– Powinniśmy się częściej uśmiechać. W nic nie wierzę, ale uważam, że tego typu gest potrafi zarazić i wszyscy czują się lepiej. Jak by nie patrzeć, złe jest za nami.
Uśmiech zszedł powoli z pyska Brooklyn. – Czy ja wiem. Nie należy się raczej do niczego takiego zmuszać. Nie uśmiechnęłabym się, gdybym nie czuła się w nastroju.
– Teraz się uśmiechnęłaś.
– Będziemy to analizować? Zgodziłeś się być moją betą. To dobra wiadomość. Cieszę się.
Skinąłem łbem. Nie miałem niczego więcej do dodania.
♠♠♠
Postój minął dość szybko, podobnie jak szybko skończyły się zgromadzone przez nas zapasy mięsa. Brooklyn zobaczyłem ponownie dopiero, gdy zebraliśmy się do dalszego marszu. Nic jej nie było, wydawała się cała i zdrowa. Nie zebrałem się jednak, by porozmawiać od razu. Co mogłem jej powiedzieć? “Nadal nie ma ani śladu mojej ciotki czy Alicji, przepraszam.” Zwracanie uwagi na pierwsze przebijające się kwiaty zwiastujące wiosnę też nie było w moim stylu. Raz czy dwa podszedłem do niej i spytałem, czy jest może coś, co mógłbym zrobić. Ale niczego do roboty nie było.Działo się coraz więcej. Słyszałem przebąkiwania o osiedleniu się. Mijaliśmy nowe tereny, być może byliśmy bliżej znalezienia tego odpowiedniego miejsca. Ale też kilka osób nas opuściło. Odeszli, nie do końca wiedziałem dlaczego.
– Brooklyn? – zagadnąłem ją któregoś dnia podczas marszu. Wydawała się wyrwana z zamyślenia.
– Cretcher – odparła.
– Nie martwisz się odejściami? I co myślisz o tym, dzieje się coś poważniejszego?
(276)
Brooklyn?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz