2.28.2020

Od Fryderyka Wilhelma do Persefony

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/04/od-persefony-cd-fryderyka-wilhelma.html
W lesie nie było bardzo nieprzyjemne - co prawda za każdym drzewem mogło kryć się niebezpieczeństwo, ale za to zaczęły przychodzić informacje o większej zwierzynie i mój malusieńki zapas książek miał mniejszą szansę zamoknąć. Tylko moje sny stały się gorsze - zostały przemienione w koszmary o tym, jak wszystko wokół mnie płonie. Nie śniły mi się co noc, ale dostatecznie często, by to stało się nieprzyjemnie normalne.
Aziraphale i Timotei zajmowali się akurat składaniem obozu, a ja, chociaż starałem się im pomagać w tym jak mogłem, tym razem postanowiłem pozwolić sobie na samolubstwo i zostawić ich samym sobie. Jeżeli ktoś zapytałby mnie dlaczego, wytłumaczyłbym, że polowania i podróż ostatnimi dniami wyjątkowo mnie zmęczyły, ale nikt nie pytał. To były przyjemne chwile, lubiłem, kiedy sfora była tak rozluźniona. Zastanawiałem się, czy nie zerknąć znów do swoich książek albo nawet zapytać Pergilmesa, czy nie pożyczyłby mi swoich, ale nie zrobiłem tego ostatecznie.
Porozmawiałem z Reą o niezobowiązujących tematach, ale została zawołała przez brata. Uśmiechnąłem się na pożegnanie i zostałem ponownie sam, gdy wyczułem zapach, którego nie kojarzyłem. Niemal szczenięca ekscytacja przepłynęła przeze mnie. Coś zupełnie nowego i nieznanego, kiedy to ostatnio się zdarzyło? Nie informując nikogo, bo nie było po co, ruszyłem, kierowany swoim nosem. On rzadko przecież mnie zawodził, to reszta ciała mogła być ewentualnym problemem.
Nie było jednak co się tym przejmować. Sfora może i odeszłaby beze mnie, ale przecież umiałbym się odnaleźć - znałem kierunek podróży, a nie mieliśmy w zwyczaju zmieniać ich nagle.
To było coś… dzikiego, naturalnego, wszystko co ludzkie miało ten swój posmak plastiku, którego tutaj brakło. Nie zwierze raczej, my w większości też mieliśmy w sobie nutkę brudu, futro bardzo trudno było idealnie odczyścić. To coś słodkiego, bardzo słodkiego i kojarzącego mi się niejako z herbatą, ale to mógł być wynik odstawienia napoju. Ah, gdybym mógł zdobyć herbatę. Niestety brakowało nam kilkudziesięciu stopni średnich temperatur i trochę większej wilgotności. Naprawdę byłoby miło, żeby usiąść i wypić filiżankę.
Dotarłem do źródła zapachu. Krzak nadal ją wydzielał, nawet mimo śniegu. Nie pasował do tej szaroburej aury lasu, ze swoimi błękitnymi kwiatami. Bardzo jak miód. Zastanawiałem się, czy można był on zjadalny. Może zastąpiłby cukier, mógłbym może znaleźć jakiś sposób, by zrobić z tego słodkości. Może nie ciasto, nie mieliśmy składników, ale z odpowiednim uporem…
Nie zauważyłem nawet, że coś wydawało dziwne odgłosy. Dopiero, gdy oderwałem się od rośliny, zorientowałem się, że nie byłem sam w tej okolicy. Warchlaczki biegały pomiędzy drzewkami, ale to nie one mnie zaniepokoiły. Małe dziki oznaczają, że gdzieś musi być duży dzik. Rozejrzałem się wokoło i zacząłem powoli wycofywać, nie odwracając się od nich tyłem.
- Czemu oddaliłeś się od sfory? - usłyszałem za sobą znajomy głos jednej z myśliwych.
- Cicho - syknąłem, ale dodałem zaraz, nie chcąc jej urazić. - Proszę. Tu jest dzik.
Samica przystanęła obok mnie i spojrzała na warchlaczki.
- To dobrze. - Jej głos przypominał mi swoją bezbarwnością wypowiedzi Nevermore, które czytała z kartek ojca. - Przyda się więcej mięsa.
- Nie. - Spojrzała na mnie. - Ma młode. - Starałem się wyjaśnić mój punkt widzenia. Nie powinienem zajmować się tak, ofiara była ofiarą w końcu.
- I?
- Jeżeli zabijemy matkę, młodę umrą.
- Jeżeli nie zabijemy matki, nie będzie mięsa.
(Persefona?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz