2.13.2020

Od Fryderyka Wilhelma - Retrospekcja#2

Spotkałem Aziraphale’a wieczorem i przeprosiłem za moje dość nieprzyjemne zachowanie przy drzwiach. Potrafiłem przyznać się do błędu, nawet jeśli uważałem, że nie popełniałem ich zbyt wieku. Wtedy byłem zestresowany tymi wszystkimi wydarzeniami wokół mnie, poza tym pomysł z ucieczką był durny. Znacznie bezpieczniej było pozostawać ze sforą. Nie było nas wiele, ale część z tych psów znałem, a inne wydawały się sprawne fizycznie i gotowe do obrony.
Ciągle istniało ryzyko znalezienia nas, ale jakoś mniej się tego obawiałem. Poza tym, póki tu pozostawaliśmy, istniała szansa, że kolejne psy do nas dojdą. Alegria przyszła, ale nie widziałem nigdzie Unicorn i ciotki Yowzah. Słyszałem, że Sponge umarła, ale były to jeszcze niepewne plotki.
Dziadek Pergilmes ogłosił datę wyruszenia, a ona zbliżała się nieubłaganie. Wiedziałem, że nie powinno się zostawiać rzeczy na ostatnią chwile, ale i tak to robiłem.
- Muszę opuścić obóz - poinformowałem go.
- Wiesz, że jutro rano ruszamy w drogę, prawda? - zapytał mnie, mrużąc oczy. Wiedziałem, że nie może mnie powstrzymać, ale i tak czułem potrzebę tłumaczenia się.
- Chcę odwiedzić wioskę. - W jego oczach pojawiło się zrozumienie.
- Poproś kogoś, żeby poszedł z tobą. I uważaj.
Ufałem mu, ale nie chciałem nikogo innego narażać. Mimo to uznałem, że powinienem poinformować Aziraphale’a o mojej podróży. Tak na wszelki wypadek.
- Zajmie mi to jeden dzień. Wrócę do rana. Prawdopodobnie. Tak tylko mówię.
- Dobrze, i tak cię nie potrzebuje. - Uśmiechnąłem się do niego mimo wszystko.
Nie miałem ze sobą broni, ale zapewne i tak nie przydałaby mi się na wiele.
Nie mogłem się zmusić, by iść przez bagna, więc wybrałem mniej bezpieczną drogę. Miałem dobry węch, wiedziałem, że będę w stanie wyczuć wilki, zanim mnie napadną. Szedłem tak prędko i cicho jak potrafiłem. Nie wiedziałem czy szczęście, czy siła wyższa sprawiły, że nie napotkały mnie żadne większe problemy.
Podróż do wioski nigdy nie wydawała mi się tak długa, nawet jeśli wiedziałem, że nigdy nie poruszałem się tak szybko.
Raz poczułem kota. Moja krew zastygła, a ja schowałem się w krzaki. Mogłem go pokonać, nie chciałem, ale z pewnością mogłem. Widziałem, jak chodzi za drzewami i rozgląda się. Chwaliłem w tym momencie zapach lasu i błota, którym przesiąknąłem.
Następne spotkanie było bardziej niebezpieczne i odbyło się niedługo później. Wilki były na tyle blisko, że słyszałem ich głosy. Z nimi nie miałem szans. Na szczęście odeszli dość szybko, chociaż zdawało mi się, że jeden odwracał się w moją stronę.
Odczekałem chwile i ruszyłem dalej. Za każdym razem, gdy wiatr się zmieniał, starałem się złapać nowe zapachy. W pewnym momencie dotarła do mnie znajoma woń. Pies. Pies ze sfory. Nie mogłem przecież go zostawić.
Bałem się nawoływać i liczyłem, że nie będę musiał się do tego zmuszać. Nie mogłem się zostać tutaj wieczność, krążąc w koło tylko zostawiałem więcej śladów i narażałem się na znalezienie.
- Halo? Odezwij się! Jestem ze sfory! - zawołałem cicho i niemal spodziewałem się usłyszałeć wilczy śmiech.
- Tutaj! - Podbiegłem w kierunku głosu.
- Kronikarka? - Samica była ranna, z krwią sklejającą jej bok i kończynę. - Co tutaj robisz?
- Kim ty jesteś?
- Fryderyk Wilhelm. - To imię raczej niewiele jej mówiło. - Ukradłem ci Kronikę i zdemolowałem komnatę.
- Ukradłeś pani Jessie Kronikę? - Przestraszyła mnie głośność jej głosu. Ona chyba też, bo rozejrzałam się na boki. - Zabije mnie.
- Przepraszam. Nie wiedziałem. Odniosłem ją sforzanom. Zbierają się na granicy. - Zawahałem się przez chwile. Była już starszą panią. Podróż trochę zajmie. - Odprowadzę cię.
Przepraszam mamo.
- Planują stąd odejść?
- Tak, nie ma jeszcze ustalone gdzie, ale dziadek Pergilmes ustalił… - Zdawało mi się, że skrzywiła się na to imię, ale może to przez ból.
- Fryderyku, nie jestem już tak bardzo młoda, ranna...
- Pradziadek Peter idzie, myślę, że też dasz radę. - Teraz zdecydowanie się skrzywiła po wykonaniu niewielkiego ruchu. - Nie widziałem tam nikogo z twojej rodziny. - przyznałem. - Może doszli, kiedy mnie nie było… - Wydawała się coraz mniej przekonana, ale nie mogłem jej tutaj przecież tak zostawić.
- Fryderyku…
- Chciałaś kiedyś być psem domowym? - wypaliłem. - Idę do wioski, odwiedzić kogoś. Mogę zaprowadzić cię tam.
Dałem suce chwile na zastanowienie się, ale nieustannie rozglądałem się za wilczyn ogonem albo kocim uchem.
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Idziemy, ale powoli. - Pokiwałem łbem. Podróż trwała jeszcze dłużej, a my milczeliśmy, by głosami przypadkiem nie zwrócić uwagi wrogów.
Kiedy dotarliśmy na pola, miałem wrażenie, że wróciłem do domu. Nie mogli mnie już dosięgnąć.
- Najpierw muszę tutaj zajrzeć - poinformowałem sukę, przeskakując przez płot.
- Wilhelm. - Głos mamy zawsze brzmiał zimno, ale kochałem go.
- Mamo. - Niemal zapomniałem o Kronikarce. - Czy ktoś szuka psa? Przyprowadziłem sukę, starszą, szuka domu. - Starałem się nie udawać, że nie widziałem nadziei, która na moment pojawiła się na jej pysku.
- Gdzie ona jest?
- Za płotem. - Mama kiwnęła łbem i spojrzała w stronę domu. Gdy nie dostrzegła w oknie ludzi, wyskoczyła na wolność.
- Wytrzymasz bycie kanapowcem? - zapytała bez ogródek.
- Słucham? - Kronikarka patrzyła na nią skonfundowana.
- Czy przeszkadza ci bycie kanapowcem? Potrzebujesz dużo ruchu?
- Nie, nie. Emmm, jestem Maya. - Wyciągnęła łapę.
- Jo. - Mama skinęła na nią łbem. - Dobra, idziemy. Nazywają się Dobreg, mają dwójkę dzieci, jedno prawie dorosłe, będzie się wyprowadzać niedługo. Dom parterowy. Ich poprzedni pies zmarł.
- Zaraz, Garry nie żyje?
- Tak, tak, wielka tragedia. Maya, będziesz mieszkać pewnie w domu, nie na podwórzu. Piszcz, ale nie za dużo. Wyglądaj smutno. Przyjmą cię, są mili. Jeżeli będziesz miała jakiś problem, wiesz jak znaleźć mój dom. Gotowa? - Zanim Maya zdążyła odpowiedzieć, mama uderzyła parokrotnie w drzwi i uciekła ze mną za płot.
Patrzyliśmy, jak drzwi otwiera kobieta, a potem woła swojego męża. Po drugiej osobie w drzwiach pojawiła się trzecia i czwarta. Młoda dziewczynka kucnęła i wyciągnęła rękę. Staliśmy tam do momentu, aż Maya nie zniknęła za progiem.
- Dobrze zrobiłeś - powiedziała mama, odwracając się i zaczynając podróż w stronę domu.
- Właściwie… nie dlatego tutaj jestem. - Spojrzała na mnie z ukosa.
- Wilhelm.
- Dzieje się źle w sforze, mamo - przyznałem. - Bardzo źle. Sporo psów zginęło, nie wiem co z tatą i… planują odejście. - Nie mogłem patrzeć jej w oczy.
- Planują czy planujemy? - zapytała spokojnie.
- Planujemy. - Poczułem jej łapę, unoszącą mi pysk.
- Fryderyku Wilhelmie - powiedziała poważnie. - Co chcesz mi powiedzieć?
- Odchodzę i nie wiem kiedy się zobaczymy.
Mama patrzyła na mnie w milczeniu, a potem westchnęła. Nie chciałem dodawać jej ciężaru. Pochyliła się i pocałowała mnie w czubek głowy.
- Oj synu… - Zamknąłem oczy i udawałem, że wszystko było w porządku.
- To nie jest na zawsze. - To było na zawsze i oboje o tym wiedzieliśmy. Czułem jej ciepły oddech na furze. - Nie chcę cię zostawiać.
- Wiem, ale nie chcesz też zostać. - Pokręciłem łbem. Odsunęła się ode mnie i otworzyłem oczy.
- Wszystko będzie w porządku.
- Jesteś pewna? - zapytałem, jak mały, głupi szczeniak.
- Tak. Jesteś inteligentnym psem. Poradzisz sobie. Wy wszyscy sobie poradzicie. Chodź odprowadzę cię do końca pól.
Odwróciłem się za nią tylko raz, zniknęła już w zbożu.
Jeżeli łzy mi poleciały, zdążyły wyschnąć zanim wróciłem do sfory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz