— Więc kto zgłosi się jako następny? — uniosłam delikatnie brew.
Czułam, że bez wywarcia tej, swojego rodzaju, presji, tkwilibyśmy tu do czasu następnego postoju, co niepotrzebnie opóźniłoby naszą wędrówkę. Na szczęście zaraz odezwała się kolejna osoba.
— Ja. Wybiorę się na południe. — Odparł Mars, a ja odetchnęłam z ulgą.
— Niech tak będzie. — Skinęłam mu głową. Co prawda wolałam, aby zaangażowały się osoby, które dotychczas nie wyszły jeszcze z żadną inicjatywą, ale szkoda mi było czasu na czekanie, aż o tym pomyślą. — Mamy czas do zmroku. — Dodałam na odchodne.
On także nie czekał, od razu zabrał się do roboty. Objęłam wzrokiem pozostałą grupę.
— Zabezpieczcie teren. Nie powinniśmy trafić tu na żadne zagrożenie, aczkolwiek lepiej dmuchać na zimne. Beatrycze, Lucyfer, zróbcie krótki zwiad, nie więcej niż dwieście kroków wokół drzewa. Bonnie, Rea, Soraya, przygotujcie miejsce na przyniesiony posiłek i wygospodarujcie przestrzeń na ewentualne zapasy, jeśli coś zostanie. Potem możecie odpocząć. Wszystko jasne? — cisza. — W porządku. Wyruszam na zachód, przy okazji trochę wyprzedzę naszą trasę i sprawdzę teren. Liczę na was.
Nie czekałam na reakcje z ich strony. Podobnie jak moi poprzednicy, ruszyłam przed siebie. Kiedy byłam wystarczająco daleko od grupy, skoncentrowałam się na wyszukaniu nam potencjalnego posiłku. Szłam najciszej jak tylko byłam w stanie, wytężyłam węch, słuch i wzrok. W okolicy panowała cisza, jeżeliby nie liczyć szumu wiatru i odgłosów leśnych zwierząt. Na moje nieszczęście, żyjących na drzewach. To nie tak, że nie potrafiłam się wspinać. Niegdyś większość swojego wolnego czasu spędzałam na wędrówce po gałęziach. Wciąż jednak nie byłam w pełni zdrowa po wojnie i nie chciałam ryzykować większym rozwaleniem i tak już sporej rany na boku. I kiedy tak przemieszczałam się w pełnym skupieniu, natrafiłam wreszcie na trop, który doprowadził mnie do jakiejś nory. Nory, w której spała sobie kuna — zwierzę prowadzące nocny tryb życia. Rozejrzałam się po terenie. nie było drugiego wyjścia z tego małego tunelu. Plan był prosty. Wywabić, zabić, zabrać ze sobą i znaleźć coś jeszcze. W praktyce okazało się to być nieco trudniejsze, bo ta kuna nie miała zamiaru rzucać się do ucieczki. Skoczyła na mnie i zaczęła drapać z każdej możliwej strony. Syknęłam. Kiedy znalazła się na wysokości i tak zranionego boku, z całej siły stuknęłam nim w drzewo, aby ogłuszyć zwierzę. Ból który mnie przeszedł sprawił, że poleciały mi łzy, ale nie wydałam z siebie żadnego odgłosu. Kuna spadła, oszołomiona, a ja zagryzłam ją, zanim zdecydowała się zrobić coś jeszcze. Po drodze znalazłam jeszcze jednego, dosyć sporego zająca, który dołączył do ofiar mojego polowania.
Na miejsce wróciłam jako pierwsza, a niedługo po mnie dotarł Mars. Ostatnia znalazła się Eau. Samiec przyniósł nam najwięcej mięsa, czego się w zasadzie spodziewałam. Starałam się rozdzielić jedzenie tak, aby większe psy dostały go trochę więcej, a mniejsze — trochę mniej. Nikt nie kłócił się z tym, było to logiczne, a tak czy siak wszyscy mogli zaspokoić głód. Na nasze szczęście jedzenia zostało na tyle, aby móc zachować je na jutro i oszczędzić nam czasu na polowanie. Po skonsumowaniu posiłku całą grupą ruszyliśmy dalej.
Zwiadowcy? || 566 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz