6.25.2020

Od Merlaux - Zadanie #5

  Powszechnie opowiada się o zdumiewającej wenie twórczej, jaką zyskać można poprzez wędrówki przez knieje. Nie jest to z resztą wcale cudaczne - przystępnie jest przemierzać przestrzeń kompletując myśli, mając świadomość, iż atrament z piórem znajdują się jak w największej odległości. Z tego też powodu ja - jako wysokogatunkowy kunktator, zadecydowałem udać się na spacer, kiedy tylko wypełniłem na ten dzień swe stanowiskowe zobowiązania cerbera.
  Wyruszyłem spontanicznie, nie myśląc sporo nad trasą, jaką miałem się udać. Ostatecznie pobliże jest tak niezgłębione, że grzechem byłoby nie pomóc w jego eksploracji.
  Całkiem prędko udało mi się znaleźć już pośród zacisznych ustroni. Nie darzyłem takiej samotności sympatią, lecz mając nadzieję na odpowiednie poukładanie wątków, siliłem się na bagatelizowanie tego uczucia. Nie znajdywałem się przecież w aż tak dużej odległości od przychylnych mi czworonogów, abym miał się martwić czczością, a wraz z innymi strażnikami niedawno przeszukiwałem okolice wypatrując niebezpieczeństw i powróciliśmy bez fatalnych wieści. Syntezując całość - oddalałem od siebie troski i nawet jeżeli droga bywała dla mnie dokuczliwa przy uniesieniach terenu, pozwalałem sobie na kontemplacje: pisać autobiografię w kolejności? Konstruować z fragmentów? Czy ktokolwiek związany ze mną więzami krwi zasługuje na poświęcenie im więcej słów?
  Nie. Odpowiedź na trzecie zagadnienie była już dla mnie jasna. Książka miała być o mnie, natomiast oni zapychaliby pusto przestrzeń. A ponadto są figurami nazbyt monotematycznymi i nużącymi. Zdecydowanie nie zasługują na chociażby odrobinę uwagi, jaką sam byłem zmuszony im poświęcić. Niech sami osiągną coś innego niż zyskali od przodków, o których z resztą też nie mam zamiaru wspominać. Już mają to czego pragnęli - sławę! Oraz warte zauważenia jest, iż podpisując tom swym nazwiskiem docelowi czytelnicy już będą wiedli łączącą linię pomiędzy mną a protoplastami. Ah! Jakże niełatwo jest olśnić odbiorców, kiedy każdy ruch oglądany jest poprzez pryzmat legendarnych postaci! Czym jest walka z niedźwiedziem, kiedy przodek zaklinał i podporządkowywał swej komendzie fantastyczne bestie? Zwiedzanie świata, jeżeli antenatka prowadziła batalię o wpływy rodu na kontynencie? Zaznajamianie się z językami, a nieznanie mowy władzy? Jeśli historie mych dziejów nie pozyskają czytelników okażę się być jedynie nieudacznikiem, jaki marnie stara się o uznanie! Teraz o tym myśląc zdaję sobie sprawę, jak wrogi jest wobec mnie los. Pod tymi względami moi najbliżsi pozostają jako wartościowi potomkowie rodu. Ojciec pozostawi po sobie tytuł tego, kto nie umniejszył majątku i potrafił utrzymać wpływy. Rodzicielkę już bezpowrotnie starto z kart kronik rodzinnych. Starsze rodzeństwo przemieszcza się już odpowiednimi drogami, aby nie podzielić jej losu. Najstarszy brat przecież już zaczął słynąć pośród arystokracji z wielkiej miłości, jaką darzy samicę z gminu. Nawet jeżeli w rzeczywistości jest ona dalszą kuzynką z mniej poznawalnej podsychającej gałęzi drzewa rodowego, a przynajmniej dla mojej osoby oczywistym jest, że ta sytuacji ma miejsce tylko z tego powodu, aby dziecięca śmiertelność nadchodzącego pokolenia nie była tak dobitna. Po rozpropagowaniu wizerunku siebie i partnerki odziedziczą znaczna część majątku, a jeszcze podczas pochówku ojca poczują się być w konieczności, aby w imieniu nieboszczyka ożywić martwe od dwóch pokoleń układy, a mając reputację niepowszechnych zakochanych, jaka w swej romantyczności świadczy, że ma się czyste serca, nada im zwracającej wzrok opinii. W międzyczasie uliczne psy ochoczo pozwolą na naruszenie swojego spokoju, czego wymagałaby część tychże interesów, aby zyskać teren i siłę roboczą, odnosząc wrażenie, że ta reprezentacja "gmimu" będzie pamiętać o ich potrzebach! Obroty zwiększą się w znaczny sposób, a ród stanie się potężniejszy! To takie dobitne, proste wręcz! Nic z tego nie nadawałoby się do zamieszczenia w mej autobiografii, a już można zamówić malarza, aby zaczął działać w swej sztuce i szykował portret nad kominek! A to tylko jeden przedstawiciel mego rodzeństwa, a przecież działania i siostry, i drugiego brata już nie tak dalekie są do zyskania chwały. Jeszcze przed wybraniem prze mnie udania się w świat, ten brat...
  Drgnąłem, kiedy wyczułem, jak w kolizję z mym futrem wpada kropla wody. Zwróciłem wzrok ku chmurze, jaka nie tak daleko w czasie była jedynie uroczym obłokiem. Prowadziłem jej obserwacje kątem oka, ale dosłownie przed chwilą okazała się na sytą na tyle, aby mógł spaść z niej taki opad. Dopiero teraz byłem w stanie uchwycić bardziej martwiący mnie znak na niebie, jakim były kłębiące się przy horyzoncie chmury, wyraźnie bystrzej się przemieszczające i tak obszerne, że zakrywały przed słońcem widoczne z nawet mej perspektywy połacie terenu. Specjalistą od zjawisk pogodowych siebie nazwać nie mogłem, ale w tym wypadku byłem pewien, że ilość minut dzielących mnie od ulewy, która nawiedzi te okolice, byłaby możliwa do policzenia na palcach łap. Niekoniecznie wiedząc, czy wlicza się do tego procesu również tylne. Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu drogi mogącej zaprowadzić mnie z powrotem do osady. Wierzyłem, że jeżeli te domostwa tyle już przetrwały w dziczy, tym razem również utrzymają się mimo grożącej pogody.
  ...mój drugi brat, jaki jest z charakteru kalką niemalże wszystkich innych z rodu, już wtedy na wszelkich uroczystościach wzbudzał zachwyt innych. Solidne wykształcenie, pierwsze powszechnie poważane prace w tak młodzieńczym wieku już rozsławiały jego godność w nieznanych mi, lecz pewnie poważanych środowiskach świata nauki. Jako podlotek dane było mi słyszeć o poważnych dyskusjach, jakie wzbudził i o towarzyszącym im poruszeniu, które mimowolnie zmuszało gości ojca do zaintrygowania się postacią mego brata i potakiwania nawet, jeżeli nie pojmowali ani ułamka przekazywanej treści...
  Błyskawica rozjaśniała przez całe niebo, a pomruk grzmotu przerwał milczenie trwające przez ostatnie chwile. Wiatr zaatakował, a deszcz jakby na wezwanie przybył zaraz po nim i już w ciągu pierwszych sekund poznałem, iż niepodobny jest do poznanego mi z poprzedniej chmury. Nie zdążyłem znaleźć osłony, a już ma sierść nabrała większej wagi wraz z kilogramami wody, a okolica stała się nieprzyjemnie oślizgła i błotnista. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że me próby ostatnich minut obierające za cel wskazanie drogi powrotnej nie przyniosły pożądanych skutków. Okoliczności wybitnie mi nieprzychylne. Byłem świadomy, że nie sprostam walce z żywiołem, więc postanowiłem przeczekać aż niebo nie wyciszy się. Znalazłem miejsce ukrycia między skałami, jakie spoczywały pośród roślinności. Mimo ciepłej temperatury deszczu było mi zimno i wybitnie nieprzyjemnie. Sam widok błota opatulającego me łapy sprawiał, że czułem potrzebę odwracania się od nich ze wstrętem. Krople wody dalej miały sposobność, aby do mnie docierać, lecz nie był już to ciągły potok. Co jakiś czas piorun smagał okolicę, a sam wtulałem się mocniej pośród chłodne głazy. Wiedziałem, że to ten wysokoenergetyczny błysk jest dla mnie zagrożeniem w tak wilgotnym środowisku, a nie grzmot, jaki mógłby mnie co prawda strącić podmuchem, lecz wokół nie znajdywała się żadna grożąca mi przepaść.
  ...ostatni raz, kiedy miałem okazję widzieć siostrę spędzała czas na gali. Nie miałem okazji przysłuchać się, jakich chwytów używa w konwersacji, albowiem sam byłem wtedy już oddalony od rodziny i spędzałem czas zwabiając pewną jednostkę w sidła mych towarzyszy, abyśmy mogli za okup pozwolić sobie na zebranie wystarczających funduszy na przygotowanie następnego uprowadzenia, lecz za to już wyższej klasy. Zdążyłem wtedy jednak już dojrzeć, jak ona niedyskretnie trzyma same asy pośród kart. Każdy wokół o tym wiedział i chciał znaleźć się przy przyszłej zwyciężczyni. Nie wspominała o aukcjach? Coś o sztuce? Jej osoba świetnie pasowałaby do kogoś, kto zajmowałby dystrybucją wartościowej twórczości. Nie jest to może i najbardziej wyróżniająca się działalność, lecz pewnie teraz podróżuje więcej niż udało się mi, a utarczki z kolekcjonerami czy złodziejami mogły pomóc zdobyć jej tyle rozgłosu, aby stała się wyróżniającą personą...
  Okoliczny teren okazał się być pokaźnych rozmiarów niecką, jaka zauważalnie zaczęła napełniać się wodą. Pojąłem, że jeżeli dalej pozostanę w swej kryjówce, zostanie mi odcięta droga i sytuacja stanie się jeszcze mniej przyjemna. Byłem zmuszony przemieścić się dalej. Mimo sprzeciwu ciała porzuciłem schronienie i od razu wpadłem w grząską ziemię. Westchnąłem, po czym ruszyłem w stronę, jaka wydała mi się dawać mi najwięcej szans na bycie tą, która zaprowadzi mnie w stronę domostw.
  Wkrótce zacząłem odczuwać znaczny, nie tylko już mentalny, ból. Każdy krok w tych warunkach był dla mnie istnym udręczeniem i chciał skutkować mają natychmiastową rezygnacją. Jednak musiałem się przemieścić.
  Niedługo pojawił się kolejny problem, jaki nadał tej sytuacji dodatkowo nieprzyjemny wymiar. Nawet jeżeli me zmysły były przytępione przez okoliczności, znacznie wyczułem wokół jakąś obecność. W pierwszej chwili chciałem się uradować, myśląc, że może właśnie udało mi się znaleźć w pobliżu psa albo wilka - przecież przekonałbym go o danie mi azylu albo wskazanie drogi, lecz następne chwilę zaczęły upewniać mnie, że nie jest to taki typ stworzenia. Nie wychylało się spomiędzy roślinności i prowadziło szczegółową obserwację mych poczynań. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Postanowiłem jednak znaleźć w sobie nadzieję, że sytuacja okaże się być mi przychylna.
 - Nie znane mi, kim jesteście, lecz czuję się zobowiązany ostrzec, że respektuję konwersacje i mogę nader wdzięcznie docenić waszą aparycję, jeżeli zadecydujecie się ujawnić!! - zawołałem, mając nadzieję być głośniejszym niż zgiełk okolicznych warunków. Huk deszczu, jazgot wietrznych podmuchów i warkot gromów zbierały się w iście koszmarną kakofonię. Najbliższy szczyt rozświetlił się wraz z przywabieniem błyskawicy. Zaszczękało w mych uszach, a łapy w jednej sekundzie wybrały zupełnie różne ścieżki, którymi udały się bez uprzedniej konsultacji. Z trudem przemogłem się, aby zachować uchylone powieki i koncentrować wzrok ku istocie. Byłem niezaprzeczalnie pewien jej obecności. Musiał i ją przejść dreszcz, a ja takie drgnięcie pośród zieleni uchwyciłem. Oczekiwałem milcząco na poznanie tajemniczego przybysza, lecz ten pozostawał w ukryciu. Drobne refleksje świateł piorunów na ułamek sekundy ukazały mi wpatrzone się we mnie ślepia. Nie byłem w stanie określić jakiejkolwiek ich cechy. Były. - A jeżeli nie macie takiego zamiaru - ponownie zabrałem głos. Pośród tej wrzawy nawet mi wydawał się być bezdźwięcznym. - pozostawcie mnie w spokoju! Albo przynajmniej ukażcie drogę ku poludzkim włościom, a będziecie mogli liczyć na komfortowe schronienie.
  Nie otrzymałem jakiejkolwiek reakcji zwrotnej, chociaż ponownie dałem istocie czas na decyzję. Sprawiło to, iż zadecydowałem nie poświęcać jej w dalszym stopniu swej uwagi. Skupiłem się na kwestii, gdzie zapodziałem kończyny i z bólem zebrałem je na przystawalne pozycje. Postarałem się o przemieszczenie ich, a chociaż w następstwie tego zaginęły pośród nietreściwego osadu, przemogło mnie to wykonania następnych kroków. Kontynuująca się świadomość skupiania na sobie wzroku nieznanego stworzenia okazała się w dalszym ciągu mieć znaczny wpływ na moje poczynania. Brnąłem tak bystro, jak pozwalały możliwości i mimowolne zwracanie się ku stworzeniu. Czułem, jakby przemieszczało się tuż obok, a nie radowała mnie ta perspektywa - wkładałem istotnie więcej wysiłku, aby móc wydostać się z tej sytuacji. Daleka od przyjemności była świadomość, iż stworzenie jest w stanie trwonić tyle siły, aby mnie śledzić. Warte zauważenia było też to, jak niekwestionowanie nie będąc w stanie sprostać ciężarowi tego spojrzenia, postanowiłem obrać drogę jak najbardziej pozbawiającą istotę jej schronienia albo przynajmniej zmuszającą ją do oddalenia się ode mnie wraz z dystansem, jaki tworzyłem pomiędzy swoją osobą a krzakami. Kierowałem się przez polany, nawet jeżeli chociaż czekała mnie tam bezpośrednia walka z żywiołem. Kilkukrotnie zapadałem się w mule, lecz świadomość, że tajemniczy przybysz jest dalej okazywała się mieć dla mnie znaczniejszą wartość.
  Na moje pocieszenie przez niektóre fragmenty chmur zaczęła przebijać się światłość. Warunki atmosferyczne w dalszym ciągu się nie uspokajały, ale mogłem mieć nadzieję, że wkrótce będzie mi choć w pewnym stopniu lżej.
  Rozglądałem się wokół, pragnąc móc rozpoznać okolicę, jednak ściany opadów nie ułatwiały mi zadania. Byłem świadomy też, że nie będę w stanie odnaleźć żadnego śladu łap, albowiem wszystkie zostały zmyte. Istota w swym milczeniu również wydawała się nie dawać mi najmniejszej wskazówki, jak prędko powrócić na tereny, z którymi byłem bardziej zaznajomiony. Ostatecznie udało mi się wpaść na pomysł, jaki mógł dać mi szansę na zlokalizowanie poszukiwanego miejsca. Przecież nie tak daleko musiał być nieprzerwanie uwiędły teren z ludzką świątynią, a namierzenie góry, jaka separuje od niego chmury powinno nie być najtrudniejsze - powinienem wytężyć wzrok wobec miejsc, jakie skupiają tumany burz w tych okolicach. Niedaleko nich miejsce ma cmentarz, a od niego ma droga będzie już przewidywalna.
  Już nawet nie mając pewności, jakimi siłami, odnalazłem punkt, z którego drzewa nie przysłaniały mi okolicy. Opady stały się mniej treściwe, ale dalej mogłem podążać wzrokiem za tym, jak przemieszczają się chmury i jak są powstrzymywane przez skaliste bariery. Niektóre po pierwszym odbiciu się przemykały nad szczytami i przemieszczały się dalej, w jednym specjalnym przypadku takie działania już nie następowały. Obłoki rozchodziły się albo opadały niżej, co sugerowało mi już me położenie. Ha! Teraz już uwzględniając nieznaczny margines błędu mogłem udać się ku osadzie i liczyć, że się na nią natknę.
 - Na coś zdały się wasze obserwacje. - zwróciłem się w stronę, z której spodziewałem się obecności nieujawnionego mi stworzenia. W obliczu takiego odkrycia nawet mój lęk przed nim okazał się nie grać już tak znacznej roli. - Byliście świadkiem ponadprzeciętnego geniuszu!
  Chciałem udać się już uszczęśliwiony aktywnym truchtem, lecz zmęczenie nie pozwoliło mi na to. Dlatego też umordowany powłóczyłem się w stronę poludzkich włości, nie znajdując w sobie już nawet siły, aby ubolewać nad stanem własnego futra, boleściami mięśni i rozpoczynającymi żer owadami. Jedyne czego życzyłem sobie w tamtej chwili była możliwość, aby dostać się do swej izby możliwie niezauważonym.
  Istota zaprzestała mi towarzyszyć, kiedy tylko spośród roślinności ujawiły się dachy budynków. Byłem pewien, że nie będę tęsknił.
Czy odnalazłem wenę w wędrówce?
Sam nie jestem pewien.
Może następnym razem dopnę celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz