6.18.2020

Od Merlaux cd. Solangelo

 - Jesteście pewni, że bestia się podziała? - dokonywałem swych starań, aby oddalić nieoddalające się ode mnie wątpliwości, aczkolwiek moje spojrzenie nie miało sposobności ujrzenia zbyt wiele pośród smolistego mroku. Wstrząsnąłem się, kiedy chłód ponownie przeszył me ciało wraz z kolejną realizacją swojego położenia. Zatroskane oczy Solangelo powiodły za tymże ruchem.
 - Niezbyt. Ale nie możemy przecież czekać w nieskończoność. - rzekł. Przekręciłem nieznacznie głowę i w nieufności ponowiłem próbę odkrycia, czy niedźwiedź nie czai się pośród roślinności. Nie wyczuwałem żadnej obecności, jednak nie byłem kontent z tak niewielkiej pewności.
 - Możemy podjąć próbę... - stwierdziłem w przeciągu najbliższych minut. - Czuję się zobowiązany do wypatrywania zagrożenia, kiedy będziecie schodzić.
 - Jasne. - odpowiedział pies prawie nonszalancko. Jego łapy poczęły wyszukiwać sęki w drewnie. Trwało to znaczną ilość czasu, lecz nie przyprawiało mnie to o zmartwienie. Ostatecznie mojemu druhowi udało się zbliżyć ku ziemi, dodatkowo w większości kontrolowany sposób. Tymczasem sam wywiązywałem się z opartej na słowach umowy i czujnie badałem każdy ruch w okolicy, aż nie dało się posłyszeć szelestu równoznacznego z opadnięciem czterech łap pośród zieleni.
 - Mer, tu jest w porządku. Możesz schodzić. Tylko uważ... nie ważne. Tam na lewo albo mocne prawo jest gałąź, zsuń się jakoś. - instruowany spostrzeżeniami poszukiwałem najefektywniejszej drogi. Zadanie nie przychodziło łatwo czy bezboleśnie, lecz motywacja udania się ku wyraźniej sprzyjającemu mi ulokowaniu była zbyt nęcąca, aby stawiać jej opór. - Tam się nie złapiesz, Mer, lepiej nawet się nie patrz w tamtą stronę. Dobrze, a stąd myślę, że możesz nawet spaść. I już jesteś, nie zabiłeś się. Idziemy.
 - Pojęła bestia, że nie jest możliwe nas pokonać. - stwierdziłem uradowany, kiedy mój oddech nabrał codziennego tempa, a nasza odległość od ewentualnie czającego drapieżcy się drapieżcy spotęgowała się znacznie. - Dzięki naszym zasługom w odwracaniu uwagi członkowie sfory mogą spać bezpiecznie!
 - Zacznijmy od tego, że sami się położymy. Rano pomyślimy, czy mają nam dziękować, czy po prostu nie powinniśmy siedzieć cicho
***
  Zadziwiająco niewielu wykazało chęci do słuchania tej nieprzeciętnej historii. Okazało się też, że właściwie nie powinno się o niej rozmawiać w znacznym stopniu. Nie przyczyniło się to jednak do zapomnienia jej przeze mnie. W dalszym ciągu byłem pewien, że znajdzie się ona w przyszłości w mym niepowtarzalnym autobiograficznym dziele. Podobnie jak niezliczona ilość innych zabierających dech w piersiach opowieści.
  Fazy Księżyca zaczęły się powtarzać, odkąd zadecydowałem piastować rangę członka tej społeczności, lecz pożywienie w dalszym ciągu było dla mojej osoby okropne, a wysiłek nieprzyjemny. Byłem pomimo to w stanie coraz dokładniej poznawać mentalność i zwyczaje tego stada. Okazja do obserwacji arcyciekawych wydarzeń nadarzyła mi się też, kiedy po tych miesiącach sfora odnalazła coś, co niezwykle ją uradowało i czego okazała się szukać przez ten cały czas. Tłumaczyło to mi teraz pewną część motywów poszczególnych jednostek. Odkrycie przez nich sierocej wioski pomiędzy górami wpłynęło również i na moje dalsze poczynania. W formie przykładu mogę podać fakt, że jak po pewnym czasie ogłoszono, że na tych terenach nastąpi osadzenie grupy, podano do informacji, że staniemy się lokatorami pobliskich budynków i to żyjąc w nich kolektywnie, aby nikogo nie musiało spotkać kontynuowanie sypiania pod pod gwiazdami. Powiedziano też, że współdzielę kwaterę wraz z Solangelo i Eau, co ucieszyło mnie, ponieważ utrzymywaliśmy już relację. Niedługo po usłyszeniu tych wieści (a także paru innych), udaliśmy się ku budynkom. Eau jeszcze postanowiła pozostać chwilę przy alfach.
 - ...aczkolwiek sam Jean-Paul Sartre mówił, że piekło wyraża się poprzez mieszkanie z przyjaciółmi. - mówiłem, a zarazem bez pośpiechu przekroczyłem progi. Przymrużyłem oczy, aby uzyskać możliwość chociaż niewielkiego zaskoczenia na widok nowych włości. - Chociaż jest to w pełni zrozumiałe, przecie jego przyjaciele musieli być Francuzami! Kto by miał siłę z nimi ścierpieć? - pozwoliłem sobie na niegłośny śmiech, przebyłem kolejną chwilę drogi, po czym wyprostowałem się i rozejrzałem wokół. Wesołość ustąpiła miejsca konsternacji i zakłopotaniu. Solangelo, ignorując albo nie uchwycając mego stanu, przemieścił się obok mnie. Dopiero po kategorycznie zbyt dłużącym się momencie, odwrócił się z bezgłośnym zapytaniem o powód mego ucichnięcia. Teatralnie wskazałem na otoczenie, ułamek wzburzenia objawił się w mej mimice. - Nie spodziewałem się, że ta cała droga ciernista zaprowadzi moją osobę do takiego... obmierzłego miejsca.
 - Nie przesadzaj. To całkiem przystępny domek. - współlokator zmiótł szarpnięciem kończyny pył z jednej ze spróchniałych desek. - Życie tutaj może być lepsze od, wiesz, spania na ziemi, marznięcia w deszczu, uciekania przed drapieżnikami.
 - Pozornie taaak, lecz... Nie jestem w stanie radować się tym miejscem. Czy tam za żerdzią widzę pająka?
 - Już nie.
 - Pozbawiliście to istności czy strąciliście? - oddaliłem się od miejsca zdarzenia. - Ah, to już nieistotne. Już postrzegam. Ten paproch, wyrażając się klarowniej.
 - Wracając. Mieszkanie w takim domku, odbudowywanie go według potrzeb; musisz przyznać, że jest to nawet takie... - mój druh uczynił niezrozumiały dla mnie gest. - R...? R-o? Dalej nie? To jest takie r-o-m-a...
 - Nie znajduję się w nastroju na te słowa. - mruknąłem nieznacznie. - Znajduję to miejsce nieprzyjemnym. Ten klimat tutaj... Niewykluczone, że zwykle jestem nieprzyzwyczajony.
 - Może i jest tu trochę obco, martwo i nawet nie wiadomo skąd przecieka ta cała woda, ale hej, ogarniemy to. Będzie miło. - zauważył Solangelo. - Patrz, wiesz jak ładnie będą wyglądać góry rano albo przy zachodzie słońca?
 - Okna. Brakuje tu pokaźnych czystych okien. - wymamrotałem. - I kogoś mogącego sprostać ich czyszczeniu...
 - To już jakiś plan. Nie wiem, jak bardzo możliwy, ale to już coś. Może tam pod ścianą będzie kanapa. Lubisz skóry na ścianach? Może być cieplej. Roślinka w doniczce, dwie, trzy.
 - Przepadam za mirtem. - wtrąciłem. - Wzniesiemy tu willę? - zaproponowałem też po chwili półgłosem, mój nastrój poprawił się nieznacznie, lecz w dalszym ciągu wiedziałem, że jest długa droga do ochrzczenia tego miejsca domem.
 - Jak chciałbyś się za to zabrać?
 - Wpierw rozniesiemy to lokum, możliwie poprzez zaawansowaną pirotechnikę, a później zaangażujemy kogoś, aby rozpoczął właściwą budowę.
 - Eau pewnie będzie przeciwko przynajmniej połowie tego planu. Lepiej poczekajmy na nią, ale mimo tego myślę, że gdyby tak nie burzyć tego wszystkiego, a przerobić... perspektywy na willę jakieś są.
  Rozdzieliliśmy się, aby sprawdzić pozostałe części tego miejsca. Niejeden insekt pierzchał spod mych łap, kiedy tak się rozglądałem. Nie budowała się we mnie ufność do tego, co znajduje się pomiędzy tymi ścianami, a tropienie wytłumaczenia tego nie przychodziło mi z łatwością. Miło będzie móc zrezygnować z konieczności tak intensywnej walki z przyrodą, ale to skrzypienie desek? Obecność niezrozumiałych dla mnie ludzkich sprzętów? Te kilka metrów kwadratowych, jakie sobie przywłaszczam w ramach własnej izby?
  Przycupnąłem w jednym z kątów pomieszczenia. W myślach układałem w przestrzeni wszystko, co moim zdaniem powinno zaistnieć w tym miejscu - gobelin nad posłaniem, lampy, półka z niekoniecznie dekoratywnymi tomami, dużo skrzących się kolorowych buteleczek ze spirytualiami, komfortowy fotel, biurko. Będę mógł powracać z pełnienia stanowiska, a potem bez przeszkód siadać tutaj i... pisać swoją książkę. Dzień po dniu. Stworzyć wyborne dzieło, przybliżyć salonom me awanturnicze dzieje, stać się niezapomnianą legendą. Ah. Ale czy to, co już dane mi było przeżyć jest wystarczające, aby oczarować ich wszystkich? Może wędrówka sfory powinna jeszcze trwać, aby ten rozdział zwracał uwagę w większym stopniu?
  Wyszedłem z pokoju, bardziej już świadomy źródła swoich niepokoi. Zaśmiałem się w myślach z trywialności sytuacji, po czym zwróciłem się do Solangelo, obecnie przebywającego niedaleko wejścia do budynku.
 - Czy myślicie, że znalezienie w tych realiach przyborów do pisania, papieru i posłańca sprawiłoby trudność? - zadałem pytanie, nie będąc pewien, czy chciałbym usłyszeć odpowiedź. - Zobowiązałem się napisać do rodziny, kiedy tylko znajdę się zasięg. - uśmiechnąłem się. Przyszło mi to zadziwiająco naturalnie i swobodnie, chociaż dalej nie było mi lekko na duszy.

Solangelo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz