8.31.2020

Od Pergilmesa cd. Eau

 Z siostrą nie byliśmy na zbyt dobrej stopie. Nasza… rozmowa pozostała drzazgą, do której wyrwania nigdy się nie zebraliśmy. Jakoś nie było czasu i, prawdę mówiąc, chęci. Były ważniejsze rzeczy do zrobienia niż godzenie się z rodzeństwem i zresztą działaliśmy jakoś. Nasze kontakty profesjonalne były dość ograniczone, bo nie zajmowałem się szczególnie zwiadowcami, to była robota Brooklyn, a po przebranżowieniu Eau karczma również nie była moim szczególnym zmartwieniem. Przecież sobie poradzi, nie jest idiotką, potrafi się czymś takim zająć. W razie czego miała przecież Cretchera czy ojca, jeżeli musiała skontaktować się z kimś z góry.
I zresztą nie dało się nazwać tego unikaniem siebie nawzajem, raczej omijaniem. Czasami zdarzało mi się, chociaż bardzo rzadko, niemal zwrócić do niej w prywatnej sprawie. Coś skojarzyło mi się z dzieciństwem, z braćmi albo nie mogłem sobie przypomnieć jakiegoś szczegółu historii, którą opowiadałem. Zanim jednak słowa zdążyły wypłynąć z mojego pyska, gryzłem się w język. Pewnie chciała przeprosin, a ja nie miałem zamiaru ich udzielać. Nie miałem powodu.
Musiałem niestety przyznać, że coś mnie w tej sytuacji odrobinę kuło. Zaczynałem swoje życie z ósemką rodzeństwa, kończyć będę z jednym. Miałem rodzinę na szczęście. Może z synami nie zawsze byliśmy na najlepszej stopie, a ojca często miałem ochotę po prostu zostawić gdzieś w lesie, ale nie nienawidziliśmy się, więc to już całkiem dobrze. Próbowałem też być w dość dobrych kontaktach z bratankiem i bratanicą, którym też niewiele na tym świecie zostało. Tylko Eau była takim zgrzytem w tym wszystkim.
Podróżując nieszczególnie zwracałem uwagę na czas. Oczywiście starałem się liczyć dni, ale uciekało to w niepamięć z każdym kolejnym wieczorem. Na początku był to nawet celowy zabieg. Nie chciałem wiedzieć, jak długo jeszcze będziemy siedzieć w śniegu po pas i ile jeszcze zostało do tych pierdolonych świąt. Potem, wraz z poprawą temperatury, nieco bardziej wciągnąłem się w obliczenia. Nie mogłem być całkiem ich pewien, ale skoro już oficjalnie mieliśmy kalendarz, mogliśmy też świętować rocznice. Na przykład śmierci.
Oliver nie żył już od pięciu lat. W dzieciństwie nie był moim ukochanym bratem, tym bardziej po dorośnięciu, ale był bratem. Krwią z naszej krwi, członkiem rodziny, kompanem zabaw, zamordowanym i zostawionym na bagnach. Nie tęskniłem za nim tak jak za Tony’m, ale były chwile, gdy chciałem usłyszeć jego poradę i ten durny głos.
Niemal miałem ochotę powiedzieć Brooklyn, co mnie męczy, ale się powstrzymałem. Nie zrozumie. Może brzmiało to ostro, ale ona nie miała takiego rodzeństwa jak ja. Zniknięcie z powierzchni ziemi Soldato i Kimesa nie było dla niej żadną tragedią. Jednego ojca przez długi czas nienawidziła, inny, z tego co wiedziałem, też nie był za dobry. Jej rodzina była porażką, moja nie. Ona musiała budować sobie nową, ja miałem już jakieś fundamenty. Bracia i siostry mnie irytowali, ale tęskniłem za czasami, gdy całą grupą biegaliśmy po zamku. To głupie, ale chyba zaczęła dotykać mnie już starość.
Powiedziałem ojcu, że dziś jest rocznica śmierci Olivera. Powiedział, że wie. Oczywiście, że wie. Zapytał, co mam zamiar zrobić w związku z tym. Brzmiał na naprawdę zaciekawionego, wkurzyło mnie to tylko jeszcze bardziej. Nie odpowiedziałem mu nic.
Jednak dzień mijał i nadchodził wieczór. Mogłem przeżyć całą tą wędrówkę, mogłem przeżyć wszystkie te noce w śniegu, ale nadal unikałem wychodzenia poza bezpieczne ścainy po zmierzchu.
Spojrzałem jeszcze jeden raz na słońce, znajdujące się nisko nad horyzontem i wszedłem do karczmy.
Eau stała do mnie tyłem, robiła coś za stołami, nie wydając z siebie żadnych dźwięków.
- Dziś rocznica śmierci Olivera. - Spięła się na dźwięk mojego głosu.
- Aha.
Nie odwróciła się.
- Idę na cmentarz.
- Po co? Przecież tam nie ma jego grobu.
Bo nie mam lepszego miejsca. Bo Oliver lubił nabijać się z dziwnych imion na nagrobkach. Bo nie wiem, co ze sobą zrobić, a coś muszę.
- Bo chcę się przejść.
- Czemu mi o tym mówisz?
Bo jestem w swoim bólu samotny, a może chociaż ty, gdzieś tam, w swoim zimnym, logicznym sercu kochałaś swojego brata.
- Bo Kilmi może mnie szukać. Powiedz gdzie jestem i że wrócę na swoją zmianę. Proszę.
Wyszedłem szybko, czując się tylko głupiej. Ten ich cmentarz nie był daleko, ale trzeba było przejść przez las. Nie lubiłem go, nie, kiedy chodziłem po nim sam. Za mało ptaków ćwierkało.
Ich groby były starsze niż nasze. Jeszcze nie zdarzyło nam się wykopać tu miejsca dla żadnego psa. Miałem nadzieję, że jak najdłużej będziemy mogli obejść się bez pogrzebów. Mgła była zimna i czułem, jak futro się do mnie przykleja. Minąłem czerwone drzewo, którego liście wydawały się dziś wyjątkowo krwiste.
Usiadłem przed nagrobkiem, tym bezimiennym.
- Co ja tu robię? - zapytałem kamienia. Westchnąłem i potarłem pysk łapą. - Przepraszam, że nie ukarałem tego, kto cię zabił - powiedziałem cicho, tak by słowa zabrał wiatr i nie usłyszały ich nawet kruki. - Powinienem, ale… nie udało mi się. Przepraszam Oliver. Nie wiem w co wierzyłeś, jeśli w cokolwiek, ale mam nadzieje, że twoi bogowie byli dla ciebie łaskawi.
Siedziałem tam z pochylonym łbem, chcąc osiągnąć… sam nie wiem co. Oczyszczenie? Nie uzyskałem go przez pięć lat, czemu miałoby przyjść teraz?
Nie byłem w stanie z siebie wykrztusić dwóch prostych słów. Tęsknie bracie. Nawet, jak nikt tego nie słyszał. Nawet, jeśli nie pamiętałem o nim przez większość czasu, uderzała mnie czasem świadomość, jaki był młody. Jak brutalnie go zamordowano. Jak jego ciało gniło na bagnach, gdy je znalazłem.
Oparłem łeb na nagrobku.
- Co ja robię? - zapytałem się zimnego kamienia. Nie dostałem odpowiedzi, nie dostałem oczyszczenia, ani jego zmasakrowane ciało nie zniknęło mi sprzed oczu. Za to powietrze stało się jeszcze cięższe, jakby miało zbierać się na burze, a słońce niemal schroniło się za drzewami. Powinienem już wracać.
Gdzieś za mną rozległ się dźwięk łamanych gałęzi, ale w te okolice nie przychodziły drapieżniki. Pewnie były mądrzejsze ode mnie. Wziąłem głęboki wdech i wyprostowałem się.
- Trzymaj się Ollie. - Poklepałem ziemię. Odwróciłem się ku wyjściu. Mgła tylko bardziej zgęstniała. Nie widziałem nic na odległość dwóch metrów, tylko gałęzie czerwonego drzewa wznosiły się nad jej zasłoną.
Pojawiła się nawet głupia myśl, że może jednak bym został. Usiadł przy grobie, który nie należy do brata i czekał na sam nie wiem co. Za dużo w życiu nie wiedziałem.
- Ojciec i Eau też cię pozdrawiają - mruknąłem cicho i ruszyłem w białą mgłę.
(Eau?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz