Z zaciśniętymi zębami odepchnąłem jej łapę od swojego draśniętego ucha. Piekący ból był niczym w porównaniu do mojej ogromnej frustracji.
Zerknąłem na kropki mojej krwi, które dostrzegłem na posadzce. Kolejna blizna do kolekcji – skomentowałem w myślach. Świetnie. Niedługo nie będę miał miejsca na kolejne.
— Ej — Beatrycze nie wyglądała na zadowoloną. Uniosła brew, czekając na moje wytłumaczenie. Ale ja nie musiałem się jej tłumaczyć. W końcu to ona rzuciła we mnie karambitem. To ona jest mi winna przeprosiny.
Nie powinienem odrzucać jej pomocy, ale moja cierpliwość do jej osoby i jej głupiej lekkomyślności się kończyła. W jakimś stopniu stałem się bardziej cierpliwszy z biegiem lat. To chyba starość. Na szczęście nie dopadła mnie do końca, moja cierpliwość właśnie się skończyła.
Łypnąłem okiem na zbyt pewną się Beatrycze i zamarłem. Suka zniknęła, a na jej miejscu zobaczyłem inną sukę tej samej rasy. Były tak bardzo podobne do siebie, z tą różnicą, że ta druga miała rozerwaną krtań i pokryta była licznymi ranami. W jej oczach widać było jedynie pustkę. Gdy mrugnąłem, ponownie zastałem przed sobą Beatrycze. Demony przeszłości zaczęły mnie od jakiegoś czasu nawiedzać. Wcześniej nie miałem takiego problemu. Nagle większość osób, które znam, nawet te z widzenia, zaczęły przypominać mi osoby, które zabiłem na arenie walk psów. Miałem dość. Ale nie tego, że nawiedzali mnie umarli z mojej łapy. Zasłużyłem sobie na to, byłem winnym, ich mordercą, który pozbawił ich jedynego życia. Miałem dość tego, że za wszelką cenę zacząłem pomagać psom, które przypominały mi moje ofiary z przeszłości. Tu pomogłem w polowaniu, tam pomogłem komuś wstać, a gdzie indziej pokazałem ruchy obronne psom, które tego potrzebowały, aby poczuły się bezpieczniej. Raz dotrzymałem towarzystwa psu, za którym nawet nie przepadałem, tam stanąłem w obronie psa, którego losy mnie niezbyt interesowały, innym razem czuwałem nad bezpieczeństwem innym tak jak w tym przypadku nad Beatrycze. Jakbym miał tym odkupić swoje winy, które mimo upływu wielu lat nie robiły się lżejsze, a raczej coraz cięższe, albo przywrócić ich do życia. Morderstw nie dało się odkupić żadnymi czynami. Już zawsze pozostaną na moim sumieniu. To wkurwiało mnie najbardziej.
Zaparłem się łapami o ziemię, wbijając pazury w glebę. Mój ogon zaczął się unosić.
— Wilki zaprosiły cię o północy na wycie do księżyca? — Puściły mi nerwy. Pokorny, stary, dobry Bill się skończył. — Świetnie, leć do nich i zadawaj się z nimi dalej. Wcale nie walczyliśmy z nimi jakiś czas temu i wcale nie straciliśmy w tej bitwie wielu naszych. Nie zapomnijmy też o tym, że wyrzucili nas z zamku i nawet nie mieliśmy czasu na pochowaniu poległych, bo wilki były zdolne rozszarpać nas na strzępy. — Krew sącząca się z ucha pociekła mi po pysku. — Bądź dalej taka nierozważna, miej na wyczesaniu czyhające wokół niebezpieczeństwa! Takie kundle jak ty drażnią mnie najbardziej. — We wspomnieniach zobaczyłem jej kopię, z którą kiedyś walczyłem. Suka nie chciała walczyć, chciała żyć jak każdy inny normalny pies. Chciała mieć prawo wyboru. Zamiast tego była zmuszana do walki na śmierć i życie. I tę walkę przegrała, a jej marzenia nigdy się nie spełniły. Nigdy nie zaznała spokojnego życia. — Niektórzy oddaliby wszystko, aby móc żyć w twoim ciele i nie martwić się o jutro. Zamiast tego, musieli walczyć, bo ktoś tak chciał. Nie mieli wyboru, a ty masz to gdzieś! Masz gdzieś, że rano możesz wybrać się na spacer, że możesz zobaczyć zachodzące słońce, czuć powiew wiatru w sierści. Nie dbacie o swoje życia, nie doceniacie to, co macie. Moi żołnierze oddali za ciebie życie, żebyś ty teraz szwendała się po nieznanych terenach, na których mogą czaić się te cholerne wilki, które chuj jeden wie, jakie mają wobec nas zamiary! — Beatrycze chciała coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do głosu. — Ach zapomniałem, to twoi przyjaciele, prawda? Świetnie, dołącz do ich watahy, jak tak bardzo ci się podoba ich towarzystwo! — Mój głos ociekał jadem, którego już dawno u siebie nie słyszałem. — Droga wolna, nie będę stawał ci na drodze.
Nie powinienem dać się ponieść emocjom. Już dawno tak nie wybuchłem. Długo nie pozwalałem wyjść emocjom na wierzch. Mój wybuch gniewu był prawdopodobnie spowodowany tym, że zbyt długo wszystko trzymałem w sobie. Jeszcze te zwidy dolewały oliwy do ognia. Nie powinienem się wyżywać na Beatrycze. Nawet ją nie znałem. Jednak w tamtym momencie nie dbałem o to, nie dbałem o nic. Nawet o to, że nie wiedziałem, dokąd dokładnie się wybierała.
Odwróciłem się, nie czekając na jej reakcję, ani na jej odpowiedź. Czekała mnie długa powrotna droga, a ja nie miałem zamiaru tracić więcej siły. I tak zmarnowałem jej zbyt dużo.
Beatrycze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz