Po drodze tutaj nie mijaliśmy ich zbyt wiele, a najbliższa była co najmniej o dzień mojej drogi stąd. Powtórzyłem więc trasę, która doprowadziła mnie poprzednio do bluszczu, tym razem musząc kierować się nieco dalej.
Mogłem myśleć w spokoju najlepiej, gdy byłem sam, ale ostatnimi miesiącami rzadko zdarzała mi się okazja do przebywania w tłumie. Tęskniłem trochę za tym, za głośną chmarą przemierzającą zamki, za mnogością znajomych zapachów i ilością “Dzień dobry”, jaką słyszałem każdego poranka. Podróż była męcząca i nudna, na szczęście dla nas, bo mogły zdarzyć się nam znacznie gorsze rzeczy, niż tylko parędziesiąt bardzo nudnych dni, gdzie nic się nie dzieje.
Przynajmniej chodziłem już całkiem nieźle, powolutku, ale sprawnie, to była jedna rzecz, która zaprzątała mój łeb bez przerwy. Przynajmniej miałem jakąś pewność w postępach. Jeden po drugim, krok za kroczkiem, nawet jeśli to było nudne, to nadal było. Moje problemy zostały ze mną, nawet jeśli ani Autumn, ani Verg nie mogli. Dobrze byłoby wiedzieć, co z nią się stało. Teoretycznie mogła być zabita, ale sądziłem, że Razjel by mi o tym wspomniał. Idealny sposób, by uderzyć jeszcze mocniej po sprawie z Pepper.
Pep była całą osobną sprawą, z którą musiałem sobie poradzić. Nie wiedziałem jak, to był pewien problem. Wcześniej może istniała szansa, że powstrzymam jakoś całą tę katastrofę, póki Razjel nie położył swoich łapsk na jej duszy, a teraz… teraz nie wiedziałem, co mi zostało. Znałem Pomiędzy i wszystkie jego sekrety dzięki Vergowi, nie było na ten temat książek, którym mogłem zaufać, a jeśli jakimś cudem istniały, to teraz zdecydowanie nie było sposobu, bym je dorwał. Zawsze były sposoby, by złamać zasady, a jeśli nie, to zawsze można było je wymyślić. Nie miałem zamiaru się poddać, tylko dlatego, że nie umiałem wymyślić kolejnych ruchów. Z pewnością istniały i byłem w stanie się do nich dobrać, nawet jeśli gnieździły się gdzieś w głębi mojego umysłu.
Na razie musiałem zająć się przyziemnymi rzeczami, jak kroczenie między drzewami, w poszukiwaniu łąki. Starałem się zbyt nie oddalać od jeziora, żeby nikt się nie zaniepokoił moim długim zniknięciem i nie zaczął szukać. Nie chciałem, żeby uważano mnie za jeszcze większy ciężar, chociaż dzięki innej pozycji, czułem się trochę bezpieczniej. Nie wątpiłem w słowa Pergilmesa - jak tylko znajdzie kogoś odpowiedniego, to mnie zdejmie ze stanowiska. Na szczęście ten szczeniak za grosz nie umiał zawierać przyjaźni i wszystkie, które istniały, były dziełem przypadku i zostały z czasem stracone.
Nadal, musiałem być za to przydatny, a to aktualnie oznaczało znalezienie tych cholernych ziółek. Może będziemy mogli zacząć tworzyć bardziej skomplikowane mieszanki. Na razie głównie polegaliśmy na sile leczniczej pojedynczych roślin, ale kto wie. Może wystarczyło dać nam trochę czasu i spokoju, a wymyślimy lek na raka przed ludźmi. Umieliśmy pisać, czytać, więc czemu nie? Przeciwstawnych kciuków nam tylko brakowało.
Cudotwórstwo na podstawie naturalnych składników musiałem tymczasowo odłożyć na bok, bo znalazłem w końcu niewielką łączkę, a na niej perz. Wyższy nieco ode mnie, wyglądający zdrowo i łatwy do zerwania.
Wziąłem go ile mogłem i zacząłem drogę powrotną, starając się zarzucić głowę wszelkimi bzdurnymi myślami, jakie chociaż na chwile mi się pojawiły. Kolejne ziółko za nami.
Medyku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz