Samiec pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Ciężka robota alfy?
Wzdrygnęłam się. Sama używałam tego słowa, owszem, ale wciąż nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś mnie tak nazywał. Źle mi się kojarzyło. Ze znikającymi, nie robiącymi nic władzami Royal Dogs, na które tak często marudziliśmy wraz z Pergilmesem. Szczególnie, że mało kiedy starali się chociażby rozpatrywać cokolwiek. Podejmowali pochopne, nieprzemyślane i nieprzedyskutowane z jakimkolwiek innym członkiem hierarchii decyzje. Odwlekali istotne sprawy i doprowadzali do nieścisłości. Miałam im wiele za złe, zresztą jak spora część wędrującej z nami sfory. Pewnie byli wśród nas ci bezstronni lub kompletnie przeciwni władzom, ale tak czy siak przyłączyli się do nas, prawdopodobnie z potrzeby przetrwania. Nie miałabym im za złe, gdyby po udaniu się na bezpieczną odległość od murów Royadellu postanowili odejść. Wątpiłam w obecność zwolenników Arthurka, który zniknął, wszak nienawidzili Pergilmesa i oskarżali mnie o pozbycie się go. Czasem natomiast zastanawiałam się, czy w ogóle zdołamy przywrócić temu nazewnictwu dobry wydźwięk.
— O dziwo jest jej dużo. Nie spodziewaliśmy się tak wielu przetrwałych. Co nie zmienia faktu, że jest to raczej dobrze. — Odpowiedziałam.
— Więcej pysków do wykarmienia. — Stwierdził.
— Otóż to. — Przytaknęłam. — Wolniejsze tempo chodu. Ale mniej potencjalnych trupów i snucia czarnych scenariuszy dotyczących tych, których los jest nam nieznany.
Przyniesiony przez Cretchera posiłek spotkał się z aprobatą grupy. Spory rozmiar zwierzyny faktycznie wystarczył całej sforze. Może nie do syta, ale każdy miał szansę coś zjeść. Nie zawsze tak było.
— Dobra robota raz jeszcze. — Zagaiłam przy wieczornym rozbijaniu obozu. Samiec uśmiechnął się szeroko.
— Dziękuję. Mam nadzieję, że będzie więcej takich. — Odparł, a ja pokiwałam głową.
Rozejrzałam się. Pergilmes był dosyć daleko, jeśli można tak określić zasięg wzroku i słuchu przy podniesieniu głosu. Był chyba czymś zajęty, wokół niego byli strażnicy. Więc rozdziela zadania.
— Cretcher? — zeszłam prawie do szeptu.
— Tak? — również ściszył głos.
— Jakbyś przy którymś polowaniu dostrzegł jakikolwiek trop Genesis Nemesis Nightshade bądź Alicji, powiadom mnie niezwłocznie.
Samiec pokiwał głową.
— Taki miałem zamiar.
— Nie jestem pewna jak zareagowałby Pergilmes, czy w ogóle przekazały mi wiadomość. Nie chcę, żeby wiedział o tej rozmowie.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że proszę o coś nieszczególnie uczciwego, ale znałam już podejście Gila do moich poszukiwań. Nie miałam ochoty znów słuchać o tym, że żadna z nich nie uszła z życiem, kiedy wcale nie miał takiej pewności. Była szansa, że późno ruszyły. Albo napotkały coś na swojej drodze. Albo…
— Dobrze. — Przerwał moje rozmyślenia. — Mam nadzieję, że wiesz co robisz. — Dodał po chwili.
Miał rację. Był to poniekąd rozkaz za plecami współwładcy.
— Wiem. — Musiałam brzmieć pewnie, przynajmniej bardzo się starałam. — I nie bez powodu proszę o to ciebie.
Ufałam Cretcherowi, nie powiem, że nie. Odwiódł mnie od samobójstwa, wzorowo spisywał się na misjach, które mu zlecałam, a po zniesieniu oddziału assasynów oraz morderców, gdy pierwszy został skrytobójcą, stanowił doskonałe wsparcie przy mojej misji. Miałam zamiar zapytać go o zostanie moim partnerem w pracy. Dogadywaliśmy się dobrze, mogliśmy na sobie polegać. Wojna mnie uprzedziła. Stanowiska się pozmieniały, otoczenie się pozmieniało. Wszystko się pozmieniało.
— Cretcher? — zatrzymałam go jeszcze na chwilę.
— Tak?
— Potrzebuję pomocy przy sforze. Kogoś, kto podpowie mi przy ważniejszych decyzjach, przejmie część obowiązków i będzie na tyle rozsądny, aby pomóc mi nie spierniczyć całej roboty. — Uśmiechnęłam się słabo.
— Do czego zmierzasz? — zapytał spokojnie.
— Chciałabym, abyś został moim betą. — Oznajmiłam. — Jeśli oczywiście zgodzisz się wziąć na siebie taką odpowiedzialność.
Na początku milczał, ale byłam cierpliwa. W końcu jednak skinął głową.
— Tak — odparł krótko.
Uśmiechnęłam się lekko.
Cretcher? || 578 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz