Uwielbiałem noc. Już od szczeniaka, gdy większość wolała trzymać się światła, ja wychodziłem na spacery pod gwiazdami, gdy ojca nie było. W ciemnościach zawsze mogłem zobaczyć ogień, jeżeli by nadchodził. Nie miał jak mnie zaskoczyć.
Kiedy jeszcze trwał pokój, a ja nie miałem jednego domu tylko dwa, zdarzało mi się robić spacery po ruinach. Wymagało to dłuższej podróży, niezależnie skąd zaczynałem. Nic nie miało takiej atmosfery, jak chodzenie po budynkach opuszczonych przez wszelkie życie i szukaniu kształtów w odbijających się cieniach. Nie chciałem zakłócać tych chwil nawet książką.
Czasami w nocy, gdy kręciłem się po trawie, miałem nadzieję, że znajdę się tam we śnie. Może tak też się działo, może tylko ich nie pamiętałem, ale nie miałem przecież jak sprawdzić. Żałowałem tego trochę. Może dzięki snom potrafiłbym coś napisać.
Nie byłem co prawda na tyle zdesperowany, by nazwać samego siebie niespełnionym pisarzem. To było raczej malutkie marzenie, nie nawet jakieś bardzo ważne albo takie, które nie pozwalało mi spać, po prostu czasem czytając historię miałem pomysły, jak można by je ulepszyć lub po prostu zmienić jeden szczegół, co potem zmieniało by kolejny i kolejny. Zawsze jednak uciekały mi najważniejsze punkty albo zapomniałem je, gdy już próbowałem spisać. Miałem wrażenie, że nie tworząc własnych opowieści, tracę część czaru. Słyszałem frazę, że czytanie tu wdychanie, a pisanie wydychanie powietrza, więc może wstrzymywałem je nieustannie? Na razie mogłem jedynie myśleć o tym. Posiadaliśmy atrament tylko po to, by zapisywać ewentualne informacje w kronice, a nie moje bzdury. Czytałem parokrotnie to, co było tam już zapisane i czytałem, czekając, aż ostatecznie coś dalej zostanie dopisane. Jeszcze nie nastąpił ten moment, ale wiedziałem, że w końcu będzie musiała przydarzyć się jakaś interesująca sytuacja. Najlepiej, jeżeli nie mi, zwłaszcza nie w nocy, gdy wszyscy wokół mnie śpią.
Patrząc na księżyc, świecący jasno nade mną, myślałem, że może kiedyś stworzyłbym opowieść o nim. Za mało było opowieści o księżycu, a za dużo o gwiazdach. Mógłby za to zniknąć i pogrążyć nas w absolutnej ciemności.
Ah, zawsze moje myśli odbiegały na wszystkie strony w tej porze dnia.
Śnieg skrzypiał przed moimi łapami, kiedy wkroczyłem do lasu. Nie chciałem oddalać się od sfory, to było niebezpieczne, nie wiadomo co mogło czaić się między gałęziami, ale opierałem się na moim węchu i słuchu, a one nie wskazywały na żadne strachy, czające się w okolicy, a poza tym mieliśmy przecież strażników, którzy dodatkowo dodawali mi pewności.
W pewnym momencie, zamiast ciszy, usłyszałem ciche, ale wyraźne, łkanie. Odwróciłem się w tamtym kierunku. Co się tam działo? Musiałem sprawdzić.
Pies siedział na śniegu i starał się zachowywać jak najciszej.
- Hallo? - Samiec podskoczył aż do góry. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć!
- N-nic się nie stało - powiedział i przetarł swój pysk łapą.
- Jesteś Timotei, prawda? - zapytałem. - Nie wiedziałem, że jesteś strażnikiem.
- Nie jestem - pokręcił łbem. - Obudzono mnie, b-bo ktoś wyczuł wilka w okolicy. Po-poszli to sprawdzić, a ja mam pilnować obozu.
- Widziałeś go? - zapytałem. Zamiast odpowiedzieć słownie, pokiwał łbem. Rozumiałem całkowicie, dlaczego te stworzenia przerażały go. Chyba nie było psa w sforze, który nie miał negatywnych myśli o nich. - Posiedzę z tobą, dobrze? Dotrzymam towarzystwa.
(Timo?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz