Było już lepiej z moją kondycją, gdy przestałem chorować i mógłbym pewnie iść na przodzie bez większych problemów, ale niekoniecznie chciałem kręcić się wśród psów całymi dniami. Nikt nie miał problemu z tym, że zostawałem trochę z tyłu, póki stawiałem się na miejscu zbiórki niedługo po głównym pionie grupy i nie sprowadzałem niebezpieczeństw, kogo obchodziło, co właściwie robię na tyłach.
A nie robiłem nic, tak tylko powiem, żeby nikt nie miał wątpliwości. Kręciłem się to w tą, to wewtą, gapiłem się na wiewiórki i czekałem aż Nevermore się odezwie. Robiła to co dzień, czasami dwa, ale nigdy dłużej. Pewnie nie chciała, żebym się martwił. Kręciła się teraz po okolicach dawnej sfory, rzadko zbliżyła się do Basayara, ale z drugiej strony nie widziała też zbyt wielu pożarów, więc nikt inny raczej przeze mnie nie zginął. Nikt specjalnie nie zwracał na mnie uwagi, prócz Mera, ale on miał wiele innych psów do zagadywania, rzadko ojca i jeszcze rzadziej Fryczka. Powinienem zapewne przeprowadzić z synem poważną rozmowę, ale nie miałem dostatecznie dużo odwagi. Miał za dużo rzeczy, za które mógł mnie winić. Czułem się trochę, jakbym żył w stop klatce. Jakby film miał zaraz ruszyć dalej, a ja tylko miałem chwilową przerwę od kolejnych scen akcji. Gdybym mógł, przedłużyłbym ten spokój i dalej udawał, że nic się nie dzieje na świecie. Jesteśmy tylko my, sfora i najbliższa okolica. Żadnych magicznych niebezpieczeństw i problemów międzypsich.
Miałem ostatnią wartę tej nocy, tym razem z Billem, nie mam pojęcia czemu nas tak dobrali. Nic ciekawego się nie działo, tylko mój dzień był dłuższy, a ja nieco bardziej zmęczony. Może przez to rzeczywiście zostawałem z tyłu jeszcze odrobinę bardziej. I może rzeczywiście reszta zniknęła mi trochę z horyzontu i zapach zaczął się zacierać. Odnalazłem ich z drugiej połowy świata, to będzie łatwiejsze i tak ciągle szliśmy na północny wschód.
Wszystko przyjemnie, póki nie dostrzegłem wilka. Zamarłam w pół kroku i nie ważyłem się nawet poruszyć mięśniem. Widziałem tylko tył, małe było, może jeszcze młody, ale to samo umaszczenie i uszy w górę. Szedł powoli z nosem przy ziemi. Tropił nas? Możliwe, dało się jeszcze czuć sforzan. Dało się czuć mnie, co ważniejsze.
Stałem w miejscu, rozważając swoje opcje. Patrząc po jego słabej budowie, mógł równie dobrze być samotnikiem. Wtedy nie powinien stanowić specjalnego zagrożenia dla sfory, była nas masa, część nawet całkiem silna, ale jeśli był częścią watahy…
Ruszyłem powoli, uważnie stawiając każdy krok i czekając na zmianę wiatru, która może zdradzić moją pozycje. Patrząc z daleka, byłem właściwie tej samej wielkości. No i nie byłem słaby, może nie na tyle silny, by w równej walce zagryźć wilka, ale element zaskoczenia dużo daje. Cholera, żałowałem, że żadnego sztyletu ze sobą nie zabrałem. Byłem całkiem blisko, ciągle jeszcze niezauważony. W gruncie rzeczy tak źle nie będzie, wystarczy skoczyć, wgryźć się... To nie tak, że nigdy nie zaciskałem zębów na gardle innego psowatego. Poczułem fantomowy smak krwi na języku. Zresztą to nie to samo. Wilk to nie szczeniak, młodzik co najwyżej i niebezpieczny. To nie byłoby okrucieństwo, tylko bohaterstwo. Zdjąłem cicho swój pakunek i położyłem pod drzewem, żeby mi nie przeszkadzał. Zwykle miałem sztylet.
Kiedy byłem już bardzo blisko, kierunek wiatru zmienił się delikatnie, ale na tyle, że nie stałem już od zawietrznej. Wilk zatrzymał się, przekręcił łeb. Teraz albo nigdy, lepiej teraz. Skoczyłem. Zdążył odsunąć się tak, że nie wczepiłem się pazurami w kark, jak chciałem, ale nadal udało mi się go powalić. Nawet nie warczał, patrzył tylko na mnie dziwnie, gdy przyciskałem go do ziemi. Wziąłem wdech zanim…
Kurde. Dlatego go nie wyczułem, pachniał psem. Pachniała właściwie. Psem, sforą i czymś znajomym.
- To ty - powiedziałem, odsuwając się od niej. Jak dobrze, że psy się nie rumienią. - Cicha ze sfory. Wziąłem cię za, no, wroga. Przepraszam. Bardzo. - Nie wyglądała na urażoną, bardziej, obojętną. Kiwnęła łbem.
Ciągle nieco zakłopotany oddaliłem się do miejsca, gdzie zostawiłem swój niewielki dobytek, ale nadal czułem, jakby jej oczy mnie śledziły. Mimowolnie widzieliśmy się, idąc w tym samym kierunku, ale gdy ja szedłem prostą trasą, ona kręciła się, oddalała i zbliżała. Miała jakoś na imię, na pewno, ale nie pamiętałem jak. Pies, jak pies, mnóstwo ich. Większość kojarzyłem z pyska, nie z imienia. Jeśli sami nie zaczynali rozmów, też nie miałem zamiaru. O niej, prawie wilczycy, krążyły plotki, że ktoś odgryzł jej język. Rea mówiła, trochę głośniej niż prawdopodobnie chciała, że to nieprawda, bo widziała jej język przy piciu wody. Przypominała mi trochę Yowzah w gruncie rzeczy, a to był dodatkowy powód, by nie zbliżać się do Niemowy. Nie potrzebowałem przypominania mi o siostrze, zastanawiałem się, czy żyje, od kiedy pojawiłem się w sforze. Gdybym poczekał wtedy, pewnie przedostała by się ze mną do stanów. To był właśnie jeden z powodów, dla których nie czekałem. Może gdzieś tam leżała, pod górami, przez które nie mogła się przedostać albo niedaleko wioski, gdzie dorwały ją wilki. Była mała i nie mogła nawet krzyczeć o pomoc. Zbyt duża szansa, że umrze. Zastanawiałem się, czy ona też prowadzi swój dziennik, żeby komuś się wygadać. Nigdy nie zaglądałem do tego, co moja mała siostra tam zapisywała, to byłoby zbyt okrutne, bym zaglądał do jej sekretów. Ciekawe czy ojciec i Prestian mieli taki przemyślenie. Oni mogli przez miesiące na radzić sobie ze stratą, ja nawet nie wiedziałem, o czym myślałem przez moją podróż. Mieszanka strachu i nadziei, ale nie ma co udawać, jak o kogoś się martwiłem, to o Fryderyku. On miał chociaż przyjaciół, tego kundla, Aza, z którym ciągle łaził, Alegria go lubiła, Unicorn też, miałby wsparcie. Yo czasem porozumiewała się z takim łaciatym gigantem, ale czy on naprawdę zainteresowałby się jej bezpieczeństwem? Czy ktokolwiek interesował się tam kimkolwiek? Cholera, powinienem tam być. Nie chciałem i wiedziałem, że gdybym mógł, nie wybrałbym pozostania w sforze, ale powinienem.
Niemowa z pewnością nie wiedziała, do jakich rozważań mnie doprowadzała, na szczęście dla nas obojga. Kiedy myślałem już, że zobaczę ją dopiero w obozowisku, znowu się pojawiła, wyjaśniając swoje dziwne krążenie. No tak, była myśliwym. Ciągnęła za sobą włochatą kozicę. Miałem ochotę kontynuować drogę, jakbym jej nie zauważył, ale jakaś część mnie postanowiła być miła. Poza tym pewnie nadal mieliśmy całkiem daleką drogę do przejścia, słońce nawet nie zaszło.
Podszedłem do niej od przodu, by na pewno mnie widziała i zawołałem.
- Pomóc ci to ciągnąć!?
(Silent?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz