*akcja dzieje się w czasie RD*
Spojrzałam na śpiącego obok Lucyfera, który obrócił się i mnie przytulił. Poczułam się na ten moment bezpieczna, ale mój pokój duszy niedługo trwał. Nike również spała na swoim ulubionym miejscu oparta o sofę stojącą przy ścianie zajmując niecałą połowę środka podłogi. To była ostatnia spokojna noc na terenach Royal Dogs. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam ponownie.
~*~
Nad ranem usłyszałam krzyki i warkot wilków. Szybko się zerwałam i zobaczyłam, że nie ma Lucyfera, a Nike stoi i patrzy przez okno.
- Gdzie Lucy? - spytałam zaniepokojona.
Klacz nie ruszając się zarżała cicho i machnęła ogonem niespokojnie. Podeszłam do niej i oparłam łapy o parapet spoglądając na zewnątrz.
Nike patrzyła się na rząd psów stojący naprzeciw młodego Alfy - Humphrey'a. Pies chodził wzdłuż nich najprawdopodobniej wydając rozkazy i zlecenia. Wśród tych psów zauważyłam Lucyfera, który stał sztywno słuchając psa. Po chwili wszyscy się rozbiegli grupowo w różne strony.
- Poszli walczyć - powiedziałam zaniepokojona. - Nike, wychodzimy - powiedziałam do niej, po czym obie zmierzyłyśmy w stronę drzwi. Na korytarzu słyszałyśmy bieg odbijających się pazurów od posadzki.
Po otwarciu zobaczyłyśmy pustkę; wszyscy zbiegli. Wskoczyłam na grzbiet klaczy i kazałam jej biec na schodami na dół. Była trochę przerażona nastałą sytuacją. Gdy szłyśmy korytarzem w stronę holu Nike zatrzymała się nasłuchując; z ciemności zobaczyłyśmy zbliżające się odbijające światło oczy. Kocie oczy. Biegły bardzo szybko. Nike przestraszyła się, podskoczyła kilka razy i zaczęła galopować w stronę wpół otwartych drzwi. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam czarno-rudego kota biegnącego w naszym kierunku. Nike zwinnie przebrnęła przez uchylone drzwi zamku i zatrzymała się kilkanaście metrów od nich na zewnątrz; kot nie wychodził.
- Praktycznie mogłabyś go zabić jednym kopnięciem - powiedziałam. Ale cóż, jest dość płochliwa wobec goniących ją istot. Prychnęła.
Krajobraz wokół zamku był zmasakrowany - mury, drzewa i krzki częściowo zniszczone, a gdzieniegdzie leżały zakrwawione sztylaty obok umarłych ciał wrogów i sforzan. Koszmarny widok.
Zaczęła iść na równiny nieopodal zamku. Panowała tu cisza. Większość psów zginęła, zbiegła lub poszła walczyć. Nike szła dalej aż dotarłyśmy na łąkę. Zeskoczyłam z niej i westchnęłam.
- Nie chcę byś się narażała, tak jak Lucyfer...
Dotknęła mnie swoim pyskiem.
- Tak, znajdę go... ale wątpię, że żyje - odparłam chcąc się nie rozkleić. - Będzie mi goo brakować... jak i ciebie - objęłam jej głowę łapami; uniosła mnie, a ja zsunęłam się po jej szyi na grzbiet. Odwróciłam się na plecy, a klacz położyła się na brzuchu.
- Chyba nie chcesz się żegnać... - odparłam. Kiwnęła głową.
Ale musiałam to zrobić. Dla jej bezpieczeństwa, bo ją kocham jak swoją córkę. I tak pewnie nigdy nie będę miała dzieci, ale to takie miłe odczucie mieć Nike przy sobie.
Zeskoczyłam z siwej i usiadłam naprzeciw.
- Znajdź stado jakichś koni i zaprzyjaźnij się z nimi, znajdź przyjaciół i może miłość... obiecuję ci, że cię kiedyś odnajdę, jak będzie po wszystkim.
Położyła głowę przede mną nie chcąc mnie zostawiać.
- Jeden wilk ci nic nie zrobi, ale cała gwardia tak! - krzyknęłam. - Nie chcę podnosić głosu... Nike proszę, posłuchaj się mnie chociaż raz - popłynęła mi łza.
Przytuliłam znów jej pysio i popatrzyłam na czarne oczy.
- Nic mi nie będzie. Będę uważać na siebie i będę tą samą Lightsaber, co zawsze. Może z inną tożsamością, by się uchronić, ale wygląd i charakter ten sam... kocham cię, Nike.
Obie podniosłyśmy się w tym samym czasie. Siwa zadębowała i zaczęła się oddalać kłusem. W pewnym momencie odwróciła się, by jeszcze na mnie spojrzeć i zagalopowała w głąb lasu. To było moje najgorsze pożegnanie w życiu, podobnie jak z Solisem.
~*~
Znów te same szczekanie i krzyki. Usłyszałam od kogoś, że poligon Humphrey'a poległ przez jego nieudolność. Byłam wścieknięta, oburzona, przerażona i smutna. Tam był Lucyfer. A obiecałam Nike, że go odnajdę i ją. Co jeśli go znajdę, tylko że... nieżywego. Szybko jednak odrzuciłam tą myśl. On jest silny. Napewno żyje.
Przechadzałam się teraz w ukryciu patrząc jak wilki pojmują coraz to więcej psów, a wokół nich koty składowały ciała w jedno miejsce. Nie potrafiłam rozpoznać wśród nich zwłok Lucyfera, a więc miał szansę przeżyć. Oczywiście jego ciało nie musiało być tu, a gdzieś daleko, chociażby w lasach. Aż strach o tym myśleć.
Przemknęłam między krzakami poza widoczność wrogów i zniknęłam w gęstwinie łąki. Miałam zamiar opuścić tą krainę na dobre. Wciąż zastanawiałam się, gdzie jest Lucyfer, ale szukanie go w obecnej sytuacji byłoby zbyt ryzykowne. Zrozpaczona przemierzałam większy las w sforze aż dotarłam do widoku na góry. Ta wędrówka bardzo mnie wykończyła, ale na szczęście odnalazłam jakiś potok płynący ze źródła górskiego i usiadłam na kamieniach. Rozglądnęłam się - brak wrogów i cisza. Jeszcze nie dotarli do tej głębi lasu. Między drzewami dostrzegłam szlak prowadzący w góry. Wstałam po chwili i zaczęłam iść tam, gdzie moje oczy mnie niosły.
W moim zamiarze było odnaleźć schronienie, a może i przetrwałych po rewolucji, jaka teraz się działa. Może nie jestem sama tym wyrzutkiem, który odszedł w celu swej obrony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz