- Słuchaj, Auren... Musisz w takim wypadku wyczyścić całą bazę Słów Do Użycia W Ważnych Sytuacjach. - stwierdziłam tonem niezachwianej powagi sytuacji, gdyż sprawa nabrała wagi kowadła. Możliwie tego z dużym doświadczeniem aktorskim, spadającego ze schodów czy okna. - Jest możliwe nazwać kogoś śmieciem z dobrym zamiarem, ale nigdy nie zagajasz tak do świeżaków towarzystwa ani w poważnym tonie. Do tego trzeba praktyki, więc czyść! O, łap paproć i wymieć nią! - byłam już pewna, że wezmę aureonowego towarzysza na stronę i przemieszam mu ektoplazmę czy z czego on tam jest (ewentualnie w dobitny sposób przemienię mu myśli w wielosmakową papkę).
- To jakie słowa byłyby dobre? - wianek nieświadomości dalej tkwił na głowie wilczego. Uznałam, że z chęcią narwę na niego więcej kwiatków.
- Szykuj się na serię: drogi, kochany, ziomek, kumpel, przyjaciel, swojak... Chociaż rzeczywiście każde słowo to trochę inny kontekst tej bliskości i inaczej się układa to wszystko w zdaniach. Ale nie martw się! Ogarniemy to! Przykładowo ja mogę cie nazwać przyjacielem i to oznacza, że bardzo lubię spędzać czas w twoim towarzystwie i będę to robić nawet, gdyby świat wydrukował wszędzie literami wielkie "NIE". I jest to ważne słowo... może już je znałeś wcześniej. Czekaj, czekaj, Au!
- Szykuj się na serię: drogi, kochany, ziomek, kumpel, przyjaciel, swojak... Chociaż rzeczywiście każde słowo to trochę inny kontekst tej bliskości i inaczej się układa to wszystko w zdaniach. Ale nie martw się! Ogarniemy to! Przykładowo ja mogę cie nazwać przyjacielem i to oznacza, że bardzo lubię spędzać czas w twoim towarzystwie i będę to robić nawet, gdyby świat wydrukował wszędzie literami wielkie "NIE". I jest to ważne słowo... może już je znałeś wcześniej. Czekaj, czekaj, Au!
- Coś ci się stało? - strażnik spojrzał się na mnie ze zdziwieniem.
- Nie, nie. Tylko popaprałam wymowę skrótu. Tu jest jakaś fajna dziura w ziemi. - rozsunęłam gałązki krzaka, a naszym ciekawskim oczom ukazała się kilkumetrowa przepaść. - Myślisz, że jest tam coś ciekawego? Na pewno jest.
- Powinniśmy komuś o niej powiedzieć. - stwierdził Reron, jak słychać, dobrze wywiązujący się swoich obowiązków. Pokiwałam głową.
- Teraz czy po tym, jak tam wejdziemy?
- Bonnie, mam obowiązki. - rozejrzał się. - Ty chyba również.
Niestety ta argumentacja była odporna. Może i nie westchnęłam zgadzając się na zupełne porzucenie pomysłu, jednak przestawiłam eksplorację na później. Tak dokładniej: jakikolwiek czas pomiędzy powrotem ze zwiadowczego wyjścia a odejściem z okolicy.
***
Witam w kolejnym odcinku z serii: Nie mogłam zasnąć, więc chodzę wokół bez celu: tajemnice ciemności, sezon czwarty, minuta dokładnie piętnasta, sponsor już się ogłosił i przerwa na reklamy prawdopodobnie nie będzie miała racji bytu... Przechodząc jednak do akcji, ponieważ uważam, że to akurat taka rzeczywistość bywa rzeczywiście istotna.
Mogłam przysiąc, że gdzieś zachomikowałam w torbie latarkę. Postarałam się wymacać ją raz, drugi, trzeci, potrząsnęłam wszystkim i powtórzyłam cały proces, jednak urządzenie postanowiło się nie ujawnić. Zupełnie jakby w tajemnicy przede mną zamieniło się w ducha i przeniknęło przez materiał... będę musiała się zapytać Silvera, czy widział gdzieś może wędrującą niematerialną latarkę. Oczywiście kiedy już uda mi się wybrnąć z tych przecieniastych okolic.
Zabawnie szło się tak w ciemności, musiałam przyznać, chociaż lubiłam kolory. Biedna Sunny! Ja mogłam chociaż patrzeć w gwiazdy i nazywać zgromadzone przez siebie konstelacje, a ona nie miała nawet tego...
Wyczułam, że kilka kroków dzieli mnie od jeszcze większej ciemności niż wokół. "To ta dziura!", pomyślałam, wysuwając łapę ku nicości. Trudno było mi sobie przypomnieć, jak głęboka tamta zapaść jest, ale miałam na tyle pewności, że wskoczenie tam z marszu może i byłoby przez chwilę interesującym doświadczeniem, ale później już byłoby dziwnie... nawet jeżeli okazałoby się nagle, że ta zapaść w nocy staje się nieskończona albo też może przechodzi przez całą Ziemię i wybije mnie gdzieś na oceaniczne dno!
Chciałam cofnąć się i sprawić, aby moja ścieżka prowadziła do otchłani w mniej bezpośredni sposób, ale bywają takie momenty, kiedy świat nie lubi, kiedy omija się dawane przez niego okazje. W tym momencie skupił się na mnie: kamyki sypnęły spod moich łap, a grawitacja zaprosiła mnie do bliższego zapoznania się z przepaścią. W napływie kultury przywitałam się prędko z ciemnością, do której tak dawno nie wpadłam, aby ponownie porozmawiać i doświadczeniem kota, którym nigdy nie byłam, postarałam się wylądować niczym superbohater. W sensie z takim przykucnięciem i jedną łapą przednią łapą podwiniętą pod brzuch, aby fajnie wystawić w przód drugą. Nie udało mi się zbytnio, ale to z niezależnych ode mnie powodów: najważniejszym z nich był ten, że zamiast chwili zupełnego lotu w dół, zafikołkowałam o stromy spadek, a potem jeszcze raz, wybiłam się nie z własnego zamiaru w powietrze, wykonałam niesamowite salto w przód i z niezachwianą pewnością siebie mogłam przyznać, że zaraz wszystkie moje cztery łapy miały kontakt z podłożem. Rozjechały się nieznacznie, ale kto mógłby się przejmować takimi rzeczami, w końcu na pewno nie ja.
Mogłam przysiąc, że gdzieś zachomikowałam w torbie latarkę. Postarałam się wymacać ją raz, drugi, trzeci, potrząsnęłam wszystkim i powtórzyłam cały proces, jednak urządzenie postanowiło się nie ujawnić. Zupełnie jakby w tajemnicy przede mną zamieniło się w ducha i przeniknęło przez materiał... będę musiała się zapytać Silvera, czy widział gdzieś może wędrującą niematerialną latarkę. Oczywiście kiedy już uda mi się wybrnąć z tych przecieniastych okolic.
Zabawnie szło się tak w ciemności, musiałam przyznać, chociaż lubiłam kolory. Biedna Sunny! Ja mogłam chociaż patrzeć w gwiazdy i nazywać zgromadzone przez siebie konstelacje, a ona nie miała nawet tego...
Wyczułam, że kilka kroków dzieli mnie od jeszcze większej ciemności niż wokół. "To ta dziura!", pomyślałam, wysuwając łapę ku nicości. Trudno było mi sobie przypomnieć, jak głęboka tamta zapaść jest, ale miałam na tyle pewności, że wskoczenie tam z marszu może i byłoby przez chwilę interesującym doświadczeniem, ale później już byłoby dziwnie... nawet jeżeli okazałoby się nagle, że ta zapaść w nocy staje się nieskończona albo też może przechodzi przez całą Ziemię i wybije mnie gdzieś na oceaniczne dno!
Chciałam cofnąć się i sprawić, aby moja ścieżka prowadziła do otchłani w mniej bezpośredni sposób, ale bywają takie momenty, kiedy świat nie lubi, kiedy omija się dawane przez niego okazje. W tym momencie skupił się na mnie: kamyki sypnęły spod moich łap, a grawitacja zaprosiła mnie do bliższego zapoznania się z przepaścią. W napływie kultury przywitałam się prędko z ciemnością, do której tak dawno nie wpadłam, aby ponownie porozmawiać i doświadczeniem kota, którym nigdy nie byłam, postarałam się wylądować niczym superbohater. W sensie z takim przykucnięciem i jedną łapą przednią łapą podwiniętą pod brzuch, aby fajnie wystawić w przód drugą. Nie udało mi się zbytnio, ale to z niezależnych ode mnie powodów: najważniejszym z nich był ten, że zamiast chwili zupełnego lotu w dół, zafikołkowałam o stromy spadek, a potem jeszcze raz, wybiłam się nie z własnego zamiaru w powietrze, wykonałam niesamowite salto w przód i z niezachwianą pewnością siebie mogłam przyznać, że zaraz wszystkie moje cztery łapy miały kontakt z podłożem. Rozjechały się nieznacznie, ale kto mógłby się przejmować takimi rzeczami, w końcu na pewno nie ja.
Sprawdziłam, czy każda kończyna nie zmieniła drastycznie swojego stanu, otrząsnęłam się i zajęłam się eksploracją okolicy. Niezbyt dużej. W górze nocne niebo, a boki ciemniały do kilku metrów wzwyż, jedno z miejsc było nawet jeszcze bardziej ciemniaste i pustawe, a to już z powodu... jaskini? Jak skupiłam wzrok, dojrzałam tam nawet nieśmiałe światełko w tunelu. Zagubiona łuna księżyca? Łza magicznego stworzenia? A może wybryk umysłu, który po moim wyczynie kompletnie nie ogarnia, że gwiazdy z zasady są raczej na górze. Naturalną rzeczą było dla mnie, aby to sprawdzić, ale pojawiło się to zabawne "ale": nie idź w stronę światła! Tak mówiły racjonalne psy, co było dla mnie dziwne, bo nie byłam w końcu jakąś ćmą, ale to "ale" musiało z jakiegoś powodu istnieć. Co prawda czasem mówi się pewne rzeczy dla samego nawijania, jednak jeżeli nawija się całe czas to samo, być może choć w jakiś sposób może się to zbliżyć do prawdy. Może był kiedyś jakiś gość, który poszedł w stronę światła, a tam była moneta, wziął ją i się cieszył, zapomniał wtedy o świecie, przewrócił się o odwrócony stalagmit i bach! Nie żyje. Obudził potworoniedźwiedzia. Ten wskazał mu drogę na zewnątrz, właściciel monety podziękował mu miło, poszedł do karczmy, kupił sobie drinka, okazało się, że umie upić się jednym i wtedy... dowiedziała się o tym jego rodzina już po fakcie. Znaleziono go martwego pod drzwiami gospody. Zapomniał w tym wszystkim zapłacić barmanowi, ten się wściekł i go zatrzymał. Gostek przeprosił mocno w rozległy sposób, mucha mu wleciała do pyska, zakrztusił się i umarł. Ot tak.
I dlatego uznałam, że nie pójdę po prostu w stronę światła, przynajmniej sama. Warto było mieć jakieś przydatne wsparcie. Gdzie jednak je znaleźć w takim dole? Jedynym stworzeniem, jakie mogłoby pomieszkiwać w takiej sytuacji mógłby być jakiś kuzyn Królika z Caerbannog, jednak ani razu nie dosłyszałam jeszcze za sobą szelestu puszystych łapek.
Postanowiłam wygramolić się z tej dziury. Nie była to najłatwiejsza rzecz - gdzie nie kładłam łapy, powierzchnia się rozjeżdżała. Nie byłam jednak tym faktem nawet zmartwiona i nie przerywałam swoich prób, dopóki w końcu nie zahaczyłam się o jakiś stabilny kamień, a z niego przeniosła się na kolejny, spadła potem w dół, powtórzyła proces, tylko tym razem uważniej i wygramoliła się na przyzwoity teren. Przybrałam postawę ukazującą całą możliwą dumę z tego osiągnięcia i energicznym krokiem ruszyłam tam, gdzie spodziewałam się znaleźć sforzan. Nie zajęło długo, wyraźnie przebyłam drogę jakimś tunelem czasoprzestrzennym i nawet nie zdałam sobie z tego sprawy!
I dlatego uznałam, że nie pójdę po prostu w stronę światła, przynajmniej sama. Warto było mieć jakieś przydatne wsparcie. Gdzie jednak je znaleźć w takim dole? Jedynym stworzeniem, jakie mogłoby pomieszkiwać w takiej sytuacji mógłby być jakiś kuzyn Królika z Caerbannog, jednak ani razu nie dosłyszałam jeszcze za sobą szelestu puszystych łapek.
Postanowiłam wygramolić się z tej dziury. Nie była to najłatwiejsza rzecz - gdzie nie kładłam łapy, powierzchnia się rozjeżdżała. Nie byłam jednak tym faktem nawet zmartwiona i nie przerywałam swoich prób, dopóki w końcu nie zahaczyłam się o jakiś stabilny kamień, a z niego przeniosła się na kolejny, spadła potem w dół, powtórzyła proces, tylko tym razem uważniej i wygramoliła się na przyzwoity teren. Przybrałam postawę ukazującą całą możliwą dumę z tego osiągnięcia i energicznym krokiem ruszyłam tam, gdzie spodziewałam się znaleźć sforzan. Nie zajęło długo, wyraźnie przebyłam drogę jakimś tunelem czasoprzestrzennym i nawet nie zdałam sobie z tego sprawy!
- Noerua!! - krzyknęłam podekscytowana szeptem, kiedy tylko zdiagnozowałam pewnego psa z byciem Aureonem. Otworzył oczy i uniósł łeb w moją stronę z nieoszałamiającą prędkością, ale zrozumiałą jak na taką sytuację. - Wstawaj i słuchaj, słuchaj i wstawaj. Nie uwierzysz, pamiętasz tamtą dziurę? Wpadłam do niej! I jest świetna, chodź.
- Nie możemy jutro? - wilczur spróbował się przewrócić na drugi bok, ale nie wyszło, bo obok niego był pniak. Punkt dla mnie. - Dziury w ziemi zwykle nie znikają.
- Racja, ale jutro może już nas tu nie być. No chodź, co ci szkodzi. Z resztą to nie jest takie zwykłe miejsce, tam jest taka pozioma dziura, jaskinia wręcz, i nawet można tam zobaczyć światełko w tunelu! Niemądrze byłoby iść w stronę światła samotnie, więc ogarniemy to razem i może będzie tam coś fajnego. Chyba, że przejedzie nas pociąg, ale nie nazwałabym tego prawdopodobnym wydarzeniem. Jedyny pociąg jaki może zaistnieć w tej okolicy to pociąg do przygody! Łapiesz? Zakładam, że tak. No to teraz: korzystasz z okazji? Żartuję, wcale się nie pytam. Już zdecydowałam. Możemy poćwiczyć słowa, wiesz, musisz być pewien, że będziesz mógł je mówić nawet o takiej drugiej w nocy. Chyba drugiej.
Aureon?
Aureon?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz