Nie potrzebowałem jej informacji, by zrozumieć, że nadchodziło niebezpieczeństwo. Wielka samica dzika pędziła w naszą stronę, jeżeli chcieliśmy ocalić nasze zady, musieliśmy biec. Na moje nieszczęście Persefona była na pewno szybsza, miała w końcu dłuższe łapy i jeżeli kogoś miała dorwać wściekła matka, to mnie. Bardzo, bardzo nie chciałem być uchwycony i rozerwany na strzępy przez wściekłą matkę, więc nabrałem w łapach siły, którą nie sądziłem, że posiadam.
Biegliśmy pomiędzy drzewami na ślepo, nawet nie pomyślałem o tym, by pilnować kierunku. Na szczęście samica nie była wyjątkowo zaciekła, zapewne myślała tylko o tym, by odgonić nas od jej maluchów. W momencie, gdy przestałem już słyszeć jej głośny oddech za nami, nie zatrzymałem się, tylko biegłem dalej, tak na wszelki wypadek. Lepiej dmuchać na zimne.
- Stój - usłyszałem głos Persefony, był tak spokojny i opanowany, że bez zastanowienia się jej posłuchałem. Samica stała na lekko ugiętych kończynach, wciąż gotowa do biegu i patrzyła się w stronę, z której przebiegliśmy. - Poddała się. -
Patrzyła na mnie uważnie. Jej oczy były takie zimne, ledwo powstrzymałem swoje drżenie, jakby śnieg spadał na moje futro. Nigdy wcześniej nie przebywałem z nią sam na sam, mogłem przyznać, że trochę mnie przerażała. Byłem przyzwyczajony do psów miłych, z niemiłymi też potrafiłem sobie radzić, nakładając uśmiech na pysk i pozostając uprzejmym bez względu na ostre słowa. Z obojętnością nie wiedziałem co zrobić, bo tak jak bycie miłym mogło działać na wszelkie formy wredności niczym doskonała tarcza, ale taka pustka nie mogła być na nic zamieniona.
- Jesteśmy już bezpieczni? - To zabrzmiało jak pytanie a wcale nie miało. Odchrząknąłem i poprawiłem trochę postawę, żeby trochę się wyprostować. - Jak myślisz?
- Tak - odpowiedziała po chwili, przyglądając się uważnie otoczeniu. Pewnie widziała więcej niż ja. Wydawało mi się, że w domu rzadko widywałem ją w zamku, pewnie miała jakąś pracę, która wymagała przebywania na zewnątrz. Coś związanego z wojskiem, a może nawet i myśliwym.
- To wracamy do sfory? - zapytałem. Pokiwała łbem.
- Pewnie będą się niedługo zbierać do podróży. - Nie męczyłem jej dalej rozmową, ponieważ nie wydawała się nią zbyt zainteresowana. Nikt co prawda nie wiedział, że zniknąłem, ale sfora raczej dobrze pilnowała swoich. Wszyscy wiedzieliśmy, gdzie będziemy zmierzać następnego dnia i ile mniej więcej mamy przejść. Jeżeli ktoś zgubiłby się, to nie musiał tropić sfory, tylko pamiętać, co wcześniej zostało powiedziane.
Żeby nie spotkać znowu na rodziny dzików, zrobiliśmy kółko zanim dotarliśmy do miejsca zbiórki. Zastanawiałem się, czy ona chce doprowadzić mnie do reszty, żebym nie wpadł więcej w kłopoty, czy żebym jej nie wpędził w jakieś. Uznałem, że nie ma co skupiać się na bardziej negatywnej opcji. Kiedy doszliśmy na miejsce jedynym znakiem przebywania tu psów, była wydeptana ziemia.
- Niedawno wyruszyli - stwierdziłem, węsząc uważnie. Jeszcze dobrze było czuć poszczególne psy, których wonie mieszały się ze sobą.
- Zdążysz ich dogonić - powiedziała i odwróciła się do mnie pewnie by wejść znowu w las.
- Czekaj, co ty robisz? - zapytałem.
- Idę polować. - Nawet się nie zatrzymała, nie spojrzała na mnie, jak mówiłem.
- Pomogę ci. Jeżeli nawet nie w uduszeniu to zawsze mogę pomóc ci przez… odwracanie uwagi, a może wyganianie ich w odpowiednią stronę. Będzie ci prościej.
Oczywiście najchętniej pobiegłbym szybciej i dotarł do mojej rodziny, porozmawiałbym z kimś na spokojnie, ale nie byłem najlepszym myśliwym, więc starałem się jak mogłem, a to była dobra okazja. Nie porzucą mnie, nie miałem takich lęków, ale moja skromna pomoc w utrzymywaniu nas wszystkich w zdrowiu i życiu była właśnie taka, skromna, więc przynajmniej powinna być częsta. W moim małym planie wspólnego polowania co prawda Persefona grałaby pierwsze skrzypce, ale mogłem się zadowolić byciem w drugim rzędzie.
(Persefona)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz