(jeśli ktoś jest ciekawy, co się dokładnie stało z Hekate lub jest jej dzieckiem, powinien przeczytać to opowiadanie)
— Pożar! Pali się!
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że zwykły pożar może zmienić moje dotychczasowe życie raz na zawsze.
Mimo zimy wilkom lub kotom (tego nikt nie dociekał) udało się podpalić las, który rósł niedaleko zamku. Cel podpalenia nie był dokładnie znany i nikt tak naprawdę się nad nim nie zastanawiał – trwała wojna, więc nikogo nie dziwiły pożary. Wzbudzały one mniejszą panikę niż krzyki, odgłosy walki i widok trupów na polu bitwy. Sama bym się nad nim nie zastanawiała, gdyby nie skutki pożaru i dalsze losy, których nie przewidziałam. A powinnam.
— Tiara! — krzyknęła mama, patrząc z przerażeniem na tlący się las przez okno, znajdujące się na korytarzu.
Kilkanaście minut temu, jeszcze przed pożarem, obie widziałyśmy, jak Tiara kieruje się w stronę lasu i znika między pniami drzew, które teraz pochłaniał ogień. Mama patrzyła z bólem na dziecko, które je unika i od wielu lat nie chce z nią rozmawiać. Nie potrafiła naprawić swojej relacji z dobermanką, choć tak bardzo się starała. Tiara zbywała ją, a ona nie chciała się narzucać, twierdząc, że jeszcze bardziej pogarsza sprawę.
Utkwiłam wzrok w umierający las, gdzieś w środku mając nadzieję ujrzeć Tiarę wychodzącą z płonącego lasu. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Tiara nigdy nie była dla mnie bliska, choć była adoptowaną córką mojej matki, a tym samym moją starszą siostrą, ale pomimo tego, że nie darzyła mnie sympatią, to obawiałam się o jej bezpieczeństwo. Starałam się chronić moje rodzeństwo, nawet te, które nie było z mojego miotu i w którym nie płynęło krwi mojej rodzicielki. Rodzina to rodzina.
Bez słowa mama oderwała nos od szyby i ruszyła biegiem przez korytarz, przepychając się przez psy, spychając je niedbale łopatkami, aby zeszły jej z drogi. Bez namysłu ruszyłam za nią.
— Mamo, gdzie idziesz? — zapytałam, gdy dogoniłam ją. Nie musiała mi odpowiadać, bo doskonale wiedziałam, gdzie się udaje. — Las stanął w płomieniach. Nie możesz tam iść. To zbyt niebezpiecznie.
— A co mam zrobić? — Stanęła na chwilę i spojrzała na mnie spojrzeniem, w którym kryła się złość zmieszana z bólem i determinacją, którą zawsze u niej podziwiałam. — Pozwolić mojej córki umrzeć? Straciłam zbyt wiele osób, Persefono – twojego ojca, część twojego rodzeństwa oraz drugi miot, który poroniłam. — Mama przymknęła oczy, chwilę pogrążając się w bólu. — Nie mogę stracić i jej. Nie mam wyboru.
Ponownie ruszyła biegiem, a ja pobiegłam za nią. Nie mogłam pozwolić jej pójść samej.
— Zostań, Persefono — matka odezwała się dopiero, gdy byłyśmy już przy głównym wyjściu z zamku.
— Nie, mamo. — Spojrzała na mnie z uniesioną brwią. Nie była przyzwyczajona do okazywania przeze mnie sprzeciwu. Nie stawiałam się rodzicom, dlatego to było dla niej coś nowego. — Nie mogę zostawić cię samej. Idę z tobą.
Widziałam, jak chwilę walczy ze sobą i swoimi myślami, ale ostatecznie kiwnęła sztywno głową, oznajmiając, że się zgadza, choć zapewne niechętnie. Prawdopodobnie uznała, że i tak za nią pójdę, nawet wtedy, gdy mi tego stanowczo zabroni. Tak bym właśnie zrobiła, a mama znała mnie najlepiej i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Śniegu nie było, a temperatura była na plusie. Moje nozdrza drażnił zapach dymu, który unosił się w powietrzu. Od razu zauważyłyśmy palący się las. Bez słowa, ruszyłyśmy biegiem w jego stronę. Jeśli Tiara znajdowała się w lesie, każda minuta była bezcenna.
— Tiaro! — mama nawoływała córkę, gdy znalazłyśmy się kilka metrów przed płonącym lasem. — Tiaro, jesteś tam?
Przez chwilę słychać było tylko dźwięk ognia, który bezlitośnie spalał korę starych, a także i tych młodych drzew. W pewnym momencie widziałam, jak mama traci nadzieję, a w jej oczach dostrzegłam strach, który zaczął udzielać się i mnie. Machnęłam nerwowo ogonem, próbując pozbyć się natrętnych myśli.
— Mamo? — w którymś momencie nawoływania Tiary usłyszałyśmy słaby głos rozbrzmiewający z głębi lasu, a później kaszel.
— Tiaro? Tiaro! — Mama podeszła bliżej lasu, nie zwracając uwagi na ogień i kłęby dymu, które drażnił nasze płuca. — Gdzie jesteś, skarbie? Idziemy do ciebie!
Obie nadstawiłyśmy uszy.
— Tutaj, mamo! Tutaj! — Tiara znowu zaniosła się kaszlem.
— Już idziemy!
Kiedy nadarzyła się okazja i ogień uchylił się, tworząc dla nas jedyne możliwe przejście do pokonania, mama pierwsza przeskoczyła go, lądując po drugiej stronie, między płonącymi drzewami. Skoczyłam tuż za nią. W trakcie skoku poczułam, jak iskry ognia kłują moje opuszki łap, ale nie zwróciłam na to uwagi.
— Tiaro! — zawołałam, próbując nie zakrztusić się dymem, który wydzierał mi się do płuc.
— Tutaj! Tutaj! — nawoływała nas z głębi lasu, uporczywie kaszląc.
Pobiegłyśmy za głosem Tiary, omijając ogień i przeskakując powalone kory drzew. Wszędzie było pełno dymu, przez który trudno było cokolwiek dostrzec. Po drodze widziałyśmy uciekającą zwierzynę przed nieubłaganym żywiołem, jakim był ogień. Rozprzestrzeniał się szybko i niszczył to, co spotkał na swojej drodze. Był bezlitosny.
Ujrzałyśmy ją kaszlącą, tracącą siły. Leżała na ziemi, otoczona z każdej strony płonącymi pniami drzew. Gdy nas dojrzała, uśmiechnęła się blado, z ulgą, dalej kaszląc.
— Och, Tiaro! — Podbiegłyśmy do niej. Mama otarła czule pysk o jej pysk. — Nic ci nie jest?
— Nie, ale straciłam orientację w terenie — znowu kaszlnęła — i ten dym pozbawił mnie sił...
— Porozmawiacie później — oznajmiłam stanowczo, niespokojnie rozglądając się po płonącym lesie. — Musimy stąd uciekać, zanim pożar pochłonie i nas.
Tiara próbowała wstać, ale zadrżały jej łapy i osunęła się z powrotem na ziemię, kaszląc jeszcze mocniej. Obie pomogłyśmy jej wstać.
— Poradzę sobie — zapewniała z naciskiem Tiara, choć sama pewnie wiedziała, że prawda jest inna, a ona sama zależna jest do naszej pomocy.
— Ja pójdę przodem, szukając bezpiecznego przejścia, a ty mamo pomóż iść Tiarze. Idźcie za mną.
Przystanęły na moją propozycję. Postanowiłam tak ze względu na Tiarę, która na pewno nie chciałaby pomocy ze strony osoby, przez którą pokłóciła się z własną matką. To właśnie pierwszy miot mamy spowodował zazdrość, a tym samym nienawiść Tiary do mamy i naszej całej rodziny.
Obie z mamą zaczęłyśmy krztusić się dymem, który kłuł nas w płucach i szczypał w oczy, które zaczęły łzawić.
— Bałam się, że już po mnie — usłyszałam z tyłu Tiarę. — Gdy tam leżałam, przeraziła mnie myśl, że umrę, będąc z tobą skłócona, mamo. Tak bardzo cię za wszystko przepraszam.
— Już dobrze, skarbie, już dobrze. Jesteś bezpieczna.
Po tych słowach szły w ciszy. Otwieranie pyska liczyło się ze wzięciem do ust dymu, który stawał się nie do zniesienia.
Znikąd usłyszeliśmy głośny trzask, a gdy się odwróciłam, zobaczyłam spadający pień drzewa. W zwolnionym tempie zobaczyłam, jak mama rozpaczliwie popycha przed siebie Tiarę, a sama zostaje przygwożdżona przez potężne drzewo.
— Mamo! Nie! — krzyknęłam. W innej sytuacji zapewne zdziwiłabym się, że to zrobiłam. Już dawno nie krzyczałam. W ogóle nie krzyczałam. Nigdy.
Gdy kłęby kurzu i dymu rozmyły się na tyle, abym cokolwiek zobaczyła, ujrzałam dostrzec mamę leżącą pod ciężarem starego drzewa. Jego korona, oddalona od nas o kilka metrów się paliła. Ciało mamy drżało, a z jej pyska leciała krew.
— Mamo! — Podbiegłam do niej, po raz pierwszy słysząc w swoim głosie strach. — Spokojnie, za chwilę cię wyciągnę.
Próbowałam strącić pień z ciała mamy jednak bezskutecznie. Drzewo było grube, za ciężkie, abym przesunęła je w pojedynkę.
— Pomóż mi, Tiaro — zażądałam, a gdy mi nie odpowiedziała, odwróciłem głowę w stronę, w którą popchnęła ją mama. Tiara leżała bezwładnie. Straciła przytomność. Zatruła się dymem – dotarło do mnie. Znajdowała się w lesie znacznie dłużej niż my.
— Pe-Persefono — usłyszałam głos matki, który przyprawił mnie o mdłości.
— Nic nie mów, stracisz siły — Jeszcze nigdy nie biło mi tak serce.
— Zabierz stąd Tiarę — mama mówiła, mimo moich słów. — Dla niej jest jeszcze nadzieja w przeciwieństwie co do mnie. — Jak na potwierdzenie jej słów kaszlnęła krwią, którą zaplamiła ziemię.
— Nie mów tak — ze wszystkich sił starałam się, aby mój głos nie drżał. — Wyciągnę cię stąd. Uratuję was obie.
Nie miałam wiele czasu. Tiara nie mogła dłużej przebywać wśród dymu, a mama potrzebowała natychmiastowej opieki medyka. Prawdopodobnie miała krwotok wewnętrzny, złamania, a jej organy mogły zostać uszkodzone. Na pewno były.
Postanowiłam podeprzeć czymś drzewo. Gdy rozejrzałam się w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło się nadawać, zdałam sobie sprawę, jak szybko rozprzestrzenił się ogień. Był wszędzie, a czarny dym ograniczał pole widzenia.
— Persefono — niegdyś silny głos matki słabł z każdą chwilą. -— Czas na was.
— Nie. Nie zostawię cię.
— Musisz — na krótką chwilę przybrała stanowczy ton, który osłabł z kolejnym zdaniem. — Bądź dzielna, Persefono, opiekuj się rodzeństwem. Będziecie siebie potrzebować bardziej niż kiedykolwiek.
— Proszę, nie mów tak, mamo. Nie mów tak, jakby to było pożegnanie.
Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że mogę ją teraz stracić.
Mama podniosła drżącą głowę, wykorzystując resztki sił, jakie jej pozostały. Nie chciałam, aby traciła niepotrzebnie siły, dlatego pochyliłam głowę i rozpaczliwie otarłam swój pysk o jej.
— Idź już, moja dzielna córeczko — powiedziała słabo. Widziałam, jak walczy o każdy oddech. Dźwięk ognia zagłuszał ją, ledwo ją dosłyszałam. — Idź i nie odwracaj się za siebie.
— Nie mogę — wyszeptałam z trudem, gdy zobaczyłam łzy w jej oczach.
Płonącą gałąź spadła niedaleko nas.
— Idź.
Wiedziałam, że musiałam iść, aby uratować Tiarę, ale nie potrafiłam zostawić mamy. Zrobiła dla mnie tak wiele. Była najbliższą mi osobą.
— Mamo, wytrzymaj jeszcze chwilę. Wrócę po ciebie, obiecuję.
Łapy drżały mi, a w głowie huczało, kiedy położyłam na sobie nieprzytomną Tiarę.
Łapy drżały mi, a w głowie huczało, kiedy położyłam na sobie nieprzytomną Tiarę.
— Kocham cię, Persefono.
— Ja też cię kocham, mamo.
Liznęłam ją kilka razy po głowie. Następnie, z zaciśniętymi zębami i opuszczoną głową, odwróciłam się i pobiegłam na oślep, w poszukiwaniu wyjścia między płomieniami ognia, który pochłonął już większość lasu.
Nie wiem, czy to dym kłujący moje oczy, czy głęboka rozmowa z mamą, przypominająca pożegnanie, doprowadziła do moich łez. Dławiłam płacz, który zbierał się coraz bardziej. Mięśnie paliły mnie, gdy omijałam płomienie, dźwigając na barkach bezwładne ciało Tiary. Krew tętniła mi w uszach, zagłuszając odgłosy palącego się lasu. Kaszlałam, szukając wyjścia z ognistej pułapki, z której nie potrafiłam się wydostać. Zewsząd dobiegały mnie wizje mamy i tego jak zostawiłam ją samej sobie. Wrócę po nią – powtarzałam raz za razem. Wrócę. To pomagało mi się nie rozpłakać.
W którymś momencie między ognistymi płomieniami ujrzałam blade światło, które mogło zwiastować koniec lasu. Biegłam w jego stronę, krztusząc się dymem. Instynkt mnie nie zawiódł, dotarłam do wyjścia z lasu. Przed nim dostrzegłam niewyraźne sylwetki psów. Gdy omijałam ostatnie drzewa, zobaczyłam, jak jedno osuwa się ku mnie. Odskoczyłam, unikając przygwożdżenia. Przed oczami znowu zobaczyłam jak mama zostaje przygwożdżona. Pokręciłam głową, nie mogąc tego znieść.
Z trudem wyszłam z lasu. Z wycieńczenia drżały mi łapy, a mięśnie piekły. Ledwo stałam na łapach. Między łzami zobaczyłam, jak podbiega do mnie kilka psów. Pomogły zdjąć ze mnie Tiarę. Zaczął dusić mnie kaszel.
— Tiara... Ona potrzebuje medyka... — mówiłam między kaszlnięciami. — Zatruła się dymem... Szybko...
— Jesteś bardzo odważna — nie zwróciłam uwagi na pochwały ze strony Deepa.
Dwa psy pośpiesznie podniosły Tiarę i zabrały ją w stronę miejsca, gdzie obecnie przebywali medycy.
Mimo tego, że ciągle kaszlałam, przez załzawione oczy nic nie widziałam, a łapy odmawiały mi posłuszeństwa, to ruszyłam pośpiesznie z powrotem do lasu.
— Czekaj! Gdzie ty idziesz? Cały las płonie! — usłyszałam czyjeś krzyki. Po głosie rozpoznałam Autumn. Chwilę później poczułam jej ciężar na sobie. — Nie ma czego tam szukać.
Ale ja mam! – krzyknęłam w myślach, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
— Ona się zabije! — ktoś inny krzyknął. Byłam gotowa zginąć za życie matki.
Byłam głucha na ich słowa i ślepa na doszczętnie płonący las. Przed oczami widziałam obraz mamy przygwożdżonej do ziemi.
— Moja mama... Trzeba jej pomóc — z trudem wypowiedziałam te kilka słów i mimo ciężaru, szłam uporczywie w stronę płonącego lasu.
— Deep, pomóż mi! Nie dam jej rady sama!
Drugi ciężar, z drugiej strony, powalił mnie z łap. Upadłam na ziemię, kilka metrów przed lasem. Wy nic nie rozumiecie! – pomyślałam z rozpaczą.
— Zostawcie mnie. Zostawcie, puszczajcie! — krzyknęłam, dając upust wszystkim niechcianym emocjom. Próbowałam wyrwać się z ich uścisku. Musiałam ratować mamę, musiałam po nią wrócić. Obiecałam jej to, a obietnic nigdy się nie łamie. Niestety, bieg i dym pozbawiły mnie wiele sił i nie miałam jej wystarczająco dużo, aby sprzeciwić się dwóm psom naraz. Dopiero wtedy doświadczyłam prawdziwej paniki. — Mamo! — Byłam na skraju płaczu. Nigdy przy innych nie płakałam i starałam się z całych sił, aby to się nie wydarzyło, ale emocje były zbyt silne, abym mogła powstrzymać gromadzące się łzy. — Nie!
— Las doszczętnie spłonął — odezwał się Deep. — Jeśli ktoś tam został, to nie przeżył.
Nie przeżył. Nie przeżył. Nie przeżył – słowa te odbijały się w mojej głowie, tworząc echo.
— Nie! Mamo! Mamo! — krzyczałam, chcąc jeszcze raz usłyszeć jej głos, który potwierdziłby, że żyje. Zamiast tego trwała przerażająca cisza, której towarzyszyły dźwięki ognia. Znowu podjęłam próbę wyrwania się z uścisku.
Dopiero po kilku minutach opadłam z sił. Odciągnęli mnie od lasu, kiedy przestałam się wyrywać. Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Wyglądał jak jedno wielkie ognisko.
— Hekate... — usłyszałam czyjś łamiący się głos.
Poczułam pustkę, wszystkie głosy zdawały mi się odległe. Niemal usłyszałam, jak moje serce pęka, a ja upadam wraz z jego odłamkami. Osunęłam się, ale zanim upadłam na ziemię, Autumn z Deepem przytrzymali mnie.
— Tak bardzo mi przykro.
Łzy leciały mi po policzkach, kiedy przed swoimi oczami zobaczyłam cząstki wspomnień związanych z mamą. Jej łobuzerski uśmiech, śmiech, kojący głos. Już nigdy jej nie zobaczę – dotarło do mnie. Nie zdążyłam jej uratować.
Świat w jednej chwili się zawalił.
+2000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz