miałem nadzieje, że tak tego nie odebrała. Z pewnością już miała wystarczająco dużo wątpliwości i zmartwień, żebym ja jeszcze przypominał jej, jak wiele zależy od jej dobrego wykonania zadania. Uśmiechnęła się tylko na szczęście i zmieniła temat.
- Kiedyś nigdy bym nie podejrzewała, że zostaniesz myśliwym. Nie pasujesz mi na kogoś, kto spędza całe dnie poluąc.
- Przyznam ci, że ja też bym tego nie wymyślił. Nic nie wydawało mi się odpowiednie, ale mam dobry węch, który mógł się przydać w tym zadaniu.
- Dlaczego nie zostałeś po prostu pomocnikiem? - zapytała.
- Ah, wiesz, lepiej się czuje, gdy mam konkretne obowiązki. Nie potrzebuję stanowiska, żeby pomagać innym.
Nie byłem pewien, czy dam radę rozpoznać cis wśród wielu innych roślin, ale Alegria, mimo naszej rozmowy, dalej wydawała się uważnie obserwować nasze otoczenie. Bardzo przyjemnie mi się mówiło o niczym ważnym. To była jedna z rzeczy, których mi brakowało najbardziej - spokoju. Oczywiście, nie mogłem sobie pozwolić na godzinne sączenie herbaty albo przesiadywanie w kocu przy oknie, z oczywistych względów, ale brakowało mi nawet kontaktów z innymi psami. Takie zwykłe pogadanki o słońcu i księżycu, między gryzami przy posiłku, mijając się na korytarzu. Żyliśmy nawet nie tyle w strachu, co w niepokoju. To było coś innego, niezwykłego. Brakowało ścian, które mogłyby nas osłonić chociażby przed wiatrem czy zimnem, brakowało pościeli i poduszek, dających ciepło w nocy. Nie mogliśmy nic z tym zrobić, nie teraz przynajmniej, więc wszyscy żyliśmy takim półżyciem: niezupełnie przyzwyczajeni do nowego stanu rzeczy, ale też wiedzieliśmy, że do starego stanu rzeczy nie możemy wrócić. Nawet zwykłe konwersacje były wręcz przepełnione niepokojem i gotowością. Wszyscy byliśmy spięci i zdenerwowani, bo w każdej chwili coś mogło się wydarzyć.
Może to przez fakt, że byliśmy starymi znajomymi z dzieciństwa albo, że sprawa była tak błaha w gruncie rzeczy, ale czułem się rozluźniony. Mogłem niemal wyobrazić sobie, że znajdowaliśmy się w naszym, starym, przyjemnym lesie, a nie wiele kilometrów do domu, który nawet nie był już domem. I znowu wróciły mi myśli do głowy, które odsuwałem od siebie, ale patrząc na przyjaciółkę - zakładałem, że mogłem używać tego słowa w jej przypadku, jak nie, przynajmniej koleżanka - aż ciężko było nie zapytać.
- Ali, mam nadzieje, że nie będziesz mieć mi tego za złe. Jeżeli nie chcesz odpowiadać, oczywiście nie musisz. Co stało się z Unicorn i twoimi rodzicami? Nigdy mi nie powiedziałaś.
(Alegria?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz