6.28.2020

Od Merlaux - Zadanie #4

  Byłem zmuszony ponieść konsekwencje swej ostatniej wędrówki: mój organizm niezaprzeczenie nie zaaprobował myśli sugerującej, iż niedługo po niej będę powrócę do przeciętnego trybu funkcjonowania i pewnie w pełni umyślnie nabawił się stanu chorobowego. Odnosiłem nieprzyjemne wrażenie zimna, presji wobec mięśni i w dalszym ciągu nie byłem w stanie pozbyć się myśli, w jak okropnych warunkach się wtedy znalazłem. W szczególności poświęcając uwagę pod kątem, ile pracy byłem zmuszony włożyć, aby pozbyć się w dalszym czasie z siebie błota i zaprowadzić się do stanu chociaż przypominającego ten sprzed burzy. I to użytkując mroźną wodę!
  Poznając, iż moje zdrowie niedwuznacznie nie jest w najlepszej kondycji, zwróciłem się do znawców tematyki chorób. Medycy orzekli, iż nie ma powodów do obaw i zasugerowali oznajmiającym tonem, abym spędził czas niedyspozycji w swej izbie i jedynie przy ewentualnym mało prawdopodobnym a zarazem niekorzystnym obrocie spraw pozostał pośród nich. Przystałem na ich zalecenia, przyjąłem cierpki medykament i wkrótce ulokowałem się na swym prowizorycznym posłaniu, spowijając się derkopodobnym płatem. Moi współlokatorzy zdążyli się już udać na pełnienie obowiązków, więc pozostałem samotnie, mając perspektywy na późniejsze skontrolowanie przez doktorów.
  Zrazu pozostawałem w bezczynie, lecz skłaniało mnie to do koncentracji nad boleściami, a to nadobowiązkowo podburzało me i tak niewybujałe morale. Zdawałem sobie też sprawę, iż potęga monotonii bywała dla mnie dokuczliwa pod kątem mentalnym, co sytuacji, jeżeli miałaby się utrzymywać, nie poprawiało. Nie był to też koniec niefortunności - z tego wszystkiego zyskałem znaczną ilość czasu, jaki mogłem poświęcić kwestii swej autobiografii.
  Osunąłem się na grzbiet na samą myśl na ten coraz bardziej niesympatyczny dla mojej osoby temat. W tym świetle już znaczniej skłaniałem się ku temu, aby mimo choroby udać się na cerberową wartę, niżby namyślać się nad wypowiadaniem się na piśmie - lecz konieczność była koniecznością. Opadłem niechętnie na łapy i przeniosłem się ku improwizowanemu wcześniej blatowi.
  Będę się męczył dłużej, jeżeli tego w końcu nie rozpocznę. Po pierwszych słowach będzie już bezboleśnie. Wybrzmią one w głowie czytelników jako... jako.. jako. Jakoś.
  Sacristi! Może w tym tkwi diabeł. Przecież me słowa zdobędą inny wydźwięk u każdego z osobna! Nieistotnie czy takie będzie moje zamierzenie, czy nie! To nawet bardziej trwożąca myśl! Lecz nie mogę się poddać, a przynajmniej nie powinienem. W tymże momencie bez refleksji przekształcę swe wspomnienia w przyszłe słowa, najszczersze, dobyte prosto z tego miejsca, w którym te wspomnienia są!
  Uchwyciłem słomkę i umorusałem jej naostrzoną krawędź o węgiel. Jak już pisać tak bezpośrednio to nawet i pozostawiać notatki na blacie. I teraz już jestem świadkiem tej wiekopomnej chwili, jakiej wielkości nie zaćmi jakakolwiek boleść. Oto pierwsze słowa, mogące rozjaśnić ciemność i sprawić, iż przestanę ostatecznie murować coraz więcej fundamentów pod kolejne rozbudowane zdania z mej jaźni, jakich przecież nie przeniosę pośród przyszłe stronice. I... już w tym momencie oczekiwany moment...
Nie jestem w stanie.
Nie teraz.
Może po krótkotrwałej przerwie.
  W dalszym ciągu owinięty płachtą, udałem się poza własną izbę. Nie byłem już pewien, czy powodem mego drżenia jest rzeczywista choroba, czy gorejąca we mnie frustracja. Mimo bólu, począłem oddawać ją poprzez nieskoordynowane przemieszczanie się od ściany do ściany, aż przypadek nie nakazał mi zaprzestać tego procesu - materiał, jakim byłem spowity, zahaczył o niezauważony przeze mnie kiedykolwiek uprzednio... ćwiek? Dany był mi do posłyszenia skrzyp od strony ściany, a wraz z nim coś wydało się osunąć na podłoże. Zmięty pergamin? Już brak dla mnie nadziei, wszystko co materialne zamierza już mi wypominać zaniedbania!
  Trwożliwie sięgnąłem po znalezisko i rozpostarłem je, a moim oczom ujawiła się mapa. Kieszonkowa i obtarta, lecz miejscowo pokryta drobnymi symbolami i podpisami. Przyglądając się dokładniej wnioskowałem też, jakoby jej kreator był zaledwie dzieckiem. Nie żywiłem nawet przekonania, że napisy rzeczywiście niosą sobą jakąś treść, a były zaledwie namiastką przyzauważonych wskazówek na prawdziwych kartach.
  Posnucie się po chacie może być intrygującym urozmaiceniem, szczególnie atrakcyjnym, jeśli inną opcją są dalsze męczarnie. Ponownie spojrzałem się na pergamin. Treść nie przedstawiała się nazbyt zawikłanie i porównując widziane elementy do znanych z map, drżące kreski przywiodły mi na myśl plan budynku, symbole - nieistniejące już w znacznej mierze sprzęty. W jednym punkcie widniała plamka zaznaczona kolorem innym niż reszta. Uznałem, iż pełni on rolę punktu docelowego. Znajdywała się w jednej z linii, tuż obok styku z inną. Objąłem otoczenie wzrokiem, starając się odnaleźć punkt orientacyjny. Na przekór tej prostocie, niełatwo można było pojąć, jak plan współczesnego budynku miał się do niegdysiejszego. Naokół wszakże znajdywały się ślady po zabudowaniach, jakie nie przetrwały próby czasu i nie miałem pewności, czy może nie były w kontakcie z chatą. Obszarowo ściany wydawały się być odmienione, jakby po jeszcze odbudowie poprzednich posesjonatów - wszelako mogli pozbyć się śladów drzwi łączących ze zrujnowanym członem. Wątpliwe też były próby orientacji na podstawie rysunków umeblowania - ponad wszelką wątpliwość wyposażenie zdążyło już zostać zniszczone albo zmienić swą pozycję. Ponowiłem próbę planu zestawienia zastanego budynku z widocznym na karcie. Rozplanowanie niby porównywalne, lecz w dalszym ciągu nie dające zbyt wiele wskazań... Bardziej akuratne przyjrzenie się przyniosło mi jednak następną informację, jaka przedtem umknęła mej uwadze. Drobne wgniecenia poza obszarem kresek, zdające się powielać obraz roślinności. Kępy traw może i nie mogły mi pomóc, ale pewien ślad sugerujący drzewko - mógł już pewną szansę oznaczać. Pomimo kontynuującego bólu i zaleceń, wyszedłem na kilka kroków poza budynek i zapoznałem się z otoczeniem pod kątem śladów po ewentualnej roślinie. Przejęty byłem lekką obawą, iż zdążyło zostać wycięte albo w jakikolwiek inny sposób jego ślady okazywały się nie przetrwać do dzisiejszych czasów. Oprócz tego całość wiązała się z taką kwestią, jaka była obecność innych drzew albo zaznaczenie takowego jedynie dla estetyki. Spróbowanie mogłoby się jednak opłacić w znaczniejszym stopniu niż zapamiętałe przeszukiwanie ścian bez zamysłu.
  Los okazał się do mnie uśmiechnąć, chociaż tego nie robił tak często w ostatnim czasie. Prędko dojrzałem na ziemi ślady po martwym i w znacznej części już rozsypanym starodrzewie. Następnie, w dalszym ciągu trzymając w pamięci wiedzę o obecności innych takich roślin, podjąłem próbę wybadania, czy w tej chwili nastąpiła zmiana w moim poglądzie na mapę. Ponownie powróciłem do budynku, kierując się swym położeniem wobec niegdysiejszego drzewa. Nie zajęło długo aż... znalazłem się w tym samym miejscu, w jakim odnalazłem mapę. Dosłownie. Obszar zaznaczony plamką okazał się być równoznaczny z tym, z którego wysunął się pergamin.
 - To pacholę było ponad swe czasy. - stwierdziłem bezdźwięcznie w pełni niedosytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz