2.28.2020

Od Aziraphale'a cd. Fryderyka Wilhelma

Aziraphale nie był złośliwy, “bo to leżało w jego naturze”. Aziraphale był złośliwy, bo należał do tej większej niż by się mogło zdawać grupy tych, którzy z desperacji próbują poprawić sobie humor czymkolwiek. Był złośliwy z nudów, ale też z wrodzonej skłonności do dźgania patykiem wszystkiego, co mogło w odpowiedzi rzucić się na niego z paszczą pełną ostrych kłów. Co prawda groźba kuksańca ze strony przemoczonego kolegi nijak się do tego miała, ale nadal widok złego Fryderyka przyniósł Aziraphale’owi odrobinę radości. Skupianie uwagi na innych skutecznie odwracało ją od faktu, że on sam nic nie robił. Dosłownie nic. Wszędzie go widziano, każdemu coś świtało, że to tu to tam, ale w praktyce? Ten pies nie zrobił – i nie robił – absolutnie nic. Z jednym drobnym wyjątkiem.
♦♦♦
Skrzywiłem się, kiedy zimne krople doleciały do mnie po tym, jak Fryderyk się otrzepał.
— Nuda — odparłem zgodnie z prawdą. — Cholernie mi się nudzi.
— Mógłbyś coś zrobić.
— Niby tak. Ale po co?
— Żeby się przydać na coś, a nie stać i kpić sobie z tych, którzy autentycznie próbują coś zdziałać.
— Nadal, po co? Inni to zrobią.
Popatrzył na mnie z wyrzutem i dezaprobatą. — Naprawdę, jak możesz.
Prychnęłam. — Normalnie. Ot, robię i nie robię. Mogę. Spróbowałbyś czasem.
— Nie, dziękuję.
— Jak wolisz. Możesz też ty spróbować mnie ruszyć do roboty, na przykład. Hm? Jestem pomocnikiem, zawsze możesz, nie wiem, poprosić mnie o pomoc. To się robi z pomocnikami. Ja pomagam. Ale nikt mnie o pomoc nie prosi, to i nic nie robię.
— Bez łaski — prychnął.
— Szkoda. Bo widzisz. — Sięgnąłem pod drzewo, którego kawałek zasłaniałem swoim ciałem. — Właśnie miałem ci jej trochę dać. — Rzuciłem mu do łap sześć upolowanych przeze mnie zająców, po czym odwróciłem się i ruszyłem w głąb lasu. — Ale jak chcesz. Nie ma za co!
(290)

Angel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz