2.28.2020

Od Pergilmesa do Wegi

Tony umarł. Na początku, kiedy jeszcze chciałem mieć nadzieje, mogłem w to wątpić. Mogłem udawać i wierzyć w cud, ale potem przyszła informacja, nawet nie wiem od kogo, a potem potwierdził to mój Prest. Tony nie żył, Isobelle zapewne też, nikt o niej przecież nie słyszał, został za to szczeniaki. Połowa właściwie.
Wiedziałem, że nie były moją odpowiedzialnością, dorosły już, ojciec mógł służyć im pomocą albo Eau, ale oni nie znali Tony’ego, nie tej brzydkiej części, która nie mogła wytrzymać po śmierci Konstantego i która też za dorosłego, nie pozwalała mu spać przez okrutne sny.
Nie miałem zamiaru udawać, że jestem ekspertem w sprawie brata, może Isobelle mogła przyjąć to miano, ale znałem go, lubiłem, nie wiem czy się przyjaźniliśmy, ale chyba mogłem tak założyć. A teraz nie żył i zostawił za sobą córkę z synem. Wiedziałem, że moje dorosłe potomstwo raczej by po mnie nie rozpaczało, ale i tak lepiej leżałoby mi się zdychając, gdybym miał pewność, że ktoś czasem zainteresuje się, jak radzą sobie moje dzieci.
O Wege niepokoiłem się nieco bardziej. Fobos zdawał się przyjaźnić z Prestianem, ale jego siostra, chociaż starała się z nikim nie mieć na pieńku, nie wydawała się być z nikim szczególnie blisko.
- Dzień dobry - przywitała się, a ja uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Miałem wrażenie, że przez ten czas w dziczy uśmiechałem się więcej niż przez ostatnie pół roku w sforze. Nieważne, że niemal zawsze były to uśmiechy sztuczne lub wymuszone, działały jak powinny.
- Wega. Co tam u ciebie? - To zabrzmiało… źle, nieprawdziwie, ale już wyszło z mojego pyska.
- Dziś mam wolne - odpowiedziała. Pokiwałem łbem, jakbym doskonale o tym pamiętam. Zostawiałem takie rzeczy Peterowi. Ustalałem plan, kto kiedy wychodzi na zwiad, polowanie bądź pełni wartę, ale od kiedy miałem go za betę, nie zaprzestałem sobie łba pamiętaniem o tym, miał dobry łeb do takich rzeczy, mógł się przydać. Musiałem tylko zawsze widzieć, ile osób aktualnie powinno iść w grupie, nie jakie.
- A tak poza tym? Czy… - W jaki sposób zapytać delikatnie „Wiem, że już sporo czasu minęło, ale jak ci z faktem, że prawie cała twoja najbliższa rodzina jest martwa lub prawdopodobnie martwa?”. - Czy trzymasz się?
- Tak, tak, to zranienie nie było wcale jakieś bardzo poważne - zapewniła mnie, a ja patrzyłem na nią jak głupi.
- Emmm, tak, to dobrze. A co tam robisz? - Czułem, jak dosłownie rośnie wokół nas niezręczność.
- Myślałam, czy nie iść nad jeziorko?
- Jeziorko? - Rzeczywiście, zwiadowcy donosili, że znajdowało się kawałek od nas, ale nie wiedziałem co to zmieniało.
- Chciałam sprawdzić, czy są ryby, może nawet jakieś złowić. Jeżeli byłyby duże, można powiedzieć myśliwym.
- Umiesz łowić? - Które z rodziców mogło ją tego uczyć? Tony nigdy nie był najlepszy we wszelkich polowaniach.
- Uda mi się - powiedziała to z taką pewnością, że nawet jej uwierzyłem.
- Nie chcesz może towarzystwa? - zapytałem. Wega popatrzyła na mnie, przechylając łeb.
- Na pewno masz coś ważnego do zrobienia - powiedziała ostrożnie.
- To nie jest nacisk - zapewniłem. - Możesz powiedzieć mi prosto w pysk, że wolisz pójść sama, uwierz mi, zrozumiem akurat tę potrzebę. - Uśmiechnąłem się do niej.
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu myślałam, że masz ważniejsze zajęcia niż łowienie.
Teoretycznie mogła mieć rację . Na pewno było coś do zrobienia, zawsze było, ale sfora szła wolno przez gęsty las, zwiadowcy nie skarżyli się na żadne niebezpieczeństwa w okolicy, Brooklyn nie miała teraz żadnej misji, a w razie czego zostawał jeszcze mój beta.
- Nie zajmie nam to chyba całego dnia. Poinformuję tylko o tym, że znikamy.
Brooklyn popatrzyła na mnie dziwnie, ale nic nie powiedziała, jedynie, bym uważał. Jakbym nie wiedział.
Przedzierając się przez ten cholerny śnieg, zastanawiałem się, jak poruszyć temat Tony’ego i wytłumaczyć, czemu tak długo zajęło mi zebranie się do tego.
(Bratanico?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz