W sforze objąłem stanowisko strażnika. Po przedstawieniu wszystkich możliwych opcji wybrałem tę, ponieważ pozwalała na tymczasowe oddalenie się od innych psów. Gdybym wrzucił się na głęboką wodę, mogłoby się to dla mnie skończyć nieciekawie. Po dosyć długim odosobnieniu wolałem dawkować sobie wszystko, co z innymi psami związane. Tym sposobem nie zamieniłem z nikim, oprócz Pergilmesa, słowa. Można powiedzieć, że po prostu nie było mi po drodze. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Dumałem w ten sposób, spacerując po zalesionym terenie, niezbyt oddalonym od zgromadzenia. Moje problemy ze snem nie minęły, musiałem więc rozchodzić emocje, to zawsze mi pomagało. Wysiłek fizyczny koił zszargane myśli. Dodatkowo, pozwalał utrzymywać ciało w dobrej kondycji. Przeszedłem do niespiesznego truchtu, noc była lekko chłodna, wręcz idealna na rozruszanie zastałych kości.
Wyuczonymi na pamięć ścieżkami uspokajałem swoje wewnętrzne niepokoje, byłem całkiem bliski osiągnięcia względnego spokoju, gdy do moich nozdrzy dotarł obcy zapach. Byłem pewien, że należał on do psa, a po głębszym zastanowieniu się, wiedziałem, że to nie był nikt ze sfory. Nastroszyłem się na tę wiadomość, niedługo mamy ruszać w dalszą drogę, a ktoś siedzi nam na ogonie? Niedorzeczne.
Jeszcze parę kroków i miałem stanąć pyskiem w pysk z nieznajomym. Wkrótce moim oczom okazał się biały jak śnieg pies w typie owczarka, właściwie to widziałem go tylko dzięki temu, że miał tak jasne futro.
- Mogę w czymś ci pomóc? - zapytałem, tak aby mógł zlokalizować mój głos w ciemności. Nie należałem do psów, które nie dają szansy potencjalnemu przeciwnikowi. Podejście i atak znienacka w samym środku nocy? Nie lubiłem grać nie fair.
Pies odwrócił głowę w moją stronę. Ciężko było mi określić wyraz jego pyska, ale spodziewałem się, że nie ma na nim wymalowanego szczęścia.
- Nie... - zaczął niepewnie. - Właściwie to tak - dodał. - Z resztą, nie wiem.
Tośmy sobie pogadali.
- Daj znać jak już się dowiesz - odparłem chłodno. - Co tu robisz? Jesteś sam? - czułem się zobowiązany do poznania odpowiedzi na te pytania, choć trzeba chyba było być głuchym aby usłyszeć troskę w moim głowie. Jakby nie patrzeć, parę rzeczy w moim życiu się zmieniło, to i takie zagrywki musiałem stosować.
- Już nie, bystrzaku - prychnął. Najwyraźniej nie spodobało mu się moje podejście. Na szczęście nie jestem tu od podobania się mu. - Poza tobą i twoim ego, jestem sam jak palec! A moim skromnym zdaniem, nic ci do tego, co tutaj robię. Spaceruję, ot co.
Zmarszczyłem brwi, coż to za wyszczekany przypadek mi się trafił.
- Nie chcę cię martwić, ale nocą to ty nie za wiele zobaczysz - skwitowałem krótko. Na moje oko, nie stwarzał zagrożenia, więc chciałem już odejść, zostawiając psa w spokoju. Miał rację, to nie była moja sprawa. Dlatego zawróciłem w stronę obozowiska.
- Szarik! Dokąd się wybierasz? - stanąłem jak wryty, nie wierząc własnym uszom. Samiec skorzystał z okazji i doskoczył do mnie.
- Po pierwsze, mam na imię Vincent - wycedziłem. - Po drugie, wracam do domu. Jesteś tak samo groźny jak te dwie wiewiórki nad nami, czyli wcale w gwoli ścisłości.
- Vincent? Nie za poważnie? - przekrzywił głowę jakby sugerował mi ano może troszeczkę, tak tyci tyci. - Wypraszam sobie! Poza tym, słaba metafora. Gdzie mieszkasz? - zawahał się na chwilę, po czym dodał ciszej. - Sam?
Westchnąłem pod nosem. Znalazłem go w środku lasu, samego, może Pergilmes nie wyrzuci mnie za to, że odpowiem nieznajomemu zgodnie z prawdą. Pies był dobrze zbudowany, był młody, może przydałoby mu się towarzystwo?
- Niedaleko. Jesteśmy tu ze sforą, jeśli chcesz, zaprowadzę cię - zaoferowałem. Każdy zasługuje na szansę.
[Paco?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz