— Nie wyjdziecie stąd.
Zmrużyłem powieki, zaciskając zęby ze złości. Co on sobie wyobraża? Że może nas tu tak po prostu więzić? Przetrzymywać? Za kogo on się uważa? Prychnąłem w myślach. Coraz mniej mi się to podobało. W ogóle mi się nie podobało. Zerknąłem na mamę. Była przerażona. Siedziała, wtulona we mnie. Była tak blisko mnie, że bez problemu czułem jej przyspieszone bicie serca. Bała się, cholernie się bała, a ja stawałem się coraz bardziej podenerwowany.
— Żartujesz sobie? — nie ukrywałem gniewu, który tlił się gdzieś wewnątrz mnie.
— Mars, w tej chwili nie mam ochoty na żarty.
Wstałem i uniosłem wyzywająco ogon. Byłem na skraju gniewu. Walczyłem, aby nie wybuchnąć. Krew w moich żyłach się gotowała.
— Wiesz co? Pierdol się. — Widziałem, jak kilka psów drgnęło na moje słowa. Pewnie żaden z nich nie zwrócił się tak do Logana, w końcu był szefem tej zgrai tchórzy. — Idziemy, mamo. — Ostrożnie pomogłem jej wstać, a następnie ruszyliśmy w stronę schodów. Odsłoniłem zęby, gdy mur psów zagrodził nam drogę, a mama jeszcze bardziej się do mnie wtuliła, podkulając ze strachu ogon.
— Mars, przecież wiesz, że to nie jest takie proste.
Udawałem, że się chwilę zastanawiam, a później groźnie łypnąłem okiem na Logana.
— Jest. Wy nas puszczacie, my wychodzimy i tyle. Co w tym jest takiego trudnego? — Nie uszło mojemu wzrokowi, że grupa psów robiła się większa i zaczęła nas otaczać z każdej strony.
— Niezmiernie cieszę się z naszego spotkania, ale nie mogę was tak po prostu wypuścić. Nie po tym, o czym wam powiedziałem. — Wolna przestrzeń między mną i mamą a psami stawała się coraz węższa. Napiąłem mięśnie, starając się mieć na oku każdego z psów.
— Może z łask swoich wytłumaczysz co, kurwa, masz na myśli? I co robią twoi popieprzeni kumple?
— Wiecie, że jesteśmy niebezpieczną mafią i dilujemy narkotykami. Nie mogę was wypuścić, możecie komuś powiedzieć, gdzie jest nasza kryjówka.
— Powiedzieć? Niby komu? I po co? — Grałem na czas. Tak naprawdę miałem gdzieś to, co mówi. Myślałem jedynie o tym, jak wyrwać się z tego miejsca.
— Na pewno przeszło po twojej myśli, aby powiedzieć o tym, co tu się dzieje tym swoim alfom ze sfory, czy jak tam wy ich nazywacie. W końcu porwaliśmy twoją matkę. — Miałem wrażenie, że beauceron czyta ze mnie jak z otwartej książki. Wątpiłem, czy hierarchia cokolwiek zrobiłaby z gangiem ze względu na to, że nie zrobiła niczego w związku z tragiczną śmiercią Mae. Mimo tego alfy były jedynymi osobami, do których mógłbym zwrócić się o pomoc. Jeśli nie, to mogłem się też zwrócić do bet.
Zobaczyłem, jak jeden z psów wysuwa się niebezpiecznie z kręgu. Nie czekałem na rozwój wydarzeń, rzuciłem się na niego z zębami. Z łatwością go powaliłem na zimny asfalt. Poczułem czyjeś zęby na swoim karku. Wyszarpnąłem się z uścisku i złapałem napastnika za łapę. Poczułem smak krwi. Wśród hałasu gwaru usłyszałem skomlenie mamy. Natychmiast spojrzałem w stronę, skąd dobiegł pisk. Zobaczyłem, jak mama leży na ziemi, a na jej głowie położona jest czyjaś ohydna łapa. Rzuciłem się w jej stronę, chcąc pomóc mamie, ale jakiś średniej wielkości kundel zagrodził mi drogę. Naprawdę myślał, że mnie zatrzyma? Szarpnąłem go za skórę na szyi i cisnąłem na grupę psów. Wtedy w tym samym momencie rzuciło się na mnie kilka z nich. Było ich zbyt wiele, abym mógł im dać radę. Mimo woli walki wkrótce leżałem na podłodze, tak samo jak moja mama. Od czasu do czasu, próbowałem wyrwać się z żelaznego uścisku, ale bez skutku.
Logan nachylił się nade mną.
— Możesz jeszcze zmienić zdanie, Mars. — Zacisnąłem zęby, nie podejmując tematu, dlatego pies ciągnął dalej. — Możesz do nas dołączyć. Z przyjemnością mianuję cię moim zastępcą, moją prawą łapą. Marlo napewno byłby z ciebie dumny, gdybyś trwał u mego boku.
Zaśmiałem się sarkastycznie prosto w jego pysk. On naprawdę myśli, że Marlo coś dla mnie znaczy? – nie dowierzałem. Mina Logana pozostała niewzruszona. W dalszym ciągu czekał na moją odpowiedź.
— Czego nie rozumiesz w zdaniu ,,pierdol się''?
Logan trwał chwilę bez ruchu.
— Przykro mi, że musiało się to tak potoczyć. Byłbyś wspaniałym członkiem w naszym gangu.
Prychnąłem, podziwiając, a raczej gardząc głupotą głowy mafii. Pies odszedł w stronę swojego tronu, który w rzeczywistości był zwykłym fotelem.
Poczułem, jak uścisk się nasila, dlatego odruchowo chciałem się wyrwać. Szarpałem się, ale zostałem unieruchomiony przez pozostałe psy. Cholera, ile ich tu jest? Jak one się tu wszystkie mieszczą? W tym momencie zrozumiałem, co czeka mnie i mamę – zostaniemy zlikwidowani. Byliśmy dla nich zagrożeniem, problemem, który natychmiast trzeba rozwiązać. Czekała nas egzekucja. Do mamy też to dotarło, bo spojrzała na mnie przerażona i wyszeptała moje imię. Widziałem, jak wyciąga do mnie łapę, ale dzieląca nas odległość uniemożliwiała, aby dosięgła mojej.
— Zabić — głos Logana był bez wyrazu.
Poczułem na sobie czyjś cuchnący oddech. Miałem tylko kilka sekund na wyciągnięcie nas z tego bagna. Nie miałem dużo czasu na zastanowienie się nad tym, co przyszło mi jako pierwsze do głowy.
— Copowiesznaukład? — wypaliłem tuż po jego słowie, wpatrując się w zęby psa. Jego ślina kapnęła na moje futro.
— Stać. — Pies zatrzymał przyszłych morderców jednym ruchem łapy. Przez chwilę poczułem ulgę. Wtedy spojrzał na mnie. — Co proponujesz?
W tak krótkim czasie tylko ten jeden pomysł przyszedł mi do głowy.
— Nadrobię wasze straty, które odczuliście po śmierci Marla, w zamian za wypuszczenie mnie i mamy, całych i zdrowych, do domu.
Logan chwilę się we mnie wpatrywał, po czym parsknął śmiechem.
— Mars, nie wiesz, o czym mówisz.
— Nie interesuje mnie twoje zdanie na ten temat, bo wiem, że to zrobię, nawet jeśli twoim... twoim pracownikom się nie udało. — Może nie powinienem się tak do niego zwracać, bo w tamtej chwili to właśnie od niego zależało życie moje i mojej mamy. Ale nie myślałem wtedy, co mówię, chciałem tylko nas ocalić. Chciałem, abyśmy wyszli z tego cało. Chciałem zostać bohaterem, którym w rzeczywistości nie jestem. — Zrobię to, choćbym miał harować dniami i nocami. Udowodnię, że da się to zrobić, nawet jeśli innym się nie udało. Zrobię to dla dobra mamy. — Byłem pewny siebie, patrzyłem na Logana wyzywająco, prosto w jego ciemne oczy, które mi się uważnie wpatrywały. Zobaczyłem w nich niewielki błysk. Byłem zdeterminowany jak nigdy dotąd.
Beauceron długo rozważał moją propozycję. Minuty były niczym wieczności, a zimno asfaltu zaczynało przenikać przez moje ciało. Obawiałem się, że odmówi, a wtedy nasz los byłby już przesadzony.
— Wysoko ją wyceniasz — w końcu się odezwał.
— Jest tego warta — odpowiedziałem od razu, bez cienia wahania. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
Logan jeszcze chwilę się zastanawiał.
— Niech będzie, możesz spróbować to zrobić. — Odetchnąłem. — Ale będziesz mieć ograniczony czas wykonania tego zadania. Nie mogę czekać w nieskończoność, czas to pieniądz. A Effy zostaje z nami, dopóki nie zdobędziesz konkretnej sumy.
Niechętnie się zgodziłem i tak nie miałem wyboru. Uścisk na moim ciele zelżał i już nie czułem na sobie żadnych wstrętnych łapsk, które z pewnością nie raz podsuwały dzieciakom narkotyki. Nie docierało do mnie, że wkrótce ja też miałem się stać jednym z nich. Nie chciałem o tym myśleć.
Ja i Logan uścisnęliśmy sobie łapy. Jego uścisk był mocny, zdecydowany. Zawarliśmy umowę. Teraz żadne z nas nie mogło od niej odstąpić – ani ja, ani on.
Ja i Logan uścisnęliśmy sobie łapy. Jego uścisk był mocny, zdecydowany. Zawarliśmy umowę. Teraz żadne z nas nie mogło od niej odstąpić – ani ja, ani on.
— Witamy, Mars. Mamy nadzieję, że ci się tutaj spodoba.
Cdn.
+1000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz