4.06.2020

Od Solangelo cd. Merlaux

https://dogs-republic.blogspot.com/2020/03/od-merlaux-do-solangelo.html
Dołączył do nas zupełnie nowy pies, którego trudno było nie zauważyć. I tak musiałbym umieć rozpoznać go w ciemnościach, to było jedno z niewielu zadań, które dostawali strażnicy - dokładna znajomość sforzan, by wiedzieć, kto jest przyjacielem, kto wrogiem - ale Merlaux wszyscy zapamiętali doskonale. Początkowo chyba każdy myślał,  że walnął się w łeb i dlatego dziwnie gada, ale okazało się, że nie, on tylko był szalony. Słuchałem go jednym uchem, gdy odpowiednio głośno nawijał, a ja nie byłem daleko. Miał wysoki głos, pasował do mówienia o panach i ciastach. Przypominał mi o luksusach, które już mi się zatarły w pamięci. Zjadłbym ciasto albo mięso, które było dobrze obrobione, ale nie śmiałem się narzekać do Miss Clarice, a tym bardziej do myśliwych.
Nie byłem w złych stosunkach z Fryderykiem Wilhelmem, ale nie określiłbym ich też jako dobre. Mój dzieciak uśmiechnął się gdy mnie zobaczył i mieliśmy, musiałem to przyznać, całkiem przyjemne powitanie, gdy przez moment obaj nie myśleliśmy. Dzieciak mnie przytulił nawet, to było miłe, ale dość szybko przypomniał sobie chyba, że zniknąłem bez słowa. Zaczął zadawać pytania. Ja bardzo nie chciałem na nie odpowiadać. On zaczął się wkurzać. Pewnie, jemu mogłem powiedzieć prawdę i na moje usprawiedliwienie częściowo tak zrobiłem, ale nie chciałem wdawać się w szczegóły, a on tak. Trwaliśmy w akceptacji siebie nawzajem, tylko nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale on opuszczał główną kolumnę na polowania, ja w czasie postoju siedziałem na krawędzi obozu, nikt nie zauważyłby, że coś jest nie tak między nami. Obawiałem się plotek, ale wszyscy byli zbyt zajęci życiem, by zwracać na mnie uwagę.
Spokojnie siedziałem z dala od ognia, nie szkodząc nikomu i rozglądając się tylko za siebie, gdy usłyszałem jakiś głośniejszy dźwięk. Zwyczajna warta, zwykle dostawałem takie na przełomie wieczoru i nocy, chyba dlatego, że wciąż byłem dość nowy, a te były najprostsze - przez jakiś czas jeszcze słońce nawet oświetlało mi las. Od jednej strony byliśmy przyblokowani przez górę i brakowało drzew, więc nikt nie mógł nawet się do nas zakraść na bliską odległość. Strażnicy poinformowali mnie, że wystarczyło, bym po prostu sobie siedział na miejscu i czekał na niebezpieczeństwo, może nie nadejdzie.
Patrzyłem kątem oka na to, co się dzieje ze sforzanami. Część już szykowała się powoli do snu, inni wykorzystywali ten czas, żeby porozmawiać, a tu nagle nasz sforowy dziwak idzie w moją stronę. Myślałem,że może minie mnie i pójdzie wypróżnić się w krzaki, ale nie.
 - Myślę, że nie istnieje gadka na podryw, która byłaby tak oryginalna jak wy.
 - My? - Uśmiechnąłem się mimowolnie i powstrzymałem się przed spojrzeniem za siebie, czy ktoś nie stoi za mną.
- Czuję się zaszczycony, że już tak przedstawiasz sprawę.
- Zanim zaczniesz się do mnie dobierać to może zaczniemy od przedstawienia się, oficjalnie - zażartowałem. - Solangelo. - Wyciągnąłem łapę.
- Możecie mi mówić Merlaux.
- A ty możesz używać osoby pojedynczej.
- Ah, nie nie śmiałbym wam tak uwłaszczać. - Uśmiech mimowolnie wkradał się na mój pysk.
- Co tu robisz? - zapytałem.
- Spędzam czas bardzo przyjemnie w waszym towarzystwie. - Stwierdziłem, że był całkiem zabawny, przynajmniej na krótką metę.
- Bardzo mi przykro, ale będziesz musiał chyba znaleźć sobie kogoś innego, mam zadanie.
- Ależ nie. - Stał trochę zbyt blisko, jak na moje upodobania, ale nie chciałem ostentacyjnie się odsuwać. - Los nas połączył. I Pergilmes. - Skrzywiłem się. O nie, jeżeli mówił to co myślałem, że mówił, to zupełnie mi się nie podobało.
- Będziemy mieć razem warte?
- Dokładnie, ależ ty sprytny. - Nie wiedziałem, czy mówił szczerze, czy ze mnie kpił. W gruncie rzeczy żadna różnica dla mnie.
- Czemu ja?
- Ależ tak zostało ustalone.
Te tereny może nie wydawały się bardzo niebezpieczne, a przynajmniej zwiadowcy nie zaobserwowali nic niezwykłego, ale tu chodziło o ochronę mojej rodziny i reszty psów. Jeżeli byłem sam mogłem się skupić, nawet czasem gadać do siebie, jeżeli potrzebowałem i nikt się tym by nie przejmował. Parę minut z tym obcym ciapkiem nie było problemem, ale przesiadywanie kilku godzin brzmiało już gorzej. W nocy nagle puszczają hamulce i jeszcze on powiedziałby coś smutnego o swoim dzieciństwie, ja powiedziałbym o swoim i poszłoby.
- Musimy milczeć, żeby niczego nie przegapić, jasne? Nie gadamy.
- Wspólny wieczór z wami w milczeniu, jakie to romantyczne.
- Skoro tak mówisz.
Nawet przez jakiś czas szło nam dobrze, co w wypadku bycia strażnikiem oznaczało, że on siedział i gapił się przed siebie, a ja siedziałem i gapiłem się przed siebie w inną stronę. Sfora powoli stawała się coraz cichsza, ekscytacje dnia zostały już opowiedziane, więc wszyscy gromadzili się w okolicy ogniska, a ono było wielkie. Po cholerę im tak duże ognisko? Jeszcze wszyscy podchodzili tak blisko, że wystarczyło odrobinę wiatru albo czegoś innego, żeby iskierka wleciała w sierść, a potem już nie potrzeba było wiele więcej do cholernej katastrofy. Miałem ochotę zawołać do ojca, żeby przygasił trochę płomienie, ale pewnie i tak by tego nie zrobili. Starałem się nie patrzeć w tamtą stronę, ale i tak wzrok mi uciekał tam. Na początku nawet nie zauważyłem, że Merlaux przysiadł jeszcze bliżej niż wcześniej, praktycznie stykając się ze mną bokiem.
- Co ci jest? Zimno? - Coś jakby błysnęło w jego oku, zanim się odezwał.
- Ah tak, jak ty dobrze mnie rozumiesz. - Spojrzałem w stronę sforzan. Technicznie nie było powodu, byśmy siedzieli tak daleko. Moglibyśmy podejść kawałek…
- Przykro mi, nie możemy się zbliżyć do ogniska - stwierdziłem, ale no było mi żal tego ciapka, miał krótką sierść i pewnie był przyzwyczajony, że w taką pogodę, jak ta, chodził ubrany w kubraczek czy coś. - Dobra, chodź Mer, porobimy kółeczka. Będzie ci cieplej.
Wstałem i poczekałem aż on zrobi to samo. Powiedziałem mu, że nie przeszkadza mi, jak będzie chodził blisko mnie. Jeżeli to miało go ocieplić czy coś, to nie ma problemu, nie śmierdział w końcu.
- Nieznajomy, co was sprowadziło do tej sfory? - spytał, w końcu przerywając cisze.
- Nie jesteśmy nieznajomymi, znamy swoje imiona. I czy nie mówiłem ci, że nie powinniśmy rozmawiać?
- Uszczęśliw mnie chociaż odrobinę w tę ciemną, smutną noc. - Przewróciłem oczami. Byliśmy już na tyle daleko, że nie dawałem rady rozpoznawać psów, kręcących się wokół ognia. Wzrok przyzwyczaił mi się do ciemności, więc widziałem, że nie było co widzieć przed nami.
-Pół mojej rodziny tu jest, przynajmniej tej, która na pewno żyje. Nie wiedziałem, gdzie iść, to wybrałem podążyć do znanych pysków. A ty… - Nie dokończyłem, bo coś usłyszałem po lewej. upadek czegoś lekkiego lub kroki dość ciężkiego. Jeżeli byłoby to jednorazowe wydarzenie, nie ma problemu, ale zaraz łup nastąpiło drugi raz.
- Słyszałeś to? - zapytałem, bo istniała tylko szansa, że jestem szalony i słyszę dziwactwa, nie pewność.
- Zapewne jelenie.
- Co ty, nie podeszłyby tak blisko grupy psów. Idziemy sprawdzać. - Przyjrzałem się mu dokładniej. Bez obrazy dla niego, ale nie wydawał się najbardziej sprawnym psychicznie psem. - Trzymaj się za mną, dobra Mer? Nie zrób sobie krzywdy, czy coś.

(Mer?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz