2.23.2020

Od Millennium Falcona - Retrospekcja#1

Wszystko się spieprzyło. Tak po prostu, bo czemu by nie? Przecież nic nie trwa wiecznie. Mimo tego nikt nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Zaczęło się od zasłabnięcia ojca, a skończyło na opuszczeniu terenów sfory. To pierwsze pamiętam tak dobrze, jakby wydarzyło się wczoraj.
Dochodziła osiemnasta, a ja leżałem na grzbiecie, przyglądając się ze znużeniem sufitowi. Wtedy usłyszałem, jak ktoś lekko zapukał w moje drzwi. Warknąłem pod nosem, niezadowolony. Kto ma czelność zakłócać moje użalanie się nad sobą? – zastanawiałem się, wstając z kanapy. Ja już kurwa mu pokażę!
W drzwiach zobaczyłem ojca. Z trudem powstrzymałem się od trzaśnięcia mu drzwiami przed nosem. Nie chciałem go znać, a co dopiero widzieć, o rozmowie nie wspominając. Ciśnienie cholernie wysoko podwyższało mi się na jego widok. Moja nienawiść do niego była zbyt wysoka, aby chciało mi się z nim gadać, ale nie wiadomo czemu odezwałem się do niego pierwszy.
— Czego kurwa chcesz? — warknąłem, dając mu jasno do zrozumienia, żeby nie zawracał mi dupy. Użalanie się nad swoim życiem było lepsze niż wymiana słów z tym dupkiem.
Wtedy zauważyłem, że coś jest z nim nie tak. Nie wyglądał dobrze. Miał zamglony wzrok, łapy mu drżały, był jakiś taki osowiały. Mruknął coś tak cicho, że w ogóle go nie zrozumiałem i bezwładnie osunął się na ziemię. Wyglądał, jakby umarł.
Czekałem na tę chwilę bardzo długo. Czekałem, aż zobaczę, jak cierpi, jak karma w końcu po tylu latach do niego wraca, jak sprawiedliwość go dosięga. Sądziłem, że ten widok mnie ucieszy, przynajmniej tak było w moich wyobrażeniach, ale w tamtej chwili serce stanęło mi tuż przy gardle. W ogóle nie powinienem się przejąć, że leży pod moimi drzwiami. Powinienem go olać i wrócić do gapienia się w sufit. ,,Zostaw go'' – usłyszałem głos w mojej głowie. – ,,On nie zasługuje na twoją pomoc. Niech zdycha". Mimo tego nie zostawiłem go samego na korytarzu. Coś, co jeszcze nie do końca rozumiem, nie pozwalało mi tego zrobić.
Odepchnąłem drzwi i schyliłem się w jego stronę. Chciałem coś powiedzieć, ale słowo ''tato" nie przechodziło mi przez zaciśnięte gardło. Nie potrafiłem go tak nazwać. Nie po tym wszystkim.
Sprawdziłem, czy oddycha. Jego bok unosił się i opadał. Oddychał. Dobra, nie panikuj, on po prostu stracił przytomność – mówiłem do siebie, ale to wcale mnie nie uspokajało. Serce kołatało mi jak nigdy w życiu. Bałem się, cholernie się bałem. Nie wiedziałem co robić, korytarz był pusty, znikąd pomocy. Czułem, jak zaczyna mi się udzielać panika. Brakowało mi tchu, nie miałem siły wołać o pomoc. Spanikowany do granicy możliwości, przełożyłem sobie ojca przez bark i skierowałem się w stronę sali medyków. Niech ktoś mi pomoże – błagałem w myślach. Gdzie te cholerne psy. W cholerę ich zawsze pełno, plączą się tylko pod łapami, a gdy są naprawdę potrzebne, to nigdy ich nie ma. Gdy schodziłem po schodach, miałem zawroty głowy. Przez chwilę zdawało mi się, że słyszę muzykę. Dopiero później dotarło do mnie, że po zamku rzeczywiście roznosi się muzyka. Hekate miała koncert w karczmie. To dlatego zamek jest pusty – zrozumiałem, starając się nie myśleć o tym, jak cholernie boli mnie łeb. Widziałem, jak przy każdym kroku drżą mi łapy, czułem, jak za każdym wdechem walczę o oddech.
Dopiero w pobliżu sali medyków ktoś mnie zauważył.
— Co się stało?
— N-nie wiem... — próbowałem nabrać oddech. — Nagle zasłabł...
— Zaopiekujemy się nim. — obiecała. Poczułem, jak ciężar opuszcza moje barki. Medycy pospiesznie zanieśli ojca do sali. — Wszystko dobrze?
Dopiero chwilę później zorientowałem się, że mówi do mnie. Nie potrafiłem się uspokoić, głową cholernie mnie bolała, nie potrafiłem uspokoić oddechu, czułem ucisk w klatce.
— Co? T-Tak.
— Nie wyglądasz za dobrze. Poczekaj, przyniosę ci coś na uspokojenie.
Nie chciałem żadnych ziół i innych gówien, ale nie potrafiłem odmówić. Usiadłem, opierając się o ścianę. Nie potrafiłem ustać na drżących łapach.
Czekałem na wyniki badań medyków. Okazało się, że ojciec ma chore serce, do którego przyczynił się przede wszystkim zbyt duży stres. Rozmawiając z medykami, przyglądałem się śpiącemu ojcu. To przeze mnie? – zastanawiałem się, starając się skupić na słowach medyka. Byłem pewny, że to przeze mnie. Byłem okropnym dzieckiem i robiłem wszystko, aby uprzykrzyć mu życie. Byłem z tego dumny, ale teraz zamiast dumy, czułem tylko poczucie winy. Właśnie o to ci chodziło. Niech cierpi. Zasłużył sobie na to – próbowałem sobie to wmówić, ale nie byłem pewny, czy powinienem wierzyć swoim słowom.
—  Nic nie wspominajcie o tym, że go przyprowadziłem. W ogóle nic o mnie nie mówcie —  poprosiłem. —  Myślę, że nie chciałby o mnie usłyszeć.
Odwróciłem się i odszedłem, czując, jak targa mną poczucie winy.
Zjebałeś, Mill. Zjebałeś po całości. Zresztą jak zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz