2.28.2020

Od Petera do Prestiana

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/03/od-prestiana-cd-petera.html
Byłem ciężarem dla sfory. Nie żeby było to szczególnie zaskakujące, biorąc pod uwagę, że od lat przerzucano mną jak workiem ziemniaków, ale inaczej jest, gdy to się dzieje w bezpiecznym zamku, a inaczej w ucieczce przez nieznane lasy.
Zastanawiałem się, czy gdybym nie zajmował się od szczeniaka obiema alfami, to zostawiliby mnie gdzieś po drodze. Nie żebym dał się łatwo porzucić - szedłbym za nimi powoli aż nie padłbym z głodu, bo nie mógłbym sam upolować sobie posiłku.
Zawsze sypiałem lekko, ale teraz zaczęło się to naprawdę opłacać. Budziłem się, zanim jeszcze słońce przebijało się przez zasłonę drzew, gdy ostatni strażnicy kończyli swoją wartę i zaczynali budzić pozostałych. Każdego poranka czekałem, aż spróbują odejść beze mnie, ale zawsze ktoś przychodził do starego Petera, nawet jak ten już stał na czterech łapach, chcąc chcąc zabrać go na śniadanie. Zawsze starałem się kłaść w pobliżu któregoś z większych dzieciaków, chociaż łapy ciągnęły mnie w stronę krawędzi obozu, ciszy i spokoju - to było nielogiczne i niebezpieczne, tego nie mogłem robić. Od kiedy mój osobisty dodatek myślenia logicznego w postaci Vergila zniknął, musiałem robić za niego.
Mówiłem do Verga nocami, gdy starałem się usnąć. Nie słyszał mnie albo chociaż nie miał jak odpowiedzieć, ale dawało mi to poczucie komfortu, którego aktualnie potrzebowałem.
Kaleka w dziczy. Idealnie po prostu.
Przynajmniej byłem potrzebny. Co prawda było nas, medyków, całkiem sporo, to wiele psów zostało rannych w większy lub mniejszy sposób, zwiadowcy i myśliwi wracali ze swoich wypraw z urazami, a jescze dodać do tego zimę, która daje nowe sposoby na wypadki i choroby do zachorowania. Nie miałem może łap pełnych roboty, ale miałem robotę. Moja wiedza medyczna nie była wielka, musiałem to przyznać, a moje łapy czasami jeszcze drżały, ale póki nie musiałem operować albo leczyć skomplikowanych zaburzeń, dawałem sobie radę.
Lubiłem tę ironię. Morderca ratuje życia.
Uczyłem się od Prestiana i Fobosa w wolnych chwilach, mówili mi o ziołach, których właściwości nie znałem, a mi nie zostawało nic innego niż zapamiętywać.
- Dobrze, dziadku, co daje ta roślina? - Prest podsunął mi pod pysk błękitny kwiatek.
- To lawenda.
- A to nie moje pytanie. - Prychnąłem.
- Dobra, dobra. Jest trująca, jeżeli ktoś spróbuje ją zjeść.
- Ale…
- Ale olejki pomagają na stres, jeżeli potrafilibyśmy je wyciągnąć. - Prestian uśmiechnął się i odłożył roślinę na ziemię. Siedzieliśmy na skraju naszego obozu, osłonięci od wiatru przez wiatru i śniegu. Resztki słońca jeszcze prześwitywały przez drzewa i zapewniały odrobinę światła.
- A to? - Prest wyciągnął z torby roślinę pozbawioną kwiatu. I tu już pojawiał się problem, bo po nich najłatwiej było rozpoznać z czym mam do czynienia. Przechyliłem łeb to w jedną, to w drugą stronę i dotknąłem liści łapą.
- To gorzknik, nie?
- Dokładnie. Gorzknik kanadyjski.
- Potrzebujemy korzeni i kłącza. Przydaje się, jeśli zajmujemy się biegunką.
- Co jeszcze pomaga przy biegunce?
- Rzepnik. Jeżyna i rumianek ewentualnie, jeżeli nie jest poważne. Nie żebyśmy aktualnie mieli jak je zdobyć - prychnąłem.
- Śnieg kiedyś stopnieje - odpowiedział Prestian, chowając rośliny do torby. Mogłem chyba uznać, że lekcja była zakończona. Poprawiłem się i oparłem grzbietem o drzewo.
- Jak sobie radzisz, młody? - Spojrzał na mnie dziwnie.
- Skąd nagle przyszło to pytanie?
- Nocne powietrze? Odmarzające poduszki łap? Trudno wybrać jedno. Więc, panie nauczycielu, jak tam u ciebie?
- Dobrze panie uczniu, gdyby tylko przestało padać chociaż na chwile.
Siedzieliśmy w milczeniu. Fobos z Alegrią próbowali uspokoić i opatrywać Timo, który miał nieprzyjemnie bliskie spotkanie z ostrym krzewem. Millenium i Kilmi już się położyli, mając drugą wartę, dzisiejszy sprzątano resztki po dzisiejszym posiłku. W dobre dni cieszyliśmy się dwoma, zapewne nadejdą takie, gdy będzie musiał starczyć jeden.
Spojrzałem w górę, na niebo prześwitujące między gałęziami. Chmury szybko przebiegały po niebie. Pogoda nie miała się zmienić, kiedyś musiała w końcu nadejść, ale nie jutro i nie pojutrze.
Nie miałem Verga. Nie miałem Autumn. Nie miałem tej sprawności fizycznej, co kiedyś. Nie byłem samotny, ale byłem sam i żadne przyjemne rozmówki z dzieciakami tego nie zmieniały. I zdecydowanie nie zmieniały tego moje dzieciaki, wiedziały, jeżeli trzeba będzie, zostawią mnie albo po prostu ich nie dogonię.
- Prest - powiedziałem, wciąż patrząc w górę. Miałem nadzieje, że będzie widać gwiazdy na niebie. - Potrzebuje przyspieszyć rehabilitację, czy jakkolwiek to cholerstwo można nazwać.
- Co?
- Myślisz, że poradzę sobie w górach? Albo gdy śnieg przykryje mnie do łba? Nie będziecie mnie targać za sobą wiecznie. Nadal jestem kaleką, a kaleka nie przetrwa w dziczy bez sfory. Z nas wszystkich chyba najdłużej siedzisz w medycynie, więc jeśli ktoś mógłby mi powiedzieć, czy istnieje, mniej lub bardziej magiczny sposób na dodanie mi sił w łapach, to powiedz. I błagam, nie mów rehabilitacja, bo walnę cię patykiem.
(Prest?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz