Przez większość czasu się nie odzywałem. Gadanie było zbędne w tym momencie. Zamiast tego dyskretnie przyglądałem się temu nowemu psu i ruchom, jakie wykonywał. Jak mu tam było? Vincent? Tak, chyba Vincent. Nie jestem pewien, nie mam pamięci do imion nowo poznanych psów przede wszystkim ze względu na moje lenistwo oraz to, że nie bardzo mnie one interesowały. Mało rzeczy mnie interesuje. Nie ufałem mu. Jego nagłe pojawienie się było podejrzane ze względu na zaistniałe okoliczności. Zagrażały nam jakieś psy bądź wilki (choć ślady łap, a raczej ich wielkość, bardziej wskazywało na to pierwsze, ale mogłem się mylić), a na nasze zgromadzenie strażników akurat wpada jakiś pies, który postanawia nam pomóc w rozwiązaniu sprawy i znalezieniu samotnika, który być może zaprowadziłby nas do sfory, której ślady znaleźliśmy nad brzegiem jeziora? No nie wiem, wydawało mi się to podejrzane i to bardzo, zwłaszcza to, że wcześniej nikt z nas nie zauważył jego obecności. Nie wyczuliśmy jego zapachu, a ani zwiadowca, ani strażnik nie przyłapali go. Vincent nie znał szczegółów, a Pergilmes chyba też nie do końca mu ufał, więc ich nie zdradzał, a my siedzieliśmy cicho, a mimo to zaoferował swoją pomoc. Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś tak po prostu wyciąga pomocną łapę. Zawsze ktoś robi coś w zamian, nie bezinteresownie, zwłaszcza dla osób, których nie zna. Niby coś tam gadał, że sam chciałby się dowiedzieć, kim był tamten osobnik, ale coś mi tu nie pasowało. To rzeczywiście zwykła ciekawość, czy coś ukrywa? - zastanawiałem się, nie przysłuchując się ich rozmowie, która nie interesowała mnie. Może go zna? Może nie mówi nam wszystkiego? Czy nie mówi nam prawdy? Trudno było stwierdzić. Tak czy siak, nie ufałem gościowi.
Oprócz obserwowaniu obcego psa, co chwilę rozglądałem się po lesie, w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Był to dla nas nieznany teren. Nie czułem niczego podejrzanego, nawet ten nowy pachniał tylko sobą, a nie jakąś sforą czy innymi psami, dlatego mięśnie miałem rozluźnione. Mimo tego byłem gotowy ich użyć, gdyby zagrażało nam jakieś niebezpieczeństwo. Pozostałem czujny, dyskretnie rozglądając się, mając nastawione uszy i od czasu do czasu cicho węsząc w powietrzu.
Po krótkim czasie dotarliśmy do jakiegoś dziwnego żywopłot. Coś zaszeleściło, więc Pergilmes postanowił to sprawdzić. Warknięcie dobiegające z wnętrza żywopłotu usłyszeliśmy nawet my z Vincentem, gdy staliśmy za Pergilmesem. Później sznaucer rzucił się w pościg za tym czymś. Nie trwał on jednak szybko, bo to coś zdążyło uciec, nim zidentyfikowaliśmy czym jest.
— Vincent, chodź, jeżeli chcesz się przydać — rozległ się zirytowany głos Pergilmes z powodu niepowodzenia. Odpowiedź miał na wyciągnięcie łapy, ale ta zdążyła mu uciec, nim się zorientował, co się dzieje. Pewnie jakąś część głupoty lub nieogarnięcia odziedziczył w genach po swoim ojcu, Peterze. — Bill, rób, co chcesz.
Najchętniej zostawiłbym ich samym sobie i wrócił do sfory, mając nadzieję, że Kilmi nie zagryzła jakiegoś strażnika, ale coś nie pozwalało mi zostawić Pergilmesa z Vincentem. Jako strażnik nie powinienem zostawić Alfy z obcym, którego zamiarów tak naprawdę nie znaliśmy. Poza tym nie ufałem mu. Pergilmes też nie wzbudzał mojego zaufania, ale był Alfą sfory, więc musiałem wierzyć, że chce dla nas jak najlepiej.
— Idę z Wami — oznajmiłem.
Pokiwał tylko głową, nie protestując. Najwidoczniej nadal zastanawiał się nad sytuacją, która przed chwilą miała miejsce. Poza tym nie było czasu na rozmowę i cała nasza trójka o tym wiedziała.
— Mamy szansę go jeszcze schwytać — odezwał się Vincent. Miałem ochotę się z nim zgodzić, ale się nie odezwałem. Gadał do rzeczy, ale to jeszcze nie skreślało go z listy osób, którym nie ufałem.
— Za mną.
Pergilmes ruszył przodem, ja za nim, a Vincent na końcu. Zapach, który zostawił po sobie osobnik, na pewno należał do psowatego. Woń, którą po sobie zostawił, pachniała również innymi psowatymi, podejrzewałem, że tworzyły one coś w podobie sfory, stada czy watahy. Wszyscy to czuliśmy, dlatego żaden z nas się nie odezwał. Potrzebne było skupienie.
Zaczynało się powoli ściemniać, ale my niewzruszeni stąpaliśmy dalej za wonią psa. Wiedzieliśmy, że go nie dogonimy, ale przynajmniej mieliśmy trop, który mógł zaprowadzić nas do rozwiązania zagadki. Szliśmy truchtem w ciszy, od czasu do czasu wymieniając między sobą kilka zdań. Resztę podróży przeszliśmy w milczeniu, nasłuchując odgłosu lasu.
Tak znaleźliśmy się na skraju lasu. Pergilmes się zatrzymał, więc razem z Vincentem zrobiliśmy to samo. Za lasem rozciągało się domostwo ludzi. Na jego początku stały pojedyncze budynki, a daleko za nimi wysokie budowle.
— Miejskie kundle? — zapytałem bardziej siebie niż pozostałych.
Strażniku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz