Wszystko zaczęło się od odejścia mojej przyszywanej mamy, Ivy. Nikt nie spodziewał się jej odejścia, bo nic nie wskazywało na to, że zamierza to zrobić, że w ogóle coś takiego rozważa. Jej odejście wstrząsnęło naszą całą rodziną, ale najbardziej odbiło się ono na mojej biologicznej mamie, Effy. Razem z rodzeństwem z bólem patrzyliśmy na jej cierpienie, którego nie dało się złagodzić. Nawet jej lecznicze zioła nie pomagały jej pogodzić się z odejściem Ivy, miała złamane serce. Była na skraju załamania – często płakała, miała wiecznie załzawione oczy, nie wychodziła z komnaty, całkowicie straciła apetyt. Mama stała się cieniem samej siebie. Szybko schudła, na dobre zmarkotniała i przestała dbać o swój wygląd, o czym świadczyły jej kudły na jej nierozczesanej długiej sierści, które ciągnęły ze sobą kłęby szarego kurzu. Nic nie mogliśmy na to poradzić, bo jak poskładać czyjeś złamane serce?
Byłem tak bardzo zły na moją przybraną mamę, Ivy. Nie byłem w stanie zrozumieć jej postępowania. Jak mogła tak bardzo skrzywdzić osobę, którą – podobno – tak bardzo kochała? Podobno jak się kogoś kocha, to się tej osoby nie zostawia, choćby nie wiadomo co, prawda? A ona to zrobiła. Chociaż co ja tam wiem o miłości. Pewnego dnia po prostu zniknęła, zostawiając po sobie tylko list, w którym stwierdziła, że jest dla nas zagrożeniem i – żeby nas chronić – musi odejść ze sfory. Głupota, a jednak tak bardzo boli. Nikt nie rozumiał, o jakie dokładnie zagrożenie z jej strony jej chodziło. Prawdopodobnie już nigdy się tego nie dowiemy.
Na naszą rodzinę spadła kolejna tragedia, kiedy dowiedzieliśmy się, że Mae została brutalnie zamordowana. Nie mogliśmy uwierzyć, że Alfa w ogóle nie przejął się tą sprawą i szybko postanowił zamknąć dochodzenie w sprawie jej tragicznej śmierci, która wstrząsnęła nie tylko nami, ale i całą sforą. Tak po prostu, jakby Mae nic nie znaczyła; jakby jej śmierć nic nie znaczyła; jakby jeden członek sfory wcale nie był taki ważny. Byłem wkurzony. Nie, wkurwiony. Mae nie żyła, a morderca chodził sobie bezkarnie po świecie, może i nawet wśród sforzan. Obiecałem sobie, że kiedyś go znajdę, a wtedy sprawiedliwość dosięgnie i jego. Najpierw jednak musiałem pomóc mamie, która potrzebowała swoich dzieci w tamtym okresie mocniej niż kogokolwiek innego.
Śmierć Mae była ciosem w nasze już wystarczająco podziurawione serca. Tragedia po raz kolejny dotknęła naszą rodzinę. Effy, mimo że straciła już wcześniej dzieci, nie mogła pogodzić się ze stratą kolejnego, zwłaszcza, gdy przy jej boku nie było Ivy, która na pewno pomogłaby jej pogodzić się z kolejną stratą i złagodzić ból. Wkrótce mama zachorowała. Straszne było patrzeć na nią w tym stanie. Wyglądała jakby odeszła od zmysłów. Miała gorączkę i koszmary, a przez sen ciągle majaczyła, że musi iść szukać Ivy, że musi ją znaleźć.
— Dobrze, mamo, dobrze — próbowałem ją wtedy uspokoić. — Ale najpierw się prześpij, dobrze? Musisz odpoczywać...
— Dobrze, mamo, dobrze — próbowałem ją wtedy uspokoić. — Ale najpierw się prześpij, dobrze? Musisz odpoczywać...
Stan ten utrzymywał się gdzieś z trzy dni od śmierci mojej siostry, a w tym czasie w naszej sforze zaczęły dziać się niepokojące wybuchy agresji wśród sforzan, które jak najbardziej rozumiałem – sam pełny byłem nienawiści do Alf ze względu na niedokończoną sprawę dotyczącą śmierci mojej siostry – ale nie mogłem popierać ich buntów ze względu na stan mamy. Ciągle ktoś musiał przy niej być. Baliśmy się, że może sobie coś zrobić, bo zrobiła się nieprzewidywalna. Starałem przesiadywać u niej najwięcej jak mogłem. Treningi wojowników zostały wstrzymane, dlatego miałem więcej czasu dla rodziny, a w tym dla jedynej mamy, która mi została.
Po tych trzech dniach mama zniknęła z komnaty. Tego dnia obudziłem się u niej na kanapie – nocowałem u niej. Od razu poszedłem do jej sypialni, chcąc upewnić się, czy jeszcze śpi. Ogarnęła mnie panika, kiedy zobaczyłem, że jej wymiętolone łóżko jest puste. Instynktownie, ale z łomotającym sercem, wyjrzałem przez wszystkie okna, bojąc się, że może z któregoś wyskoczyła. Na szczęście nie zobaczyłem jej leżącego ciała. Zastanawiałem się, gdzie mogła pójść i choć na chwilę poczułem ulgę, to i tak byłem zaniepokojony. Dopiero wtedy zauważyłem wygniecioną kartkę na stole w salonie.
Po tych trzech dniach mama zniknęła z komnaty. Tego dnia obudziłem się u niej na kanapie – nocowałem u niej. Od razu poszedłem do jej sypialni, chcąc upewnić się, czy jeszcze śpi. Ogarnęła mnie panika, kiedy zobaczyłem, że jej wymiętolone łóżko jest puste. Instynktownie, ale z łomotającym sercem, wyjrzałem przez wszystkie okna, bojąc się, że może z któregoś wyskoczyła. Na szczęście nie zobaczyłem jej leżącego ciała. Zastanawiałem się, gdzie mogła pójść i choć na chwilę poczułem ulgę, to i tak byłem zaniepokojony. Dopiero wtedy zauważyłem wygniecioną kartkę na stole w salonie.
Dzieci,
Idę szukać Ivy. Wrócę z nią, obiecuję.
Mama
Jej pismo było niestaranne, widać, że się naprawdę spieszyła. Pismo mamy zawsze było staranne i dokładne. Teraz wyglądało jakby te bohomazy napisał jakiś szczeniak, który dopiero co uczy się pisać.
Poczułem gule w gardle. Wciągnąłem powietrze, szukając jej zapachu. Był dość świeży, prowadził prosto do drzwi. Prawdopodobnie wyszła z komnaty, musi być niedaleko – uspokoiłem się nieco.
Gdy moja łapa postawiła krok na korytarzu, o mało co nie oberwałem od jakiegoś szaleńca. W ostatnim momencie zrobiłem unik i powaliłem śmiałka, dziękując w myślach Billowi, który najwidoczniej dobrze mnie wyszkolił. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Warczał i próbował się wyrwać, ale przyszpiliłem go do posadzki, uniemożliwiając mu wyswobodzenie się spod moich silnych łap. Rozejrzałem się po korytarzu, otwierając szerzej oczy, gdy zobaczyłem, że sforzanie walczyli między sobą, ujadając i gryząc siebie nawzajem. Oszaleli – pomyślałem w pierwszej chwili, a wtedy zdałem sobie sprawę w jak wielkim niebezpieczeństwie jest teraz moja mama. Próbowałem wyczuć jej zapach, co nie było takie łatwe, kiedy na korytarzu było pełno psów, których zapach zlewał się z jej zapachem, a w tle słychać było odgłosy walki, ale w końcu udało mi się wywęszyć jej zapach wśród pozostałych. Prowadził w stronę schodów. Wyszła z zamku? – zastanawiałem się, mając nadzieję, że jednak nie, ale prawdopodobieństwo było wysokie.
Odepchnąłem od siebie psa, dając sobie tym samym więcej czasu na ucieczkę. Nie mogłem tracić sił w bezsensownych walkach, bo mogły mi się przydać później. Pies oczywiście rzucił się na mnie, ale nie zdążył mnie dosięgnąć, bo rzucił się na niego jakiś inny pies. Starałem omijać się walczące psy, które były zbyt pochłonięte walką, aby zwrócić na mnie uwagę, dlatego udało mi się swobodnie zejść na parter, gdzie też odbywała się walka. Zapach krwi w powietrzu rozpraszał mnie, kiedy starałem się znaleźć zapach mamy. W końcu wyczułem, że prowadził on do wyjścia z zamku. Przekląłem w myślach. Gdy przedzierałem się przez psy zauważyłem, że na zimnej posadzce leżały już pierwsze trupy. Nikt oprócz mnie nie zwracał na nich uwagi. Oszaleli – powtórzyłem po raz drugi.
Wychodząc z zamku, uderzyło mnie zimne powietrze. Na dworze trwała zawierucha. Wiatr był ostry i silny, zmierzwił mi sierść, a gęsty śnieg zmniejszył widoczność. Mimo tego na śniegu dostrzegłem ślady łap, które prowadziły do lasu. Schyliłem się, aby wyczuć zapach, który umykał mi sprzed nosa, a panujące zimno kłuło moje zatoki. Zapach był słaby, ze względu na silny wiatr, ale udało mi się ustalić, że były to odciski łap mojej mamy. Zmrużyłem brwi, martwiąc się o jej bezpieczeństwo. Ostatni raz spojrzałem na zamek, zastanawiając się czy powiedzieć rodzeństwu o zaistniałej sytuacji, ale nie miałem na to czasu – zapach był słaby, a ślady łap coraz bardziej przykrywał śnieg, którego z każdą minutą przybywało i nic nie wskazywało na to, że ma to się wkrótce zmienić.
Ruszyłem biegiem za śladami łap. Cały czas myślałem o mamie. Jak daleko się znajduje? Czy coś jej się stało? Moje myśli zaczęły mnie denerwować, dlatego starałem skupiłem się na biegu. Czułem moje bijące serce, które w szybkim tempie pompowało krew w moich żyłach. Huczało mi od niej w głowie, ale nie zwalniałem. Pilnowałem swojego oddechu, starając się dostarczyć odpowiedniej ilości tlenu do płuc. Moje masywne łapy zostawiały moje ślady w gęstym puchu, wydając przy tym charakterystyczne dźwięki, które towarzyszyły mi oprócz ciszy.
W lesie było ciemno i ponuro, jakby panujący klimat zwiastywał następne wydarzenia, których nawet nie podejrzewałem, że nadejdą. Nie czułem żadnej zwierzyny, a zapach mamy w dalszym ciągu był słaby. Zwolniłem do truchtu chcąc nabrać więcej siły przed dalszą podróżą.
Mama dotarła dalej niż sądziłem.
Cdn.
+1000
+1000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz