Z wytworzeniem nowego systemu i hierarchii było trudniej niż ze stanowiskami. Nie mógł zostać stary system, nie tylko dlatego, że nie działał, ale cała ta jatka zaczęła się od problemów z systemem i jeśli jedna rzecz tylko mogła się zmienić, to on. Z drugiej strony nagły przeskok do demokracji nie miał racji bytu w naszym małym społeczeństwie, które żyło wcześniej praktycznie w monarchii. Potrzeba było przywódców, a jednym z nich, na moje własne i ich nieszczęście, byłem ja.
Pozostała kwestia gamm, bet i sekt, która początkowo nie była poruszana. I sukcesji oczywiście, ale o tym nie było co myśleć, nie zamierzałem umierać, Brook też nie. Sfore trzeba było włączać w przyszłości w decyzje, grupa jest silniejsza od każdej jednostki.
To nie mogło pozostawać dziedziczne, tak jak wcześniej. Powstał pomysł, nie wiem nawet od kogo wyszedł, by bety stały się zwyczajnie zastępcami alf. Żadnego parowania, żadnego przekazywania stanowiska dzieciom, po prostu zastępca. No i z czasem mogli zaistnieć zastępcy zastępcy, wszystko w miarę niezależne. Alfa nie odwoła gammy, drugi alfa nie odwoła bety. Jeszcze element społeczny, czyli sforzanie mogą protestować przed wyborem, wyglądało świetnie na papierze. Problemem były psy.
Nie chciałem wyjść na wzorowy przykład nepotyzmu, ale psy, którym ufałem, były z rodziny, a ja nie chciałem ciągnąć tego wszystkiego sam. Nie mogłem się przepracowywać, to było nieopłacalne. Jeżeli skończę padając ze zmęczenia, nikomu się potem nie przydam.
- Ojcze.
- Pergilmes. - Kiwnął na mnie głową. - Co cię sprowadza do mojego pałacu? - Zażartował.
- Mam do ciebie… sprawę. Prośbę. - Znowu te cholerne oczy. Wbiłem wzrok w czarną plamę na jego piersi, która widoczna była pod szarym futrem. - Wiesz jak wygląda nasz system i ja nie chcę tego robić, ale masz doświadczenie, posłuch wśród psów, którego wciąż nie osiągnąłem i chciałbym… chciałbym, byś dostał moim betą. Tymczasowo, ten wybór wzbudzać może kontrowersje, ale…
- Pergilmes - przerwał mi tym tonem. Tonem, którego nigdy nie używał do nas za szczeniaka, jedynie podobnego. Spojrzałem w górę i w oczach nie było nic, co można by podciągnąć pod sympatię. Spokój i lód. Nigdy nie rozumiałem, jak taki ciepły kolor jak brązowy, może emanować chłodem. - Nie mówisz do mnie, jako swojego ojca, tylko podwładnego, więc zachowuj się odpowiednio i przestań się korzyć. - Poczułem, jakby walnął mnie szmatą po pysku. Wyprostowałem się, by chociaż paroma centymetrami górować nad jego chudą sylwetką.
- Peter. - Skinął łbem. - Chcę twojej pomocy. Zostań moim betą, póki nie zaufam komuś dostatecznie, by cię zastąpić.
- Dobrze alfo - chociaż czekałem na nią, w głosie nie słyszałem kpiny, może nawet zadowolenie.
Odszedłem od niego i znalazłem się na nowo wśród zmęczonych sforzan.
Cieszyło mnie, że nie było chętnych do rozmowy. Starałem się, proszę uwierzyć świecie, ja naprawdę starałem się być dla nich wszystkich uprzejmy. Czasami było to trudne, bo nie miałem komnaty ani wieży, w której mógłbym się skryć. Nocne warty były w równym stopniu koszmarem i wybawieniem. Byłem sam, może nie zawsze, ale przynajmniej przez większość długich, męczących godzin trwania w skupieniu. Nadal strach wygrywał z innymi popędami, ale w pewnym stopniu nawet czekałem na swoją warte, nie musiałem wtedy zmuszać się do snu.
Musiałem wiedzieć co myślą sforzanie i co dziwniejsze, chciałem. Chciałem wiedzieć, czego ode mnie oczekują, jakie są ich potrzeby i lęki. Nie miałem zamiaru być panem alfą, półbogiem oddalonym od ludu, do którego będą bali się zwracać. Będę dobrym przywódcą. Wiedziałem, że mogę. Trzeba było tylko zacisnąć zęby.
Nie było co zwoływać zebrań, skoro wszyscy i tak spotykali się przy posiłku.
Myśliwi skończyli obdzierać zwierzynę ze skóry. Nie było co wybrzydzać, przyprawy oszczędzano na specjalne okazje, czymkolwiek miały one być. Zapewne ja powinienem wiedzieć.
Każdy dostawał swój kawał mięsa, zależny od wielkości psa, o to jeszcze nie było kłótni, ale spodziewałem się ich w przyszłości. Jakoś bezsłownie pojawiła się zasada, że nikt nie powinien jeść, póki wszyscy nie dostaną. Podszedłem na końcu nie z jakiś prospołecznych odruchów czy chęci ukazania swojej łaskawości przez zjadanie resztek, ale zwyczajnie ze słabego gustu. Wszystko będzie mi smakować, nawet jeśli wygląda, jakby zostało już raz przeżute.
- Sforo! - powiedziałem głośniej, nie było co krzyczeć, wszyscy i tak siedzieliśmy w jednym gronie. - Wybrałem betę i zgłaszam go pod waszą opinie. - Spojrzałem na ojca. - Zostaje nim Peter. - Raczej nie dostrzegałem na pyskach zaskoczenia. - Pełnił już tę rolę w Royal Dogs, myśl, że w obecnej chwili przyda nam się jego doświadczenie, jednak rozumiem dobrze, że nie jest to… pozbawiony kontrowersji, żeby ująć to lekko, nawet ja miałem swoje wątpliwości, jednak trzeba rozwiązać problemy. Tak więc, jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości lub zarzuty, niech wygłosi je teraz.
Może było to zmęczenie. Może dobrze przewidziałem, że za pierwszym razem nikt za bardzo nie będzie chciał zająć głosu, zwłaszcza, jeśli oznaczałoby to przerwę w posiłku. Może wszyscy stali się fanami mojego ojca, a ja jakoś tego nie zauważyłem. Nieistotne. Ważne było, że milczeli.
- Dobrze, jeżeli ktoś będzie jednak chciał podzielić się powodami, dla których Peter nie powinien zajmować tego stanowiska, proszę się podzielić. - Usiadłem na ziemi i wciąż czułem lekko sztuczną i napiętą atmosferę. - Jeżeli będzie się za bardzo panoszył proszę go uderzyć, mi niezupełne wypada.
- Co to za namowa do przemocy? - zawołał z teatralnym przejęciem. Fobos pacnął go delikatnie w kark. Uśmiechnąłem się. Rozmowy stały się nieco głośniejsze.
Wziąłem głęboki wdech. Nadal bałem się każdego wieczoru, nadal czekało na nas niebezpieczeństwo za każdym rogiem i nie byłem pewien, co właściwie robię, ale mogłem oddychać. Nie jest paskudnie, zapewne będzie, ale nie jest. Zanurzyłem zęby w żylastym mięsie i starałem się nie myśleć o niczym innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz