Zarówno jedna, jak i druga samica, były medykami, znajdowały się więc w grupie razem ze mną. Zadaniem medyków było poszukiwanie roślin, których potem bylibyśmy w stanie użyć do wytworzenia eliksirów lub innych potrzebnych płynów z właściwościami. Nie garnęłam się ze zbyt wielkim zaangażowaniem do tego działania, miałam swoje własne, dużo ważniejsze sprawy na głowie. Obserwację i analizę członków, gromadzenie w moim umyśle informacji na ich temat. I przede wszystkim ocenę ryzyka – na ile możliwym było, że ktokolwiek z nich wie (co mogłam wykluczyć) lub podejrzewa, co naprawdę stało się z moim ojcem. Póki co byłam raczej bezpieczna.
Senshi. Ta samica zdecydowanie prezentowała się jako zaznajomiona z tematem roślin o wszelkich właściwościach, biła od niej mniej lub bardziej kryta posiadana wiedza. Wiedziała czego szuka i zdecydowanie szukać chciała. Miała uszkodzoną kończynę – kolejna ważna informacja do zanotowania – więc poruszała się nieco wolniej, co czyniło ją względnie łatwą do obserwowania i śledzenia.
Przetrwanie w grupie opiera się przede wszystkim na naśladownictwie i wszelkim wpasowaniu. Musiałam udawać, że przyświeca mi ten sam cel, nawet jeśli nawet nie pochylałam specjalnie łba dla nazwania mijanych okazów flory. Śledziłam Senshi. Mówiąc bardziej precyzyjnie – poruszałam się w jej promieniu, mając ją najczęściej jak było to możliwe w zasięgu wzroku.
Przystanęłam w pewnej odległości, gdy zatrzymała się przy jeziorze. Obserwowałam, jak znajduje wygodne do niej zejście i jak zanurza w niej łapy, jedną po drugiej. Działania bardzo logiczne, każdy musi pić. Zrobiła w wodzie kilka kroków, wtedy i ja zmniejszyłam nieco dystans między sobą a obiektem obserwacji. W pewnym momencie samica osunęła się, jak gdyby wpadła w podwodny rów i zaczęła machać łapami, żeby się wynurzyć. Do moich uszu doszedł dźwięk kaszlu. Drgnęłam. Instynkt kazał mi zostać w miejscu i obserwować, czy utonie, czy uda jej się ustabilizować. Wydawało się, że nastąpiło to drugie, jednak nie mogła – z tego, co widziałam – osiągnąć pełnej kontroli. Zrobiłam jeszcze jeden krok w stronę jeziora. Chciałam zobaczyć jak tonie. Liczyłam na to, że utonie. Jednakże punkt 10. Kodeksu mówił jasno – Szara masa jest najbezpieczniejsza. Każdy przeciętny członek szarej masy rusza na pomoc innemu w takiej sytuacji. Westchnęłam i ruszyłam w stronę jeziora.
– Wszystko w porządku? – Usłyszałam własny głos, z idealną niemal nutą zaniepokojenia i zainteresowania.
– Coś chwyciło moją łapę – odpowiedziała. Odwróciła głowę, żeby zobaczyć, kim jestem.
– Zaczekaj, pomogę ci. – Byłam już na zejściu, zanurzałam pierwszą łapę w lodowatej wodzie.
– Nie, stój, poradzę sobie.
Zastygłam. Następnie obserwowałam jak samica nurkuje na chwilę, po czym po kilkunastu sekundach wynurza się z czymś w pysku. Woda ściekała z jej dalekiej od suchej sierści. Suka minęła mnie bez słowa, wyszła na brzeg, wypluła roślinę i otrzepała się. Ruszyłam za nią, wściekła, że zupełnie niepotrzebnie umoczyłam łapę.
– Co to jest? – spytałam.
– To – kichnęła. Woda po nurkowaniu. – jest togrociec.
– Jak na to wpadłaś? – Ponownie usłyszałam swój głos, przynajmniej bez żadnych nut.
– Woda zmieniła temperaturę. Poza tym togrociec lekko świeci – odparła bezemocjonalnie. Ja niczego nie dodałam, patrzyłam tylko na mokrego gluta, jakim ów okaz był.
Coś, co zmienia temperaturę wody i świeci nie może być niczym zwyczajnym. Mieliśmy pierwszą magiczną roślinę.
(587)
Specjalnie dla Ciebie jeden rodzaj znaku.
Medycy do boju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz