Bill nie wrócił z Tiarą.
Jako pierwszy ze sforzan zauważyłem czarnego cane corso. Wrócił, kiedy pora nocy zlewała się z kolorem jego sierści. Z trudem zauważyłem go kroczącego wśród drzew, jedynie jego piwne oczy świadczyły o jego obecności. Zdawały się świecić pośród ciemności. Z mocno bijącym sercem starałem się gdzieś obok niego dojrzeć Tiarę, ale w ciemności nic nie zobaczyłem. Kiedy się zbliżył, a światło księżyca oświetliło jego postać, dotarło do mnie, że wrócił bez niej. Był sam, a w powietrzu nie czuć było słodkiego zapachu Tiary. Myślałem, że zemdleję. Zrobiło mi się słabo, a świat zaczął wirować. Mimo słabego samopoczucia podbiegłem do niego chwiejnym krokiem, potykając się o swoje drżące łapy.
— Gdzie jest Tiara? — zacząłem bez przywitania, co było bardzo niekulturalne z mojej strony i choć w tamtym momencie nie potrafiłem racjonalnie myśleć, to i tak mnie nie to w pełni usprawiedliwiało. Na szczęście pies nie wydawał się oburzony moim okropnym zachowaniem.
Z twarzy Billa nie dało się nic wyczytać, a ja zacząłem odchodzić od zmysłów, obawiając się najgorszego.
— Żyje. — Zwiesiłem głowę, oddychając z ulgą. Czułem jak ciężar, który przygniatał mnie do ziemi, powoli ustępuje. Najważniejsze było to, że żyła. Usiadłem naprzeciwko psa. — Nie wróciła ze mną do sfory, ponieważ twierdziła, że zanim do niej dołączy, musi załatwić pewne sprawy w mieście.
Wróci. Jest cała i zdrowa. Czułem się coraz lepiej.
— Czy wiesz może, o jakie sprawy jej chodziło? — spytałem, gdy zacząłem dochodzić do siebie.
— Tego nie wiem.
Dobrze było wiedzieć, że Tiarze nic nie jest. Gorsze było to, że nie wiedziałem, o jakie sprawy chodzi i kiedy dokładnie wróci.
Czekałem. Dni zamieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące, a Tiara nadal nie wracała. Większość moich nocy była nieprzespana, a ani jedna nie obyła się bez szklanych oczu. Często płakałem. Czasami pojawiały się myśli, że może Tiara nie zamierza wrócić. Że może coś złego przytrafiło jej się w drodze do koczującej sfory. Starałem się odpędzać te myśli i wierzyć, że wróci. Nadzieja na jej powrót sprawiała, że jakoś się trzymałem.
Pewnego wieczora, kiedy leżałem skulony, a nos swój schowany miałem w puszystym ogonie, usłyszałem krzyki. Zerwałem się na łapy i wystraszony nagłym hałasem, podkuliłem ogon.
— Timotei, pilnuj obozu — ktoś zwrócił się do mnie. Nim zdążyłem odpowiedzieć i rozpoznać psa w ciemności, ten zdążył zniknąć w ciemnym lesie.
Właśnie wtedy między drzewami zauważyłem parę ognistych oczu, które paliły moje wnętrze. Położyłem po sobie uszy i zrobiłem kilka kroków w tył, kiedy światło księżyca oświetliło śnieżnobiałe zęby wilka, które przyprawiły mnie o dreszcz. Wtem rozległy się warkoty należące do strażników bądź zwiadowców, a wilk zniknął w lesie. Wnet za nim pobiegły psy, a ja miałem wrażenie, że zostałem sam, choć wokół spały lub przebudzały się psy.
Uderzyły mnie wspomnienia związane z wojną. Mój umysł otworzył sobie drzwi do obrazu zmarłej Sponge, do zakrwawionych korytarzy i ciał pozbawionych duszy na zamkowym dziedzińcu. Następnie ujrzałem twarzyczkę Tiary, której mogłem już nigdy więcej nie zobaczyć. Tego było za wiele, nie mogłem tego znieść. Usiadłem na lodowatym śniegu i zacząłem płakać, ale na tyle cicho, aby tych, co spali nie obudzić.
— Hallo? - Podskoczyłem na czyjś głos. — Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć!
— N-nic się nie stało — powiedziałem i przetarłem swój pysk łapą, który był mokry od łez.
— Jesteś Timotei, prawda? — zapytał sznaucer. — Nie wiedziałem, że jesteś strażnikiem.
— Nie jestem — pokręciłem łbem. — Obudzono mnie, b-bo ktoś wyczuł wilka w okolicy. Po-poszli to sprawdzić, a ja mam pilnować obozu.
— Widziałeś go? — zapytał. Pokiwałem łbem, kiedy nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Nadal byłem wstrząśnięty. — Posiedzę z tobą, dobrze? — zaproponował. — Dotrzymam towarzystwa.
Przez chwilę przyglądałem mu się oniemiały. Już dawno nikt nie proponował mi swojego towarzystwa. Uszy mi drgnęły z nagłego przypływu ciepła, ale po chwili odwróciłem wzrok, a ciepło momentalnie zniknęło.
— Byłoby mi bardzo miło, ale nie chcę, abyś przeznaczał swój cenny czas na tak marną osobę, jaką jestem ja — oznajmiłem, nie patrząc chwilę na psa. Gdy na niego spojrzałem, mrugał zaskoczony ze względu na moje słowa.
— Timotei'u, będzie mi bardzo miło, siedząc tu z tobą. — Uśmiechnął się i usiadł.
Wpatrywałem w psa zdziwiony jego zachowaniem i szczerą chęcią zostania ze mną w tę okropną i mroźną noc. Uśmiechnąłem się lekko z wdzięcznością i otarłem łapą szklane oczy.
— Dziękuję. Już dawno nie spędzałem czasu z kimś innym. To miłe.
— Przyjemność po mojej stronie.
— Skoro znasz już moje imię, mogę zapytać o twoje?
Fryderyk?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz