Dzieciak Tony’ego był drugim, który pomagał mi uczyć się medycyny. Nie chciałem oczywiście się chwalić, ale poza oczywistymi ograniczeniami fizycznymi, radziłem sobie całkiem całkiem.
Osoby ranne po wojnie praktycznie były już wyleczone, ale trwała zima i z pewnością w podróży, ktoś w końcu się zrani. Czekałem na moment, by być bardziej przydatnym i mieć coś do zajęcia myśli. Pergilmes zrzucił mi trochę ciężaru na barki, ale i tak zbyt wiele energii zostawało mi na zastanawianie się nad tym, gdzie podziali się moi przyjaciele, cała żywa dwójka. Zapewne powinienem bardziej skupiać się na tym, co przede mną, ale trudno było mi zgodzić się na przyszłość bez nich.
Zioła przeciwbólowe były błogosławieństwem, ale już i ich brakowało. Umiałem zacisnąć zęby i iść przed siebie, nie było ze mną jeszcze tak źle, ale nie miałem już takich możliwości manewrowanie ciężarem. Jeżeli gdzieś szedłem, potrzebowałem wszystkich czterech łap, nie trzech i pół, więc stare rany odzywały się.
Tak jak nie lubiłem być noszony, nie protestowałem, w końcu musiałem zgadzać się na swoje ograniczenia. Vergil by mi kazał. Większość dzieciaków starała się być jak najmilsza i nawet, jeśli były już zmęczone, kontynuowały konwersacje i starały się nie opuszczać łba. Przynajmniej ten jeden raz mój wzrost i waga były przydatne, chociaż dzieciaki przykładowo mogłyby mieć problem z targaniem mojego zadu, nie żebym któreś z nich o to poprosił, łatwiej się znajdowało wsparcie u nieznajomych, jeżeli mogłem nazwać tak kogokolwiek w sforze.
Tym razem Fobos miał wybuch bycia miłym i zaproponował mi podwózkę, zanim sam zdążyłem zapytać go o pomoc.
- To nie będzie żaden problem - powiedział radośnie, kładąc się obok mnie. Doceniałem, że nie brał mnie za kark, teoretycznie powinniśmy mieć wrodzoną umiejętność unoszenia szczeniaków za skórę, ale większość wkładała w to za dużo siły. Mogłem pozwolić sobie na takie narzekania starca, bo nikt ich nie słyszał.
- Powiedz, gdy będzie ci za ciężko - powiedziałem, jak zresztą za każdym razem, tak by być miłym i uprzejmym.
- Pewnie, pewnie. - Położyłem się tak, że moje łapy zwisały po jego bokach. - Słyszałem, jak zwiadowcy mówili, że wyczuli ludzi.
- Ludzi? - To jest coś, czego nie chciałem słyszeć. - Ilu?
- Stare tropy, musieli opuścić te tereny jeszcze zanim w ogóle znaleźliśmy się w pobliżu, ale mówili chyba o dwóch czy trzech osobach, ale s
- E tam - prychnąłem. - To nie populacja nawet. Pewnie zrobili sobie wakacje od życia w lesie.
- Tak jak my teraz - zażartował Fobos.
- Dokładnie - Uśmiechnąłem się. - Camping.
Przyjemnie się z dzieciakiem rozmawiało, kiedy rzeczywiście miał na to humor. Dopiero zaczynaliśmy dzień, może nie zdążyło go jeszcze nic zirytować. Nieustanne przebywanie w tym samym towarzystwie mogło nadwyrężyć nerwy nawet najsilniejszych.
Byliśmy nieco na lewo od reszty, ale nie miało to specjalnie znaczenia, gdyż nasz zapach unosił się wszędzie wokoło. W pewnym momencie dzieciak zatrzymał się.
- Czujesz to? - Uniosłem łeb i wziąłem głębszy wdech. - Pies.
- Nie nasz - stwierdziłem.
- Czujesz krew?
- Nie jestem pewien - przyznałem. - Może. - Fobos wygiął się, by spojrzeć mi w oczy. Wybrał lewą stronę, więc też musiałem zastosować gimnastykę.
- Chcesz zejść, dziadku?
- Zwariowałeś dzieciaku? Tam jest pies we krwi, idziemy zobaczyć.
Wszyscy stresowali się wszystkim, więc nie było co dodawać im powodów. To mógł być po prostu jakiś nieszczęśnik, który sam od nas ucieknie. Przedzieraliśmy się przez krzaki, a właściwie ja przeszkadzałem w przedzieraniu się Fobosa.
Pies na którego trafiliśmy wyraźnie nie miał szczęścia w życiu. Leżał na ziemi, oddychał, ale akurat brak tlenu nie miał być powodem jego ewentualnego zgonu. W boku ziała mu rana, zadana jakimś ostrym przedmiotem - rogiem zwierzęcia może - a on sam pozostawał na tyle nieświadomy, że nawet nie zarejestrował naszego przyjścia, miał za to obroże. Zwierzak domowy.
- Trzeba go zabrać do reszty - stwierdził Fobos.
- Co? Nie!
- Musimy mu pomóc.
- Brakuje nam już ziółek na nas samych, a co dopiero na pomóc obcemu. Pewnie został ranny w polowaniu i ludzie zostawili go, żeby skonał. Już lepiej ukrócić mu cierpienie.
(Foboś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz