8.30.2020

Od Petera cd. Fobosa

 

*Dawno temu się dzieje*
Może nie byłem najbardziej moralnym psem w sforze, ale przecież w normalnych warunkach żaden ze mnie potwór. Nie zmuszę psa do zostawienia kogoś na pastwę losu. Głównie dlatego, że fizycznie nie mogłem przezwyciężyć Fobosa.
Pergilmes, delikatnie mówiąc, nie był szczególnie zadowolony z kolejnej gęby do wykarmienia.
- Jeżeli będzie nas spowalniał, zabierał za dużo miejsca lub leków, zostawiamy go - zapowiedział. Chyba nie był w najlepszym nastroju, ale kundlowi pozwolono zostać z nami. Nie byłem przy nim, gdy się obudził, ale słyszałem, że zaczął rzucać się na wszystkie strony. Trudno się dziwić - nowe miejsce, nowe psy, nowe zapachy. Nikomu nic się nie stało, ale pies już zarobił sobie nie najlepszą reputację.
- Nazywa się Brutus - powiedział mi Fobos, kiedy pomagał mi zwijać się rano. Był personalnie odpowiedzialny za naszego nowego kompana, który więcej spał niż się budził. Trzeba było trzymać go w tym stanie, żeby nie rozwalał sobie szwów. Foboś ciągle zostawał z tyłu i ostatni pojawiał się na miejscu zbiórki, ale pojawiał się za każdym razem.
- Żyjesz jeszcze - powiedziałem do naszego dodatkowego towarzysza, widząc jego otwarte oczy. Leżał w bezruchu, trochę w oddaleniu od reszty. Nikt specjalnie nie chciał przy nim leżeć, a on też prawie się nie budził.
- Tak. - Podniósł lekko łeb. - Lekarz mnie nosi - zabrzmiało to prawie jak pytanie.
- Tak, Fobos. Jak się czujesz, młody?
- Dobrze - odpowiedział po zastanowieniu. - Znaczy wszystko mnie boli, ale jestem obudzony… czy wy mi coś daliście - zapytał nagle.
- Tak. Przewróć się trochę, chce zobaczyć te rany.
Nie wyglądały one bardzo źle. Nic się nie wdało, wszystko było ładnie zszyte, a na dodatek dzieciak wydawał się nawet w dobrym stanie. Trochę zdezorientowany, trochę niepewny, ale świadom, co się dzieje.
Trzeba było się go pozbyć. Oczywiście, tego nie mogę mu powiedzieć, ale oddaliliśmy się już znacznie od ludzi. To był domowiec. Domowce potrzebują kanapy i dobrego posiłku, a my nie mogliśmy tego zapewnić. Pewnie, pies kanapowy może skończyć jako pies dziki, sam byłem tego przykładem, ale to było trudne. Plus niewielu chciało. Kto chciałby pozbyć się ciepłego domku dla krzaczków i kwiatków?
- Jak się nazywa twoja miejscowość?
- Nie wiem. Z innymi psami nazywaliśmy to Promiseland.
- To wiele nie pomoże - mruknąłem. - Przyniosę ci jakieś mięsko. Dałbym ci wybór, ale go nie mamy. - Pies pokiwał ze łbem z wdzięcznością.
- Nazywam się Brutus.
- Wiem. Miło mi Brutus, jestem Peter.
Po zjedzeniu czegoś, zaczął być jeszcze bardziej żywy. Fobosa wywiało gdzieś z Prestem, to stwierdziłem, że mogę posiedzieć z naszym domowcem.
- Kto był twoim panem? - zapytał, jak skończył już jeść.
- Hm? A, zapomniałem o obroży. Hale’owie, szmat czasu temu. - Dotknąłem łapą znaczka. Nie wiem, czy to cud, czy magia, ale stary materiał po tylu latach wciąż się nie porwał. Kolor już dawno zszedł, a napis prawie przestał być już widoczny, ale przeszła ze mną zakamarki tego i paru innych światów.
- Gdzie mieszkałeś?
- Becon Hills, nie znasz, szmat drogi stąd. Tak dosłownie na drugim końcu świata.
- Czemu nie jesteś z nimi.
- Bo ich przeżyłem. - Hale’owie, ale ja dawno o nich nie myślałem. Jeden dzieciak im został, to pamiętam, po tym wszystkim nawet raz go spotkałem. - A potem jakoś nie po drodze było mi z ludźmi. I trafiłem tu.
- Słyszałem plotki o dzikich sforach, ale nigdy nie widziałam jej na własne oczy.
- Napatrz się - powiedziałem z uśmiechem. - Fascynacja szybko ci minie. Jesteśmy właściwie dość nudni. - Pokiwał łbem, a gdzieś tam na jego pysku zdawało się być zadowolenie.
- Jesteśmy daleko od mojego domu, prawda? Nie rozpoznaje tych miejsc - zmienił nagle temat.
- Niestety tak. Nie możemy zatrzymywać się na dużej. Potrafiłbyś dotrzeć do domu, z tego miejsca, gdzie cię znaleźliśmy.
- Chyba.
- To nie będzie tak źle.
Zostawiłem go potem samego, gdy znów zaczynał go sen zmagać. Nie ma co go męczyć. Potrzebował jeszcze chwili, zanim stanie się normalniejszy i bardziej świadom. Dzieciak na pewno się cieszył, że pacjent mu się nieźle leczy. Trochę mniej może być zadowolony, że trzeba będzie go wypuścić. Chyba zaczął się przyzwyczajać, że ma osobistego, cichego towarzysza. Trza było mu przedstawić temat, a kto lepszy jest, niż ja. W końcu dziadka ma tylko jednego, drugi zgnił mu w celi (pokój nad twoją duszą Eames, skoro za życia nie miałeś). Znalazłem Fobosia, rozmawiającego z Wegą o jakiś nieciekawych tematach. Zawołałem go na stronę.
- Dzieciaku, musimy zorganizować twojemu przyjacielowi podróż do domu.
- Już?
- Niekoniecznie już, musi jeszcze zdobyć siły, ale trzeba się przygotować. Jak chcesz go odprowadzić do domu a jednocześnie nie być zostawionym przez twego wujka i Brook za sobą.
(Fobos?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz