Od naszego posiłku minęło już kilka godzin, ale dalej pewne kwestie zaprzątały mi głowę. Nawet zwykłe rozerwanie mięsa w pysku było w stanie przypomnieć mi o moim zaginionym towarzyszu. Thorn był wielkim stworzeniem, a co za tym szło - musiał wiele jeść. Był wszystkożerny, chociaż najszybciej jego głód rozwiązywało pożywianie się mięsem. Wujek Ikar nauczył go polować. Musiało wyglądać to komicznie, kiedy teraz o tym myślałam - stworzenie wielkości kota uczące istotę, która jednym kłapnięciem dzioba mogło oderwać głowę jeleniowi. Gryfy znikały często na całe godziny, a kiedy wracały, widziałam strzępki tkanek na ich pazurach i kłach. Z jednej strony byłam niezwykle dumna, że dzięki temu Thorn jest w stanie sam zdobyć pożywienie, a z drugiej mimo wszystko czułam się dziwnie, że był w stanie zabijać. Sama oczywiście nie byłam święta - jadłam mięso i umiałam polować, ale... to dziwne uczucie nie przestawało istnieć. Nie chciałam myśleć o swoim towarzyszu jako o niebezpiecznym drapieżniku.
Uderzenie łapą o wystający kamień sprawiło, że musiałam na chwilę przerwać swoje dywagacje. Paru zwiadowców odwróciło się w moją stronę, słysząc jak skała przetacza się o kilka centymetrów. W pierwszym odruchu chciałam uśmiechnąć się przepraszająco za wyrwanie również i ich z rozmyślań, jednak ostatecznie zrezygnowałam, ponieważ nie minęła nawet sekunda, kiedy już skierowali swój wzrok w nieokreśloną przestrzeń. Było to prostsze, odkąd nasza formacja z pingwiniego rządku, przekształciła się wraz z ułatwieniami terenu w luźną grupę, gdzie czasem ktoś w ciągu kilku chwil zmieniał miejsce z samego czoła, na wleczenie się z tyłu.
Rozejrzałam się wokół poszukując potencjalnego partnera do rozmowy. Musiałam przyznać, że nudziłam się dosyć i gdyby nie to, że już się przemieszczałam w jakimś kierunku, teraz pewnie właśnie dostałabym swojej potrzeby do ruchu. Nie należałam do psów, które przebierają w swoich rozmówcach, jednak w tym momencie problemem było to, że w większości nie wyglądali na takich, którzy mają ochotę na konwersację. Mimo swojej towarzyskości nie miałam ochoty wciągać nikogo na siłę.
Westchnęłam wewnętrznie z monotonności tego marszu. Martwy niedźwiedź i jedzenie były ciekawymi przerywnikami, jednak obecna sytuacja sprawiała, że czułam się bardziej, jakby życie było reklamą czasem przerywaną filmem... Jak dawno nie oglądałam żadnego. Pewnie gdzieś tam ludzie już dawno znają spoilery do wszystkiego, co tak bardzo chciałam obejrzeć, dyskretnie wbijając do sali kinowej albo czyjegoś domu. Podczas tej misji pewnie nie uda mi się nawet na chwilę wymknąć, aby poznać najnowsze premiery oraz plany. Tyle szczęścia, że może w jakimś sklepie znalazłyby się jakieś gadżety do zobaczenia i trochę bardziej ludzkiego żarcia, oby. Zawsze była też ta nadzieja, że w ciągu tych tygodni cała populacja ludzka nie została wymieciona z jakiegoś powodu, a przez ulice przetaczają się biegacze. Głupia myśl. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której te wszystkie miasta mogłyby tak po prostu być puste.
W pewnym momencie nie wytrzymałam. Świat wewnętrznego monologu i imaginacji to niezwykłe miejsce, ale powinien być dopełniony również czymś, co dzieje się na zewnątrz.
- Nie chciałabym być namolnym szczylem. - zwróciłam się w stronę dowódcy, finalnie przerywając ciszę, która nie była nawet zagospodarowana kwileniem ptaków. - Ale ile jeszcze będziemy iść?
- Zobaczymy wioskę, kiedy miniemy horyzont. - usłyszałam w odpowiedzi.
- Będę mogła tam pobiec?
Zwiadowco?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz