Nie miałam pojęcia, dlaczego odeszła. Mi nie powiedziała absolutnie nic. Z dnia na dzień zniknęła. I tyle. Niemniej jednak alfy dostały informację prosto z jej pyska. Czy to oznaczało, że nie chciała mnie widzieć? I tak po prostu bez słowa opuściła sforę? To było do niej niepodobne i byłam niemalże pewna, że coś tu jest nie w porządku. Drażniło mnie to. Bałam się jednak zaczynać węszyć. Obawiałam się, że pojawią się głosy, że po prostu miała mnie dosyć. Bo to mówił mi głos w głowie. I był dużo głośniejszy, niż każdy inny, niż jakiekolwiek rozsądniejsze. Szłam więc z zamkniętym pyskiem udając, że tak, ja też o tym doskonale wiedziałam, wcale nie zostawiła mnie partnerka bez jakiejkolwiek informacji. Ani do zobaczenia, ani kocham cię, ani pocałuj mnie w dupę. Nic. Zero.
Kolejne dni, a nawet tygodnie były katorgą. Nie miałam pojęcia, co mnie trzymało w grupie. Chyba tylko strach, że sama nie dam sobie rady. Wcześniej podróżowałyśmy we dwie. Ale to głównie ona wiedziała co robić. Ja byłam… Byłam. Istniałam. Nie wyróżniałam się. Niewiele pomagałam. Znaczy próbowałam, ale wychodziło różnie. W końcu to ja skończyłam w jakiejś dziurze, a nie Swallow. Kto wie, może uznała mnie za kulę u nogi i stwierdziła, że czas najwyższy się uwolnić? Brzmiało mało optymistycznie. I bolało. Więc usiłowałam wmawiać sobie, że to na pewno nie było to.
I któregoś dnia znaleźliśmy wioskę. Opuszczoną od lat. Decyzja o tym aby się osiedlić padła niemalże natychmiast. Tylko zwiadowcy wpierw przebadali teren, co nie zajęło długo. Miałam odnośnie tego miejsca naprawdę złe przeczucia, ale zignorowałam je. Niekoniecznie obchodziło mnie to, co się ze mną stanie, skoro Swallow nie było już obok. Uparcie odrzucałam każdą czerwoną lampkę, która zapalała mi się z tyłu głowy. Czułam, że dobija mnie ta sytuacja. Wciąż pytałam samą siebie, dlaczego to zrobiła. Nie rozumiałam. I nie mogłam nawet do nikogo otworzyć o tym pyska. Przed Marsem udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. W pewnym momencie zdawało mi się, że gorzej być już nie może.
— ...skąd niby miałbyś to wiedzieć? Jesteś tylko głupim bytem — syknęłam lisowatemu.
Patrzył na mnie tymi swoimi przeszywającymi, niebieskimi oczami i uśmiechał się w podejrzany sposób.
— Moja droga, niewinna Senshi… Chyba zdążyłaś zauważyć, że jestem dużo potężniejszy od nich. Wciąż sądzisz, że nasze możliwości są chociażby zbliżone?
Spojrzałam na niego spode łba.
— Oh, no daj spokój. Na pewno chciałabyś wiedzieć, co sprawiło, że zniknęła. — Miał wyciągniętą łapę oczekując, aż nią potrząsnę.
— Przyjaźnimy się. Mógłbyś po prostu mi powiedzieć, skoro wiesz — fuknęłam po dłuższej chwili ciszy, coraz poważniej zastanawiając się nad zawarciem umowy.
— To dosyć duża przysługa, nie sądzisz? Ja oczekuję niewielkiej. Jeszcze nieokreślonej, ale na pewno niewielkiej. — Przekręcił głowę wręcz w nienaturalny sposób. Wzdrygnęłam się.
— Potrzebuję czasu. — Mruknęłam.
Pokręcił tylko głową.
— Moja oferta nie będzie aktualna wiecznie, ale z uwagi na naszą przyjaźń — podkreślił to słowo — ...jestem skłonny dać ci trochę więcej czasu.
Skinęłam łbem.
— Dziękuję, Razjel.
Skłonił się delikatnie i rozpłynął w powietrzu, a ja chwilę jeszcze wpatrywałam w pustkę po nim pozostawioną. Poznać ot tak powód. Brzmiało dobrze. Aż zbyt dobrze. Chociaż ja byłam zdesperowana. I prawdopodobnie tylko z jednego powodu nie zgodziłam się od razu. Bałam się usłyszeć, że po prostu miała mnie dosyć.
Tego wieczoru do wioski wracałam stosunkowo późno. Potrzebowałam się przejść, przemyśleć kilka spraw. Było ciemno, na co wskazywał księżyc leniwie wędrujący gdzieś po środku nieba. Piękna pełnia. Kiedyś nie potrafiłam ich doceniać, bo dawały tym pokrakom z Pomiędzy więcej siły, ale teraz, kiedy nie było ich w pobliżu…
Mój krzyk przerwał harmonię natury. Ruszyłam w dzikim pędzie. Widziałam te ślepia. Złote, lecz przesycone rządzą mordu. Krwi. Mojej krwi. Klekot łańcuchów, którymi był spętany utkwił w mojej pamięci. Dawno nie czułam takiej energii, jak tej bijącej od tej istoty. A i tak była stłumiona. Oglądałam się panicznie za siebie, chociaż to coś nie zdawało się mnie gonić. Mimo to miałam wrażenie, że za chwilę mnie dopadnie. Ale to ja dopadłam. Moje ciało zderzyło się z miękką sierścią, która prawdopodobnie pędziła w stronę dźwięku, który wydałam. Przeturlaliśmy się kilka metrów.
— Monstrum — wydukałam jedynie znanemu z widzenia strażnikowi. — Silne. Magicznie.
Solangelo? || 743
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz