3.30.2020

Od Beatrycze CD Lucyfera

Dotychczas było w republice coraz lepiej. Według mnie obecne władze i upadek poprzedniej monarchii sprawowały się lepiej w swojej roli niż za czasów Royal Dogs. Wszystcy patrzyli na potrzeby innych, nie byli egoistyczni i dbali o siebie. Z dnia na dzień mogłam zauważyć też tu i nowe pyski, których jeszcze nie poznałam. I zastanowię się, czy będę chciała. Obecnie cieszyłam się dobrymi stosunkami z władzami i psami ze swojej gwardii zwiadowców. Ze względu na to, że Lucyfer też był zwiadowcą, mogłam z nim chodzić na misje, ze względu na jego kalectwo. Nie, kalectwo to brzydkie słowo. Brak całkowitej sprawności fizycznej brzmi lepiej.
Ostatnio miał miejsce postój. Dzięki niemu odkryliśmy większość terenów, rośliny, a władze wprowadziły nowe funkcje, które przydadzą się w kolejnym eksplorowaniu terenów. Śnieg już dawno stopniał, a trawa zrobiła się zielona. Dzień zrobił się dłuższy, a ja mogłam wylegiwać się na drzewie, na słońcu, oczywiście nie zapominając o obowiązkach.
Tegoż dnia dużo spacerowaliśmy, a ja widziałam po Lucyferze oznaki zmęczenia; odkąd nie ma jednej łapy stara się oszczędzać resztę. Minie jeszcze trochę czasu aż na nowo zyska sprawność i dawne siły.
Znaleźliśmy dla siebie miły kąt, małą norę-jaskinię, a jej wejście było schowane pod opartym, starym drzewem. Niedostrzegalne, dopóki się nie przyjrzysz. Cieszę się, że Lucy mógł teraz odpocząć. Nie chciałam mu narzucać kolejnego wysiłku.
Wyszłam z jaskini i przechodząc natrafiałam na różne psy ze sfory, całkowicie nowe i wcześniej nie widziane. Spacerowały tu i tam, poznałam tam Marsa, Bonnie i Reę. Był tam też inny, biały pies, którego wcześniej nie widziałam. Miał widok cwaniaka, młodego i podstępnego złodzieja albo rozrabiaki. Zatrzymałam się i chwilę stałam wpatrując się w psa zza krzaka, który zasłaniał mnie do połowy. Pies wąchał miejsce wokół i w końcu ocknął się, że jest obserwowany. Czułam od niego dziwną, szczęśliwą aurę, jakoby nigdy się nie smucił. Szanuję takie podejście do świata. Odcięłam od niego wzrok i postanowiłam iść dalej.
Zauważyłam, że słońce zbliża się ku zachodowi, a więc mogłam pójść poobserwować jego zachód na powierzchni jeziora. Zasiadłam znów na tym samym drzewie i patrzyłam jak praktycznie schowało się za horyzontem, a nade mną rozciągnęło się milion gwiazd, a wśród nich królował księżyc. Świat astralny zawsze mnie fascynował i wierzę, że jest we wszechświecie jakaś istota, która stwarza gwiazdy i inne ciała niebieskie. Jeśli takowa istnieje, chciałabym ją poznać. Wpatrując się w wodę widzę tam odbicie ciał niebieskich, które niemalże zlewają się z rzeczywistością. Czasem wydaje mi się, że mogę pomylić niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni tegoż jeziora... to wszystko jest tak piękne.
Zauważyłam, że jest już zbyt późno i zapewne Lucyfer zaczął się o mnie martwić. On jak to on pewnie poszedł mnie szukać, bez mojej zgody. Zeszłam więc z drzewa, a z lasu już mogłam poczuć mieszany zapach psów ze sfory. Zmierzyłam w stronę naszej kryjówki, widziałam też w świetle księżyca strażników, którzy wiernie sprawowali nocną zmianę. Nie chcąc się narażać przemierzałam dalej chaszcze. Już z daleka widziałam spróchniały pień drzewa zasłaniający wejście, ale nagle poczułm uderzenie w bok tak, że upadłam wpadając na krzak. Szybko się podniosłam i otrzepałam rozglądając się. Oczywiście nie widziałam żadnej innej duszy.
- Jak zacząłeś walczyć pierwszy, to chociaż się ujawnij - powiedziałam z wzgardą.
Długo nie musiałam czekać, aż moim oczom ukazał się mi się jasnobrązowy pitbull z ciemnoniebieskimi oczami. Dość postawny i muskularny... i ja wiem kim on jest.
- My się chyba znamy... aczkolwiek możesz mnie nie pamiętać. Ja natomiast twoje oczy wszędzie poznam, Lightsaber.
Otóż nie wiem jakim cudem i prawem miał zjawić się tutaj Exodus. Ten sam Exodus, który niegdyś usiłował się mnie pozbyć i spełniał wszystkie zadania powierzone przez Annabelle. Jakim cudem on jeszcze żyje i, co ciekawe, znalazł mnie tu. Miałam milion myśli... a jeśli myśli nad atakiem ze strony Angelus na sforę? Miałam ochotę rozszarpać go na miejscu, czego nienawidzę robić. Krzywdzić...
- Nie jestem Lightsaber, Exodusie - powiedziałam i usiadłam spokojnie.
- Jeśli nie ona, to kto? - zdziwił się.
- Beatrycze - powiedziałam pewnie.
Zastanowił się chwilę.
- To skąd znasz moje imię?
- Rozgryziesz tą łamigłówkę w najbliższym czasie... a teraz zabieraj się z nieswojego terenu - powiedziałam.
- Czekaj, czekaj, czekaj... - powiedział i podrapał się po łbie. - Czyżbyś była bliźniaczą siostrą Lightsaber? Nie... przecież miała brata. Albo masz inną tożsamość? Oszukujesz mnie!
Chyba ten idiota w końcu się zorientował.
- Tak, po prostu mam inne imię, by nikt inny mnie nie rozpoznał. Tak się składa, że to zrobiłeś więc chyba czas na twój koniec... - powiedziałam wstając i zbliżając się do psa. Nerwowo wstał odsuwając się do tyłu.
- Nie, nie, nie! Czekaj Light... Beatrycze! - pies stuknął tyłkiem w drzewo czując opór i brak ucieczki. Ja stałam centralnie przed nim. - Wszystko ci wytłumaczę...
- Z czego chcesz się tłumaczyć! - krzyknęłam na niego. -  Z tego, że nadal służysz Annabelle i pewnie czai się gdzieś tu ze swoją gwardią, a Solisa zabiliście? Daruj sobie - obnażyłam kły.
Exodus zestresował się i nawet nie był w stanie, mimo swej większej siły niż moja, poradzić sobie ze mną. Ogarnał go paraliżujący strach. Nadal jest tym samym lizusem.
- Pojednaliśmy rody, a Annabelle zginęła przez swojego brata...
Zdziwiłam się. Oddaliłam się szybko od Exodusa nie wierząc w swoje słowa.
- Solis zabił Annabelle - powtórzyłam jakby do siebie.
- Tak... z intencji Aarona, twojego brata.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Usiadłam i spojrzałam na niego.
- Solis panuje nad Aureum i Angelus? - spytałam.
- Tak, razem z Aaronem. Poza tym chce oddać właśnie twojemu bratu przywództwo zwłaszcza, że on znalazł sobie już partnerkę. Bardzo ładna labradorka, Carla się nazywa...
Carla... ją też znam. Niegdyś poznałam w mieście na ringu. Nie wierzę, że to taki zbieg okoliczności... Nie wierzę też, że właśnie rozmawiam z dawnym wrogiem, który już teoretycznie nim nie jest.
- Heh, to cudownie... - dodałam szczęśliwa z brata. - A ty? Nie tęsknisz za Annabelle?
- Eh, szkoda gadać... - powiedział i oddalił się kawałek. Spoglądnął na przebijający się księżyc przez drzewa. - Nie była warta. Sama wiesz jaka była... ja byłem jej tylko zabawką, którą manipulowała jak marionetką. Nawet jej prawdziwie nie pokochałem.
Poczułam lekkie współczucie do Exodusa. Annabelle była bezduszna i dążyła tylko do władzy. Nie zwróciła uwagi na uczucia pitbulla.
- Znajdziesz kogoś, jak ja teraz i ten pies odmieni twoje życie.
- Mówisz...? - powiedział.
- Jasne. Wiesz, każda z tych gwiazd została stworzona dla kogoś. Tyle ile ich jest, tyle jest istnień... tak myślę - podeszłam do niego. - Ty też znajdziesz "swoją gwiazdę".
- Dziękuję, Bea.
- Poza tym... jak znalazłeś się na terenie republiki? Przecież... wasze tereny są odległe. Tak mi się zdaje...
Pies zastanowił się.
- Widzisz to jezioro? Za nim dalej są góry, za tymi górami jest las, trochę gęsty i miejscami bagnisty. Dalej przecina go rzeka, z której widać duży step i łąki, na które często przychodzą konie. Tam, na końcu jednej z łąk znajduje się kompleks jezior, nad którymi żyjemy wszyscy razem... 
- Czyli jednak kawał drogi. Że ci się chciało... - zastanowiłam się.
- Byłem posłannikiem tej zrzędy, nie takie odległości się pokonywało.
Posłałam mu prześmiewczy uśmiech.
- Co teraz zrobisz? - spytałam.
- Nie wiem, pewnie wrócę i powiem Solisowi, że wszystko okej i wyprawa była przyjemna...
- Kiedy wyruszyłeś? 
- Przedwczoraj. Ale jutro z rana będę wracał. Pójdę spać na drugi koniec jeziora i zniknę przechodząc ścieżką przez wzgórze i las.
- Rozumiem... - zastanowiłam się chwilę. - A powiesz, że mnie spotkałeś?
- Nie wiem, czy chcesz...
- Nie mów, niech zostanie to tajemnicą - powiedziałam. - Tak się składa, że nie chcę znów się naprzykrzać Solisowi.
- Znów? Zapewne on o tobie nie zapomniał... nieraz słyszę ich rozmowy o tobie - powiedział Exodus.
- Eh... rozumiem - powiedziałam.
- A ty? Tęsknich za nim?
- Czasem o nim myślę, wiesz... tutaj mam kogoś, kogo kocham.
- Serio? A jak się nazywa? - spytał.
- Lucyfer jestem - usłyszeliśmy niski głos. To był on. Właśnie Lucy.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy trzynogiego malinoisa.
- Kim jesteś i czego od niej chcesz? - spytał i warknął.
- Spokojnie, Lucy to... Exodus. Starszy znajomy...
- Yhym - podszedł, zmierzył go wzrokiem i usiadł obok mnie. - Dołączył do sfory?
- Nie... właściwie to odwiedzam Lig... Beatrycze. I będę się już wynosić także... do zobaczenia Bea. I mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy. I odwiedzisz nas... - błysnął okiem do mnie i zniknął w chaszczach zmierzając w stronę góry.
- Nie chcę ci opowiadać, kim dokładnie był... - powiedziałam mu, gdy zostaliśmy sami.

Lucy?
(+1000)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz