Przyglądałam się samcowi przez krótką chwilę. Nie podejmowałam decyzji długo, nie chciałam marnować czasu na rozważaniu za, czy przeciw. Jego pomoc mogła się przydać w upolowaniu większej zdobyczy, która z pewnością okazałaby się użyteczna dla sforzan.
— Dziękuję, to miło z twojej strony — powiedziałam, rozluźniając się na tyle, ile byłam w stanie i przybierając milszy ton głosu niż poprzednio. Przez całą drogę byłam spięta, ze względu na wizję ognia i wspomnienia, które stało się zbyt wyraźne. — Skorzystam z twojej pomocy — kiwnęłam powoli głową. — Tędy.
W trakcie odprowadzenia Fryderyka Wilhelma – oprócz innej zwierzyny, którą brałam pod uwagę, zanim pies zaoferował swoją pomoc – udało mi się wytropić samotnie podróżującego jelenia. Chciałam upolować go sama, ale skoro Fryderyk zaoferował swoją pomoc, to łatwiej będzie go schwytać. Większa ilość łap oznaczała większą szansę na powodzenie. Miałam niezawodną podzielność uwagi, a wyostrzone zmysły, które utworzyły się, kiedy jeszcze należeliśmy do dawnej sfory, sprawiały, że łatwiej i szybciej tropiło mi się zwierzynę. Blisko niego wyczułam też zapach łosia, ale we dwie osoby nie dalibyśmy rady sobie z nim poradzić, niezależnie od naszego wspólnego doświadczenia, siły czy umiejętności – do tego typu zwierzyny potrzeba było przynajmniej trzy osoby zaganiające.
Ruszyłam przodem, tym samym wskazując psu nasz kierunek drogi. Podążaliśmy za tropem jelenia, który Fryderyk z łatwością rozpoznał, o czym mogła świadczyć jego zadowolona mina z powodu świadomości, na co będziemy wspólnie polować.
Trochę zniesmaczyło mnie niedojrzałe zachowanie Alf, które postanowiły ruszyć w dalszą drogę mimo brakujących dwóch sforzan. Nie zorientowali się naszego braku obecności? Nie przeliczyli sforzan? – zastanawiałam się. Wydawało mi się to bardzo nierozsądne z ich strony, osób, które powinny myśleć o wszystkim za wszystkich, zwłaszcza o czyjeś bezpieczeństwo. Las nie był bezpiecznym miejscem. Może nie dla mnie, ale dla innych osób, które nie miało styczności z prawami natury, jakie rządziło się poza zamkiem, same nie przetrwałyby nawet doby, no może trzech. Rozumiem, że każdy znał następny postój sfory, który nie znajdował się daleko od poprzedniego, ale i tak nie podobała mi się taka niedbałość ze strony Alf. Tym wyczynem, podpadły mi i trudno im będzie nadrobić stracony punkt.
Gdy w ciszy minęła nam ponad połowa drogi, zrozumiałam, że towarzysz łowów nie zamierzał rozpoczynać rozmowy. Mimo tego, że byłam jedną z tych osób, które twardo stały za zasadą, że mowa jest srebrem, a milczeniem złotem, zapytałam samca o coś, co przed chwilą zaprzątało mi głowę.
— Mogę zapytać, kim wcześniej byłeś z zawodu, Fryderyku? — Intuicja podpowiadała mi, że nie od zawsze sprawował stanowisko myśliwego. Nie zawiodła mnie i tym razem.
— Och, tak, oczywiście — odpowiedział, najwyraźniej nie spodziewając się tego, że się odezwę. — Wcześniej pełniłem posadę bibliotekarza.
Teraz rozumiem, czemu nie widywałam go w zamku – pomyślałam. W bibliotece byłam tylko raz, za szczenięcych czasów. Nie przebywałam często w zamku, a co dopiero w bibliotece. Było to najrzadziej odwiedzane przeze mnie miejsce w zamku.
— Rozumiem. Pewnie brakuje ci zapachu otaczających cię książek — domyśliłam się. Mnie na łonie natury nie brakowało niczego, ponieważ znajdowałam się pośród tego, czego najbardziej chciałam się znajdować. Otoczona przez przyrodę miałam wszystko, czego potrzebne mi było do szczęścia. Nie dokuczał mi mróz i trudy wędrówki, które wielu z nas miało dość i z chęcią wróciłoby pomiędzy mury zamku, jeśli oczywiście mieliby dokąd wracać. Pomimo tego rozumiałam to uczucie, które odczuwa się przy braku czegoś, przy czym czujemy się sobą. Tak czułam się, kiedy rodzice przetrzymywali mnie w zamku, kiedy jeszcze z nimi mieszkałam.
— Bardzo — przyznał, wzdychając. — Te, które ze sobą wziąłem, przeczytałem od deski do deski. A ty od zawsze byłaś myśliwym, czy wcześniej byłaś kimś innym? — odwzajemnił się pytaniem.
— Stanowisko myśliwego przyjęłam od samego początku. — Zamilkłam, gdy dostrzegłam, że drzewa przerzedzają się, a tuż za nimi rozciąga się pokaźna polana. W tym miejscu zakończyła się nasza krótka rozmowa, czas było się skupić na zadaniu. Jelen znajdował się gdzieś w pobliżu, jego woń stawała się coraz wyraźniejsza.
Dojrzeliśmy go pasącego się na polanie, wyjadając wysoką trawę, która wystawała spod topniejącego śniegu. Na polanę cień rzucały wysokie drzewa, tworzące las. Trawa była wysoka, ale pośród niej dało się dojrzeć potężne poroża zwierzęcia. Trafiliśmy na wysokiego jelenia w sile wieku.
Kątem oka zerknęłam na Fryderyka, który wyglądał, jakby miał obawy, co do powodzenia naszego polowania. Nie dziwiło mnie jego wątpliwość, była nas tylko dwójka, dlatego nasze zadanie było trudniejsze, bowiem łatwiej było powalić jelenia, gdy do dyspozycji było więcej osób. Ja nie traciłam wiary, nie odstraszał mnie rozmiar zwierzęcia lub ostre poroże, które z łatwością mogłyby pozbawić życia któregoś z nas. Nie wątpiłam w nasze umiejętności, przynajmniej moje. Mogłam obawiać się jedynie tego, czy Fryderyk da radę, ale w niego również wierzyłam. Mimo bycia od niedawna myśliwym radził sobie naprawdę dobrze. Widziałam jego starania, zwłaszcza podczas długiego postoju, kiedy myśliwi musieli zrobić zapasy na dalszą drogę.
— Poradzimy sobie z nim — szepnęłam do Fryderyka, aby nie spłoszyć jelenia. — Zwątpienie to najprostsza droga do porażki.
Gdy Fryderyk pokiwał tylko głową, wytłumaczyłam mu plan złapania jelenia. Wystarczyło tylko, aby Fryderyk zagonił jelenia w moją stronę, a wtedy ja wyskoczyłabym z ukrycia, zrobiła kilka długich kroków i powaliła go. Później było już prosta droga do pomyślnego zakończenia łowów.
— Dobrze byłoby, gdybyś chwycił go za racicę, gdy będziecie znajdować się blisko mnie – to go spowolni i zdezorientuje jego uwagę — podpowiedziałam, zanim ruszyłam dookoła łąki, w stronę kryjówki, którą wskazałam wcześniej samcowi.
Kazałam mu odczekać chwilę, zanim rzuci się w pościg za jeleniem. Gdy czekałam w kryjówce, pochylając się nisko, przyłapałam się na tym, że czerpię radość z wiatru rozwiewającego moje futro. Uwielbiałam wiatr, uwielbiałam naturę, uwielbiałam polowanie, dlatego trudno było mi nie czerpać radości z takiej małej rzeczy. Nadstawiłam uszy i wytężyła wzrok, czekająca na kolejne wydarzenia.
Po dłuższej chwili ujrzałam, jak Fryderyk wyskakuje z miejsca, w którym go zostawiłam. W tym momencie wstrzymałam oddech. Zachowania samotnych jeleni na atak drapieżnika nie zawsze oznaczało ucieczkę z ich strony. Czasami bywało tak, że jelenie reagowały defensywą, napierając na przeciwnika swoimi porożami, które były dobrą bronią. Na szczęście jeleń postanowił z nami współpracować, ponieważ zerwał się do biegu. Fryderyk dzielnie nakierowywał jelenia w moją stronę, mimo fruwającej za jeleniem trawy, która z pewnością kaleczyła mu pysk i przeszkadzała w pogoni. Gdy oboje znajdowali się blisko mnie, zobaczyłam, jak Fryderyk z trudem odbija się od tylnych łap i chwyta się zębami za tylną racicę jelenia. Zwierzę wydobyło z siebie bolesny ryk i zwolniło, ale w dalszym ciągu nie zrezygnowało z biegu. Podziwiałam zwierzę za wolę walki. Czas na mnie – stwierdziłam. Wyskoczyłam z ukrycia i rzuciłam się sprintem w ich stronę. Gdy znajdowałam się bliżej dwójki, stało się coś, czego oboje nie oczekiwaliśmy. Jeleń bryknął, zrzucając z siebie psa, który upadł z łoskotem na brudny śnieg. Wstrzymałam oddech, gdy mój wzrok automatycznie przeniósł się ze zwierzęcia na Fryderyka, bojąc się o jego bezpieczeństwo, co okazało się ogromnym błędem. Pies wstał o własnych siłach, a na jego pysku pojawiło się przerażenie. Widziałam, jak bezdźwięcznie wypowiada moje imię. Nie zwalniając, przeniosłam wzrok na jelenia. Otworzyłam szerzej oczy, gdy tuż przed sobą zobaczyłam ogromne poroża jelenia. Nawet nie zauważyłam, kiedy do mnie dobiegł. Zwierzyna zrezygnowała z ucieczki, a zamiast tego postanowiła się zemścić na wrogach.
Wszystko działało się bardzo szybko, ale ja miałam wrażenie, że czas nagle spowolnił. Będąc w biegu, zatrzymałam się w powietrzu. Wiatr przestał wiać, przestałam słyszeć szum trawy, a zamiast tego uderzenia mojego serca odbijały się echem. Z tak bliskiej odległości jeleń wydawał się dwa razy większy, zwłaszcza jego poroże. W oczach jeleniach widziałam wściekłość, a gdzieś dalej ujarzmiony strach. Co jeleń widzi w moich oczach? – pomyślałam, choć nie powinnam. – Strach? Miałam nadzieję, że nie. Byłam zbyt rozpędzona, abym mogła zwolnić, zmienić kierunek biegu bądź się zatrzymać. Wiedziałam, że zginę. Podobno, moment przed śmiercią wiesz, że umrzesz. To była prawda. Czułam to w moich żyłach, w moich kościach, a serce tylko upewniło mnie w moim przekonaniu. Nadzianie się na ostre poroże było nieuniknione. Mimo wiedzy o niechybnej śmierci nie zamknęłam oczu, nie schyliłam głowy, nje ukazywała m strachu, który gdzieś tam w środku był – dumnie patrzyłam w oczy śmierci, która przybrała postać jelenia. Niemal widziałam przed oczami moją rozbryzgajacą się na wszystkie strony krew, niemal czułam, jak poroża przebijają skórę, a następnie organy. Wyobrażałam sobie uderzenie, upadek i wykrwawianie się na resztkach śniegu, przez otulający zimną kołdrą wiatr. Byłam gotowa. Byłam gotowa umrzeć, choć przed sobą miałam wiele lat życia, a ja miałam jeszcze dużo niezałatwionych spraw. Czułam, że rodzeństwo sobie beze mnie poradzi, Rea i Eter doskonale się razem ze sobą dogadywali, dlatego ja w spokoju mogłam odejść do mamy, może czekała tam na mnie z tatą? Byłam pogodzona z moim losem. Najwidoczniej tak musiało być.
Poczułam uderzenie, ale śmierć nie nadeszła. Nie wiadomo skąd pojawił się oślepiający, nieskazitelny blask niebieskiego, wręcz błękitnego światła, a następnie coś uderzyło mnie w bok i odrzuciło, przez co przeturlała się po ziemi. Nie poczułam żadnego bólu, nie czułam zbierającego się szkarłatnego płynu w moim przełyku, a moje organy pozostały nietknięte. Miałam stłuczony bok, gdyż uderzenie było gwałtowne, ale poza tym nic mi nie było. Światło zniknęło tak szybko, jak sie pojawiło – po ulamku sekundy nie było po nim śladu. Zszokowana leżałam na wilgotnej od śniegu ziemi, dysząc ciężko. Słyszałam swój świszczący oddech i przyglądałam się, jak jeleń odbiega, a następnie znika w gęstym lesie. Przez chwilę nie mogłam się podnieść.
— Persefona? Persefona! — Do mojego zaćmionego umysły dotarły przerażone krzyki. — Jesteś cała?
Zobaczyłam schylającego się przede mną sznaucera, przerażonego zaistniałą sytuacją. Widziałam szczerą chęć pomocy w jego błękitnych oczach, które trudno było dostrzec przez sierść na pysku.
— Nic mi nie jest. — Z ulgą usłyszałam, że mój głos nie był zachrypnięty ani drżący. Nie skorzystałam z pomocy psa, wstałam o własnych siłach. Zauważyłam, że moje łapy lekko drżały, dlatego mocniej docisnęłam łapy do podłoża. Żyłam.
Fryderyk Wilhelm wyciągnął łapę w moją stronę, ale zatrzymał ją w powietrzu, a następnie położył ją spowrotem na ziemię.
— Na pewno nic ci nie jest? Tak bardzo cię przepraszam, to moja wina, ja...
— To nie twoja wina, Fryderyku — stanowczo mu przerwałam.
— Ale mogłem...
— Nie mam ci tego za złe, co się stało — ponownie mu przerwałam. — To nie twoja wina.
Oboje chwilę milczeliśmy.
— Co to było? — zapytał roztrzęsiony.
Więc Fryderyk również to widział – pomyślałam. Myślałam, że miałam jakieś zwidy. To, co się stało było nie do wyjaśnienia.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć psu, milczałam. Nie wiedziałam, co się stało i jak to racjonalnie wytłumaczyć. Musiało być jakieś wyjaśnienie tej sytuacji. Spojrzałam na miejsce, gdy przed chwilą leżałam. Powinnam się wykrwawiać, powinnam zginąć – zdałam sobie sprawę. – a wciąż żyję. Jak to możliwe? Powstrzymałam się od dreszczu. Przeleciałam wzrokiem po polanie, szukając żywej istoty. Rozchyliłam pysk, węsząc i uważnie nasłuchując. Choć trudno było mi się skupić, byłam pewna, że na polanie nie było nikogo oprócz nas. Byliśmy jedynymi światkami tego niedorzecznego wydarzenia.
Fryderyk?
+1000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz