6.16.2020

Od Lucyfera CD Beatrycze



Nigdy wcześniej nie odczułem tak ogromnej porażki. Byłem wściekły na siebie, na tą sytuację. Chciałem dobrze, a wyszło źle. Choć targały mną emocje wycofałem się, gdyż stawianie oporu mogłoby mi jeszcze bardziej zaszkodzić. Dałem sygnał wilkom aby również się wycofały, choć czułem smak porażki odchodziłem dumnie. Wskoczyłem na powalone drzewo i obejrzałem się za siebie. Widziałem jak odchodzi. Nie chciałem wracać do sfory, poszedłem na klif i stamtąd obserwowałem jak sylwetki stają się coraz mniejsze aż w końcu całkowicie znikają z mojego pola widzenia.
- Co teraz szefie? - zapytał czarny wilk. 
- Zniknijcie mi z oczu natychmiast - warknąłem. Posłusznie cała gromadka odeszła. Ja zaś położyłem się wygodnie. Cały czas odtwarzałem w głowie zaistniałą sytuację. Niepotrzebnie tak bardzo dałem ponieść się emocjom. Ogarnął mnie lęk, że już na zawsze straciłem miłość swojego życia. Jedyne co mi pozostało to czekać. Choć nie wiedziałem czy ona wróci. Może tam będzie szczęśliwsza, może uczucie do Solisa urodzi się w niej na nowo. Na sama mysl o tym dostawałem mdłości i drgawek z nerwów, kuło mnie w sercu i ciężko było mi oddychać. Choć pragnąłem wypędzić te myśli ze swojej głowy, nie potrafiłem tego zrobić. Ta noc była nieprzespana,wstałem i poszedłem do sfory aby po drodze napić się wody i zorientować co tam się dzieje. Wszyscy zbierali się do dalszego marszu. Pobiegłem do Brooklyn.

- Zaczekaj! - krzyknąłem. Suczka spojrzała na mnie zaskoczona po czym przystanęła na chwilę w miejscu.
- Co się stało? - Beatrycze ruszyła gdzieś i nie wróciła. Powiedziała, że was dogoni - oznajmiłem.
- Dobrze, za kwadrans ruszamy.
- Ja zostanę, poczekam na nią, razem was dogonimy.
- Dobrze. 
Nie chciałem aby nasza nieobecność opóźniała wędrówkę.Wróciłem na klif i obserwowałem, czy Beatrycze nie wraca. Mijały minuty, godziny, dni. Traciłem poczucie czasu oraz nadzieję. Zastanawiałem się, czy wróci? Czy będzie chciała ze mną rozmawiać? Co mam jej powiedzieć, kiedy ją zobaczę? Czy jeszcze kiedyś się spotkamy. Nie jadłem za wiele, niemal nie przestawałem gapić się, czy nie wraca, czuwałem w dzień i w nocy. Miewałam koszmary w których ona jest z kimś innym. Traciłem zmysły z każdą godziną z każdym dniem. Ale cały czas miałem nadzieję. W końcu ujrzałem w oddali mały punkcik na horyzoncie, już kilkakrotnie tak bywało, że ktoś szedł. Serce waliło jak młot nerwy zżerały mnie od środka, a po chwili okazywało się, że to jednak nie ona. Tym razem jednak poznałem od razu ten zapach. Zerwałem się zbiegłem z klifu i ruszyłem w jej stronę, lecz nagle coś mnie zatrzymało. To był strach, co jeśli ucieknie, gdy mnie zobaczy? Zebrałem się w sobie, albo teraz albo nigdy. Co ma być to będzie. Spokojny niewzruszony, szedłem w jej kierunku wychodząc jej naprzeciw. Stanęliśmy oboje w bezpiecznej odległości. 
- Stado już dawno ruszyło dalej bez ciebie, ale powiedziałem alfie, że ich dogonisz - oznajmiłem. Naprawdę nie było mnie stać na nić więcej. Widziałem po jej minie, że nie jest zachwycona, zacisnąłem kły. Wziąłem głęboki oddech.
- Przepraszam, czekałem na ciebie... Jeśli nie zmieniłaś zdania i nie chcesz mnie znać, powiedz. Sama ich dogonisz. Jeśli jednak zmieniłaś zdanie możemy dogonić ich razem - spojrzałem zestresowany w ziemię.

Beatrycze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz