— Ekhem.
— Co jest? — spytał, gdy się odwrócił. Ton miał lekko zirytowany, jakbym oderwała go od ważnej roboty. Której - w gwoli ścisłości - nie miał.
— Skoro już nikt nie biega po żadnym zamku próbując nas zabić, może łaskawie odłożysz wyimaginowane papiery i odezwiesz się do mnie?
— O co ci chodzi?
— O gówno. O mojego brata, który prawie się zabija wypijając u mnie jak pieprzony alkoholik, następnie mnie unika, potem trafia do szpitala nie mówiąc nic nikomu, zbywa mnie, nie dzieląc się przy okazji niczym z nikim poza rudą kurwą.
— Nie znam człowieka. — Pokręcił łbem.
— Nie pierdol. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć o śmierci ptaka? Albo o tym, jak dokładnie wygląda twoja choroba? Kiedy zamierzałeś się odezwać?
— Nie wiem, nigdy? Kto ci powiedział o śmierci Psa?
Czułam rosnącą irytację. — Nie patrz tak na mnie. Ojciec. Tylko dlatego, że wybuchła wojna i współpracowaliśmy, nie rzucę tego w niepamięć i nie przejdę do porządku dziennego.
Westchnął. — Dobrze, czego więc oczekujesz?
— No nie wiem, cholernej komunikacji na przykład?! Jestem twoją siostrą!
— Genesis też, co to zmienia?
— Naprawdę? Co ty sobie myślisz do cholery?
— To były moje problemy. Dałem sobie radę z m o i m i problemami. I teraz jest dobrze. Dlaczego znowu chcesz o tym rozmawiać?
— Znowu? Nie pomyliłam ci się z tą rudą szmatą? W życiu z tobą nie rozmawiałam! Olewałeś mnie przez kilka tygodni! Nie widziałam cię od miesięcy, nic mi nie mówisz, nic!
— Nie musiałaś wiedzieć.
Zatkało mnie. — Nie musiałam wiedzieć. No tak, oczywiście.
— Głupio mi było.
— Głupio ci było? Widziałam cię przykutego do łóżka wyczerpanego, z kołtunami, śmierdzącego i odwodnionego. Jestem twoją siostrą. Rodziną...
— Wiesz, kto jeszcze był rodziną? Maleo, Black, Solangelo, który cholera wie, gdzie jest, Thorin, Yowzah, która sama sobie nie poradzi, Sveter, Harlivy i cholerna Alicja, której twoja siostra teraz szuka! I Tony. Który nie żyje. Zauważyłaś?
— Oczywiście, że zauważyłam! Był też moim bratem, zauważyłeś?
— Nie wiem, skupiasz się, cholera wie czemu, tylko na jednym.
— Bo byłeś mi bliski! Rozmawialiśmy! Pracowaliśmy razem! Myślałam, że będziesz się dzielił, jeśli masz jakiś problem!
— To były moje problemy. Moje. I tylko moje.
— Wpływająca na całą resztę otoczenia! Poza tym nie ma czegoś takiego, jak “tylko twoje” w rodzinie. Od tego jest rodzina, od dzielenia się, od nie bycia w czymś samemu!
— Co ty wiesz o rodzinie — prychnął.
— Tak, oczywiście, ty masz przecież dzieci, co ja mogę wiedzieć. Nie chciałeś ich, masz grupkę bękartów, którymi nie byłeś pewien czy chcesz się zajmować, czy je może utopić zamiast tego.
— Pierdol się! Pierdol się, Eau. Gówno wiesz.
— Pijane rżnięcie się z kim popadnie, bardzo dojrzałe, Gil, naprawdę. To się nazywa pies, który sam sobie doskonale radzi ze swoimi problemami.
— Przynajmniej z kimś byłem. Nie to, co ty. A nie, przepraszam. Jak się nazywał ten gość, z którym tak się chciałaś widzieć przed tym całym gównem? Crawley?
— Pierdol się. — Nie miał prawa o nim wspominać, tym bardziej przekręcać jego imienia, co robił celowo. To był pies, na przyjaźń z którym liczyłam, nie wiedziałam czy żyje ani gdzie jest. Nie miał kurwa prawa.
— Biedna moja siostra, stara panna, pragnąca kogokolwiek, kto się nawinie… — Uderzyłam go. Chciałam. I zrobiłam to. Zdzieliłam go w ten głupi pysk, na policzku chyba została szrama. Kaszlnął. Potem zamknął oczy, wziął głęboki wdech, wypuścił powietrze i odezwał się najbardziej irytującym spokojnym tonem, jaki kiedykolwiek słyszałam. — Eau. Rouge. Rapide. Jeśli nie potrafisz się ogarnąć i teraz masz zamiar zachowywać jak jakieś pieprzone dziecko, nie potrafiące się opanować przed machaniem łapami gdzie popadnie, to najlepiej nie odzywaj się do mnie w ogóle. Poza tematami zawodowymi. Dobrze?
Czułam jak łzy napływają mi do oczu. Szmata. Mój brat, ale szmata. Odsuwałam od siebie linczujące myśli, obwiniające mnie za to, co właśnie zrobiłam, czemu byłam przeciwna. — Że też ja się zmuszałam do tego, żeby mieć jakiekolwiek uczucia wobec ciebie. Marnowałam na ciebie tyle energii, próbując wykrzesać tę odrobinę empatii i troski. Przez lata miałam wyrzuty sumienia, że o nikogo się nie martwię. Aż się udało. W końcu rodzina jest wszystkim, co? Twoje problemy kurwa ich mać. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie to było uczucie?! Jednego dnia prosisz mnie o pomoc przy jakimś szamańskim pochówku, a drugiego omal nie schodzisz na zawał w mojej komnacie, a potem co? Olewasz mnie! Jakbym była nikim! Rozmawiałeś z Tonym, z Genesis, z Emmą. A ze mną? Odezwałeś się choć słowem?! Co ja ci zrobiłam?! Byłeś…
— Uspokój się.
— Kurwa, w grobie będę spokojna! Słuchaj mnie! Byłeś moją najbliższą osobą. Jedyną naprawdę bliską. I jesteś chujem. Tak naprawdę zawsze byłeś. Pierdol się. — Po prostu odwróciłam się i odeszłam, chowając łzy. — Nawet mi się nie próbuj odzywać. — Nie próbował. Wiem, że nie próbowałby, nawet gdybym tego nie powiedziała. — Idź do swojej rudej kurwy, skoro ona zasługuje na wszelką wiedzę o tobie — mruknęłam do siebie.
Zachowywałam się jak dziecko. Ale czy dziecko jest w stanie odczuwać tak złożone emocje? Rozpieprzyłam swoją najbliższą relację. Ale mamo, on zaczął. Czułam się jak podnóżek, jak ktoś uległy i podległy. Jak ktoś niski, bo ja się martwiłam i zastanawiałam, bo byłam naiwna licząc na to, że Pergilmes będzie mi bliski. Że jestem dla niego ważna. Gówno prawda.
W tamtym momencie uważałam, że to jest koniec, definitywny, że ja dla niego ani on dla mnie już nie istniejemy. Bez odwrotu.
(1005)
Chuju?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz